piątek, 30 listopada 2018

Wybór partnera to wybór życia.

 źródło tłumaczenia: https://vk.com/nw_earth?w=wall-39824723_234985


Jeśli ścigasz się nieustannie w uzyskaniu czyjejś aprobaty to życie staje się kompletnym Prokrustowym łożem, gdzie człowiek boi się nie usprawiedliwiać swojego wizerunku, napina się pochylony w odpowiednio przyjętą pozę i wciąż wybiera każdy dostępny życiowy scenariusz, w którym jest jakkolwiek akceptowany w tej wygiętej pozie.

Takie istnienie jest powszechnie akceptowane jako coś właściwego i prawidłowego. Takie życie jest zarówno bolesne jak i strach takie życie utracić...

A ludzie o pokręconej psychice kroczą setny raz po swoich ścieżkach i myślą, że otaczająca nas nieskończoność jest takim beznadziejnym bagnem. A tymczasem, jeśli nie obawiać się krytyki i odmowy to staje się jasne, że życie jest pełne drzwi z różnymi scenariuszami.

Gdzieś tam będą próbować nagiąć nas jeszcze mocniej na rzecz lokalnych standardów i kaprysów, gdzieś indziej to nam nie będzie się podobać, a jeszcze gdzieś tam nasza osoba, ze swoimi wyjątkowymi cechami, będzie w stanie doskonale się dopasować. Ale aby przejść przez te drzwi, będziesz potrzebować odwagi aby być sobą.
  Artykuł niniejszy wyszedł nieco chaotycznym. Tutaj kładę nacisk na relacje, ale ogólnie rzecz biorąc, opisany mechanizm można śledzić w dowolnej działalności.

Miłość i akceptacja

Tak więc okazuje się, że nie jesteśmy pewni i nie znamy samych siebie bo budujemy swoją samoocenę na podstawie cudzych opinii. Jeśli komuś się to nie podoba to poczucie własnej wartości spada. Jeśli coś się nie układa w pracy - nie szanuje nas pracodawca lub mamy niezadowolonych klientów to nasza samoocena się ponownie
waha. Ręce mogą opaść i możesz mieć złe samopoczucie, że nie jesteś wart niczego dobrego. A jeśli ta negatywna ocena pochodzi od znaczących dla nas i bliskich ludzi to może przejść poza skalę wahań ekstremalnych - od histerycznej radości po depresyjną chandrę. Gdzie jest prawda?

Dopóki mamy przekonanie, że szczęście jest konsekwencją powszechnej miłości i aprobaty to życie nie może być szczęśliwe. Jest to nawet logicznie zrozumiałe, ponieważ niemożliwe jest zadowolenie i dogodzenie wszystkim. Takie życie to jedno wielkie rozdarcie - dwoistość nienawiści do siebie wypełnionej pełnym drżenia neurotyczno - służalczym zachowaniem.

     Niemożliwe jest i nie konieczne zadowolenie wszystkich. Tak jak aktorzy mają własne wąskie grono fanów i wielbicieli tak samo dana jednostka ludzka może być kochana przez własną wąskie grono publiczności. A próba zadowolenia tych, którzy nie lubią naszej osoby jest często bezproduktywna.

Zwykła, niepozorna osoba ze zwykłymi -pospolitymi zainteresowaniami znajdzie wiele wspólnego w środowisku takiej samej niepozornej większości. Natomiast im bardziej oryginalne są zainteresowania i poglądy na życie, tym mniejsze jest wzajemne zrozumienie z innymi, ale tym cenniejsze. Związek między podobnie myślącymi ludźmi o wyjątkowych zainteresowaniach może być głębszy i silniejszy. Ta zasada działa zarówno w przyjaźni, jak i w związkach.

Ale inna osoba poszukując związku
jest gotowa postawić na sobie krzyżyk po pierwszej nieudanej randce. Zdarza się tak, jakby ta osoba w ogóle sama siebie nie znała i określała swoje miejsce w życiu wyłącznie na podstawie opinii kogoś o tymże miejscu. Przy takim scenariuszu pierwsze miłosne odrzucenie i brak szacunku "znaczących innych" jest postrzegane jako kompletny krach w życiu - niepowodzenie w próbie losu, po którym na czole pojawia się wypalony znak  osoby wybrakowanej.
      Mechanizm ten działa zarówno w relacjach nieformalnych jak i w środowisku profesjonalnym. Wszędzie i wszędzie boimy się bać, każdy krok chcemy wykonać idealnie, jakbyśmy gdzieś za naszymi plecami mieli obserwującą nas niebiańską komisję, która rozdziela istoty według swojej niebiańskiej hierarchii - od przegranych po ludzi sukcesu.

