środa, 6 kwietnia 2016

"Ja tego nie ogarniam"

 Zaraz wyjaśnię o co mi chodzi z tym tytułem. W głowie krąży wiele myśli a to za sprawą komentarzy Salwi-Sylwi i Karoliny (tutaj http://michalxl600.blogspot.com/2016/04/list-michaliny.html?showComment=1459930050563#c5729862254406159430.
  Wpisy te stały sie inspiracją i jak to zwykle bywa nałożyły się na wydarzenia kolejnych dni mojego życia. Jedno ze zdarzeń to rozmowa listowna z pewną Anią a drugie to rozmowy z moją mamą, która właśnie wpadła na kilka dni i buszuje w ogródku- a oczywiście o poranku i wieczorem zdarza nam się pogadać. Mama mi się czasem  "przełącza" na pozytywne i krzepiące żeńskie wibracje a czasami niestety odżywają stare kody. Obie sytuacje (rozmowa z mamą i z Anią ale nie tylko one) mają wspólny mianownik co za chwile rozwinę. Ale po kolei:

   Bardzo spodobał mi sie wpis Salwi- Sylwi. Uśmiechnąłem się szeroko czytając na przykład jak postanowiła zostawić sprawy kasy mężowi- świetny ruch! ( "....pozwoliłam mojemu mężowi „trzymać kasę” i jeżeli jedziemy do sklepu to on płaci a ja nawet nie zaglądam do paragonu. To sprawia, że on czuje się odpowiedzialny a ja komfortowo, bo nie muszę myśleć o zarabianiu pieniędzy, za to on się stara. To on płaci rachunki, załatwia różne ważne rzeczy. ) Kapitalne to jest. Pisała już o podobnym zdarzeniu jedna z autorek artykułu jakie tłumaczyłem- tam było tak, że oboje wspólnie prowadzili (prowadzą) firmę i on początkowo był wykonawcą, kierowcą a ona "mózgiem". Ta mądra kobieta ewolucyjnie - krok po kroku zdjęła z siebie te obowiązki i zrobiła tak, że mąż ostatecznie "rozsmakował się" w tej sytuacji "przęjecia lejców" tego ich wspólnego wozu. Poczuł sie pewnie, prysły obawy (wspominałem - niezdrowa sytuacja trwa już kilka pokoleń więc lęki zakorzenione są głęboko- chłopcy są wychowywani przez "matki- siłaczki" i przekonani są, że to jest stan normalny, że żona/kobieta w domu jest motorem/ wykonawcą).

      Salwia -Sylwia użyła w swoim liście słowa, które od niedawna robi karierę w języku polskim i nad którym kiedyś sobie medytowałem bo bardzo mi się podoba. Słówko bardzo obrazowe i pojemne: "ogarniać" (coś). Ogarniać czyli obejmować- w tym użyciu ogarniać myślą, panować nad czymś- nad sytuacją/ zdarzeniem. Odniosłem się już do tamtego fragmentu bezpośrednio pod nim ale tam nie zwróciłem uwagi na to magiczne słowo: ("Powiem Ci, że noszenie sukienek dużo daje i jeszcze zachowywanie się jak baba. No Wiesz: właściwa minka i tekst „ja tego nie ogarniam” a jak on to ogarnie to trzeba koniecznie go bardzo pochwalić."
   No właśnie - ogarniać. Znów słowo zaczęło kołatać się gdzieś tam w głowie budząc kolejne myśli i skojarzenia - do tego te sytuacje z moją mamą i moją korespondentką Anią- zaraz postaram się wszystko połączyć. Mama moja "przełączyła" mi się jakoś od wczoraj na taki tryb "kumplowski" (męskie wibracje). To samo pobrzmiewało w rozmowach z Anią. Wyglada to tak, że ja na przykład dziś rano wypowiadam przy śniadaniu jakąś myśl a mama zamiast usmiechnąć się i po kobiecemu "być" (do tego dodam za chwilę inna opowieść o Pawle i Brygidzie) i powiedzieć zwyczajnie (lub najlepiej pomyśleć) "ja tego nie ogarniam" zaczyna się silić na dawanie mi jakiejś rady. Wychodzi oczywiście jak kulą w płot- budzi tylko moją irytację bo ja w niej nie szukam kumpla. Jak będę chciał rady w sprawie konstrukcji koziarni (bo to mi zaprzątało akurat głowę) to sobie zadzwonię do sąsiada i brata duchowego Jacka. A jak będę chciał ją zapytać jakie ma odczucia odnośnie tej czy tamtej kwestii to też jasno sformuuję swoje pytanie do niej i przestawię się wewnętrznie na "komunikację na odczucia" (o tym też był jakiś wpis- może ktoś pamięta? Mam wątpliwość czy tłumaczyłem ten tekst. Na pewno czytałem po rosyjsku - jakaś kobieta instruowała by bardzo zważać na to czy w danej chwili jesteśmy "logiczni" czy też "emocjonalni". Jeden stan wymaga rozwiazania logicznego a drugi po prostu wysłuchania).