Nie trzeba stawiać na sobie żadnych krzyżyków. Jeśli ktoś nie lubi naszej osoby to nie ma wielkiego problemu. Otoczenie ma prawo myśleć co chce. Czasem trzeba przejść przez kilkanaście nieudanych znajomości i popełnić setkę błędów aby znaleźć coś naprawdę wartościowego.

Tak, a każde "nieudane znalezisko" - czy to znajomość, czy praca - nie jest jakimś błędem, a już na pewno nie symbolem własnej niedoskonałości. To tylko taka mała przygoda i cenne doświadczenie. I takie wydarzenia nie mogą stawiać żadnych prawdziwych "stempli" osobistego nieszczęścia.

Tu powinno pojawić się jedno zastrzeżenie. Jeśli związek się zdecydowanie "nie klei" to z pewnością warto przeanalizować przyczyny. Bardzo często osobiste grubiaństwo, infantylizm, nieuzasadnione pytania i oczekiwania mogą rzeczywiście być przyczyną niepowodzeń. W tym duchu warto rozmawiać z psychologiem, lub w jakiś sposób samemu dojść do zrozumienia własnych złudzeń i iluzji.
  
    A jeśli jesteś na etapie znajomości i nie zdołałeś jeszcze przedstawić jakichkolwiek wymagań to tutaj większość wszelakiego emocjonowania się dotyczącego twoich własnych cech albo też poprawnych lub błędnych działań jest marnowaniem energii.

Nielubienie i odrzucenie.

W sytuacji idealnej, we wszystkich potencjalnie długotrwałych, nieformalnych relacjach sensowne jest od pierwszego spotkania nawiązanie kontaktu bez żadnych przymusowych wysiłków pokazania się w najlepszym świetle. Właściwe,  naturalne zachowanie jest idealnym filtrem dla prawdziwych bliskich związków. Wędkarz z daleka rozpozna wędkarza.

A jeśli partner początkowo nie akceptuje cię takim jakim jesteś i chce, żebyś ze względu na niego coś tam udoskonalił w sobie to jest to taki "mistyczny" znak, że dana osoba po prostu nie jest twoja i bez względu na to jak bardzo tego pragniesz to
nawiązanie relacji będzie trudne.

Podobnie w twoim przypadku - zmuszanie mózgu partnera, oczekując od niego jakichś "bajkowych" lub "prawdziwych" transformacji jest kapryśną, egoistyczną iluzją, która nie prowadzi do niczego sensownego.


 Takie żądania partnerów do siebie nawzajem to na ogół patologiczna norma naszego społeczeństwa. Oznacza to, że prawie wszyscy mają nadzieję, że partner jakoś będzie nad sobą pracował i się poprawi aby zadowolić nasze kaprysy. Właściwie dlatego jest tyle rozwodów. Im silniejsze są oczekiwania i nadzieje, że partner będzie lepszy, tym szybciej związek upadnie.

Bardzo lubimy mieć nadzieję, że jakoś wszystko samo się ułoży i "dotrze". Neurotycznie przywiązujemy się do partnera, który w jakimkolwiek stopniu  odpowiada ideałom naszych fantazji i w okresie zakochania przymykamy oko na nieporozumienia - tak, ogólnie rzecz biorąc, nawet nie próbujemy odkryć i zrozumieć człowieka będącego obok nas - jego prawdziwego spojrzenia na życie i możliwej wspólnej przyszłości. A potem, nagle, okazuje się, że dana osoba jest zupełnie obca, ale już jest wspólny dobytek oraz dzieci ...

Relacje zaspokajają najbardziej znaczące potrzeby neurotyczne, dlatego tak mocno się ich trzymamy. A jeśli partner przestaje zaspokajać te potrzeby to sypiemy na niego zniewagi - nagle staje się on winnym wszystkich nieszczęść tylko dlatego, że jego zachowanie wykracza poza nasze wymagania.