    Zmierzam do tego, że jak sądzę odżyły kompleksy i wciskane nam przez różne "mendia" stereotypy "nierówności" , poniżenia kobiet i ta cała masa bzdur i śmieci mentalnych. Mama się sili na odpowiedź (coś takiego pobrzmiewało też w ostatnich listach Ani starajacej się "być dobrym kumplem" a mi wcale nie tego trzeba) no bo przecież "ja nie jestem jakaś głupia" - no i męczy sie kobita zamiast powiedzieć z uśmiechem i z tą świadomością odmienności naszych instrumentów cielesnych (czyli mówiąc prosto płci):  JA TEGO NIE OGARNIAM.
      Jakie to jest piękne!  Przeczytałem co napisała Salwia- Sylwia i "przyjrzałem się" odczuciom jakie to budzi we mnie. Budzi się taka męska gotowość, chęć niedsienia pomocy, "ratowania księżniczki". No bo okazuje się, że istnieje pole na którym ja - mężczyzna mam coś do powiedzenia! że jestem potrzebny, że jest przestrzeń do której ja jestem przystosowany, czuję sie ważny. Warto wstać z kanapy i ruszyć do boju.

      Niedługo po tych próbach dawania mi rad (moja rodzicielka właśnie wróciła z porannego spaceru z psami a na wycieczkę wzięła sobie lornetkę żeby popatrzeć na tokujace na polu żurawie)..... ona dawaj mi tu opowiadać, że te żurawie mają jakieś tam kolory, że ona myślała, że są lekko beżowe itp. niuanse ....a ja co?   A JA TEGO NIE OGARNIAM!! Dla chłopa istnieje kolor brązowy a jak ktoś mi mówi "beż" to mi się zwoje mózgowe palą. Do mojej konstrukcji cielesno- psychicznej i do moich zadań życiowych te wszystkie 'amarantowy", "beżowy", "turkusowy" mogą nie istnieć. Dla mnie istnieje niebieski czy brązowy- ewentualnie bardziej lub mniej jasny czy ciemy i koniec. Żurawia postrzegam zupełnie inaczej - dowiedziono, że mężczyźni reagują na ruch na przykład, może coś drgnąć w obszarze widzialności i to zauważamy. A gdy leży nieruchomo (na przykład para skarpet tuż przed nosem) to chłop lata i się wścieka, że zgineło.
      Długo by można ciągnąć taką opowieść - chodzi mi ogólnie o tą świadomość różnic między nami - ten szacunek, zrozumienie piękna tych różnic a co za tym idzie mądrego ich wykorzystania. Jest dziedzina życia (jakieś pasmo wibracji) na które mężczyzna jest po prostu nieczuły - my tego nie dostrzegamy z racji swojej konstrukcji - "nie ogarniamy tego"- nie obejmujemy swoim postrzeganiem. Tak samo jest z jakąś częścią wszechświata, która (znów podkreślam - z racji naturalnej specjalizacji, z racji przystosowania  tego naszego  instrumentu jakim jest ciało) dla mężczyzn jest łatwa do ogarnięcia a dla kobiety jest to trudniejsze. Kobiety widzą mnóstwo detali natomiast mężczyznie łatwiej "ogarnąć" ogół zjawiska nie gubiąc się w niuansach. Mikrokosmos i makrokosmos.
    No i jakże piękne jest odkrycie, że gdzieś tam istnieją te "ziemie dzikie", do których dostep mamy tylko my i że możemy czuć sie dumnymi wojownikami przynosząc swojej ukochanej do stóp jakąś zdobycz z tego świata - pieniądze na przykład. Jest dokładnie tak jak spraktykowała Olga Waliajewa  - jeśli kobieta wspiera mężczyznę energetycznie ale "nie pcha" sie fizycznie w te męskie rejony to mężczyzna przyniesie do domu gwiazdkę z nieba i w ogóle wszystko co tylko ona sobie zamarzy. Pojawia się w nas ta moc (na wszelkich polach- w alkowie małżeńskiej również, to jest ta sama energia twórcza ), dostajemy skrzydeł jak te żurawie pokrzykujące na polu.