I wydaje się, że wszystko byłoby dobrze i byłoby wspaniale, gdyby tylko osoba zrozumiała, że ​​musi zachowywać się inaczej, odrobinę inaczej. I może to nawet stać się zaskakujące: "jakże to partner sam nie widzi lub nie rozumie tak prostych rzeczy?" To tak, jakbyśmy my znali  prawdę, a wszystko co pozostaje, to jakoś tę prawdę wbić w głowę partnera. Ale w rzeczywistości taka "prawda" jest niczym więcej niż bezpodstawnymi, infantylnymi pretensjami do losu.

Partner ma swoją własną "prawdę" w głowie i tak samo może nie rozumieć, dlaczego tak uporczywie nalegamy na jakieś tam swoje "idiotyczne" żądania. Równie trudno jest mu sprzeciwić się swojej "prawdzie" na korzyść naszych (z jego punktu widzenia) głupich pretensji. W progressman.ru temat ten został już poruszony w artykule na temat poważnych związków.

Kiedy relacje są wypełnione żądaniami i roszczeniami, wtedy ten "szum" biegnący od nich przeplata się z przeciwną stroną - ze zniewagą, irytacją, zazdrością, niepokojem. Zaspokojenie oczekiwań jest radością a wszelkie odstępstwa od nich to ból.

I cały ten dramat "koła samsary" zaczął się w tym momencie gdy zaczęliśmy się bać o swoje miejsce w tym życiu, kiedy pojawiły się wątpliwości: "czy nasza osoba w tej rzeczywistości zasługuje na coś dobrego"... Większa część wszelkich naszych pretensji do losu to ukryte próby potwierdzenia własnej wartości w hierarchii istnienia.

 Dopóki osobiste szczęście opiera się na aprobacie innych, miłosne odrzucenie i następująca po nim samotność powodują straszne doświadczenie własnej niższości. I ten strach powoduje paniczne czepianie się mało obiecujących relacji, aby nie utracić przynajmniej tego co jest dostępne.

Ten neurotyczny uchwyt to dosłownie "klapki na oczach", zakrywa on widok
życiowych możliwości. Pozbawia lekkości i swobody i zmienia potencjalnie harmonijny związek w kolejną pantomimę, gdzie radość z posiadania przeplata się z grymasem ucisku i lęku przed samotnością.

Wracając do sedna naszego tematu powtarzam: w życiu istnieje pełen wachlarz możliwości. Gdzieś tam będą próbować nagiąć nas i wykorzystać do spełnienia kaprysów innych ludzi  - nie warto przyjmować takiej relacji za dobrą monetę. Gdzieś indziej znów jesteśmy po prostu znudzeni ale wybór nigdy nie jest zawężony. Wszystkie ograniczenia są spowodowane obawą przed popełnieniem błędu i odczuwaniem braku woli w obliczu nieprzewidywalnej rzeczywistości. Ale tylko ten ktoś kto nie boi się otworzyć drzwi nieznanego znajduje coś swojego - coś wartościowego.

Igor Satorin


5 komentarzy:

  1. ..artykuł, którego akurat było mi potrzeba...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) widać takie wysłałaś "zamówienie" w przestrzeń informacyjną.
      Myślę, że w jakimś stopniu dotyczy on bardzo wielu ludzi (pisze o tym sam autor). O dziwo! jakieś wywiady potwierdzają, że 90% tych kobiet uznawanych za piękne (modelki, gwiazdy estrady itp.) jest podobno BARDZO krytyczna wobec siebie (ograniczam się w tej chwili wyłącznie do cech zewnętrznych - do wyglądu). Ponoć zazwyczaj mamy dużo gorsze mniemanie o sobie niż to widzi otoczenie. Znany malarz Toulouse Lautrec miał w dzieciństwie złamane obie nogi, które źle się zrosły. W wieku dorosłym najpierw bardzo się tym przejmował a potem nabrał pewności siebie. Był jednym ze współzałożycieli słynnego kabaretu "Moulin Rouge". Kobiety go ponoć kochały i to nie wyłącznie za obrazy. To jeden z przykładów.

      Usuń
  2. Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, zrozumiałem, że zawsze i wszędzie jestem we właściwym momencie i we właściwym miejscu. Od tamtej pory mogłem być spokojny. Dziś wiem, że to się nazywa… Poczuciem własnej wartości.Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uświadomiłem sobie, że ból i cierpienie są tylko ostrzeżeniem dla mnie, bym nie żył wbrew własnej prawdzie. Dziś wiem, że to się nazywa… Autentyczność.

    Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, przestałem tęsknić za innym życiem i mogłem dostrzec, że wszystko wokół mnie to zaproszenie do rozwoju. Dziś wiem, że to się nazywa… Dojrzałość.
    Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, zrozumiałem, że narzucając innym moje pragnienia mogę ich urazić, tym bardziej jeśli wiem, że nie nadszedł odpowiedni czas, że ta osoba nie jest na to gotowa, nawet jeśli tą osobą byłem ja sam. Dziś wiem, że to się nazywa… Szacunek.

    Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uwolniłem się od tego wszystkiego, co nie było dla mnie dobre. Od potraw, ludzi, przedmiotów, sytuacji i od wszystkiego, co wciąż odciągało mnie ode mnie samego. Na początku nazywałem to „zdrowym egoizmem”. Ale dziś wiem, że to… Miłość do samego siebie.
    Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, przestałem tracić czas i tworzyć wielkie plany na przyszłość. Dziś robię tylko to, co sprawia mi radość i przyjemność, co kocham i co sprawia, że moje serce się uśmiecha. I robię to na mój sposób i we własnym tempie. Dziś wiem, że to się nazywa… Prostota.

    Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, przestałem chcieć mieć zawsze rację. Dzięki temu rzadziej się myliłem. Dziś wiem, że to się nazywa… Pokora.
    Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, przestałem żyć przeszłością i zamartwiać się o przyszłość. Teraz żyję chwilą, w której dzieje się WSZYSTKO. Żyję więc teraz każdym dniem i nazywam to… Spełnieniem.

    Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uświadomiłem sobie, że mój umysł może działać przeciwko mnie. Kiedy jednak działa razem z sercem zyskuję ważnego sojusznika. Dziś nazywam to… Życiem!

    ~ Charles Chaplin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :))) Dzięki Charlesie Chaplinie :))

      Tekst do przypięcia na ścianie i do czytania po wielokroć.

      "....Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uświadomiłem sobie, że mój umysł może działać przeciwko mnie."

      Gdzieś tam Wedy powiadają: "do pewnego momentu umysł jest najlepszy, przyjacielem człowieka a później staje się jego największym wrogiem".

      Dobry jest też ten fragment powyżej, który kończy się słowami: "...Na początku nazywałem to „zdrowym egoizmem”. Ale dziś wiem, że to… Miłość do samego siebie.".

      Usuń
    2. No dobrze, a co jeśli jesteś z partnerem szczęśliwy ale są rzeczy które w nim Ci się nie podobają. Które mogą źle wpływać na wasze życie, życie dzieci, że względu na zły przykład. Być z kimś to akceptować wszystko bez wyjątku?

      Usuń

"OSTRZEŻENIE: wszystkie anonimowe komentarze bez jakiegokolwiek nicka/charakterystycznego znaku/ podpisu będą usuwane".
UWAGA TECHNICZNA: aby rozmowa miała jeden ciąg trzeba zawsze wcisnąć ";odpowiedz" pod pierwszym (przewodnim) postem zaczynającym daną rozmowę.
2.Najpoczytniejsze artykuły są dostępne po prawej w szybkich linkach pod nazwą "abecadło".
3. Ponadto w razie braku publikacji na stronie proszę o wiadomość na mail. Z jakiegoś powodu niektóre komentarze mylnie oznaczane są jako spam.
4. Wbudowana wyszukiwarka blogowa jest trochę niedokładna i omija pewne treści pomimo występujących w nim szukanych słów. Innym rozwiązaniem jest wpisanie w google, czy bezpośrednio w pasku przeglądarki frazy: site:michalxl600.blogspot.com szukanywyraz Wynikami będą wszystkie artykuły zawierające słowo "szukanywyraz" na tymże blogu.