    Dobra - czas "domykać" ten tekst. Mi by wystarczyło, żeby mama wsparła energetycznie moje poranne rzucone na głos coś tam a nie po męsku "starała sie znaleźć rozwiązanie problemu". Tu staje mi przed oczami obrazek z przeszłości- (zmienię imiona by nie zdradzać sekretów)- pewien mój kolega ze szkolnej ławy dawno temu wyjechał do Niemiec. Tam poznał pewną Brygidę i co jakiś czas pojawiał się w Polsce w jej towarzystwie. Nasi wspólni znajomi od razu dziewczynę zaakceptowali mimo, że bariera językowa dość mocno utrudniała komunikację ale od Brygidy biło jakieś takie ciepło, potrafiła sobie spokojnie z uśmiechem usiąść pod drzewem z książką i obserwować jak jej chłop (nazwijmy go tutaj Pawłem) żeglował na desce surfingowej po jeziorze. Nigdzie się nie śpieszyła- nie stwarzała zamieszania ani żadnych "akcji". Ona po prostu była, roztaczała jakieś takie pole wokół siebie momentalnie i bez słów zjednując sobie wszystkich - obie płci. Po kilku latach Paweł się z Brygidą z jakichś powodów rozstał. Zaczął przyjeżdżać w towarzystwie Gertrudy, która w końcu została jego żoną i urodził im sie mały  Johann. Miłe wspomnienie  Brygidy było na tyle silne, że wspólni polscy znajomi wiele razy się mylili popełniając towarzystki nietakt i tytułując nową towarzyszkę życia Pawła Brygidą zamiast Gertrudą. Paweł z Gertrudą poznał się na ćwiczeniach w klubie wioślarskim. Dumnie opowiadał, że ona "wyciska" tyle samo co on na jakichś tam przyrządach. Kiedyś pojawili się u nas w jakieś święta i jednym z głównych dylematów było kto ma teraz przewijać małego Johanna- kto go przewijał ostanio i czyja teraz jest kolej. W rozmowach przy stole Gertruda zapytana przeze mnie wprost odpowiadała, że według niej mężczyzna od kobiety różni sie tylko jednym małym "defektem" (no- może dwoma) tutaj na przedniej stronie ciała.
     ech....jednym zdaniem: "pełne równouprawnienie". Zrównanie "nierówności" w pełnej krasie. Żałosne i smutne to było. Teraz (niestety) nie trzeba aż w Niemczech szukać bo tego typu "nowoczesne związki" mamy już w Polsce w nowym pokoleniu. No ale zbaczam z tematu - o tym być może innym razem (choć odpowiedzi daje samo życie gdy patrzymy na współczesną sytuację w Niemczech- widać do czego to doprowadziło).

       Tekst niniejszy publikuję i przejrzę jeszcze za kilka godzin lub dni z dystansem- być może rozwinę lub zmodyfikuje nieco. Podsumowując na ten moment - miało być o tej mocy jaka pojawia się gdy każda ze stron ma z jednej strony świadomość  naszej odmienności a z drugiej nie ma  z tego powodu kompleksów. Lewszunow gdzieś w ostatnio tłumaczonym wykładzie (chyba tym w towarzystwie i ze współudziałem żony Katarzyny) powiadał, że mężczyźni mają być dumni z tego, że są mężczyznami a kobiety dumne z faktu bycia kobietami. Zachowanie jak mojej mamy jest męczące i absolutnie nic nie przynosi poza moją irytacją. Stwarza napięcie i sytuację bez wyjścia- no bo co ja mam zrobić? Tolerować to? Wysłuchiwać i wewnętrznie sie wkurzać? To się zgromadzi i wybuchnę w innym momencie, kiedy już całkiem nie będzie wiadomo z jakiej przyczyny. A jeśli jej powiem o tym to ona (mając kompleksy) uzna, że ja ją poniżam, że chyba faktycznie jest "głupią babą" co gdzieś tam kiedyś w dzieciństwie słyszała - no i całe życie starała się udowodnić, że nie jest- skończyła studia, zrobiła w swoim fachu specjalizacje......  no to przecież udowodniła, że "głupia" nie jest?

 c.d.n.