Problem nie polega na tym czy jeść ludzkie mięso ale jakie mięso powinieneś jeść.
Dziś podejmuję bardzo drażliwą kwestię naszego istnienia - tę samą z powodu której być może przemilczają prawdziwą historię ludzkości. Porozmawiamy o mięsnym jadłospisie naszych przodków - ale nie tych odległych Neandertalczyków czy tych z Cromanion o których historycy niczego nie wiedzą. Porozmawiamy o ludziach, którzy żyli w dość nieodległej przeszłości bo od 14 po 19-sty wiek.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że na świecie praktycznie nie zachowały się cmentarze starsze niż te z 18 wieku. Według oficjalnej historii miasta się intensywnie rozrastały, ilość mieszkańców się ciągle powiększała ale o dziwo archeolodzy znajdują dziwnie mało starych cmentarzy.
Rozróżnia się niby 2 wielkie okresy: pierwszy to okres Scytów i Sarmatów, którzy grzebali ludzi w kurhanach. Nie wiadomo kiedy się zaczął ten okres ale zakończył się najprawdopodobniej w 14 wieku. Tak więc do 14 wieku ludzi z podłużnymi oraz zwykłymi czaszkami chowano w kurhanach.
Okres następny to Średniowiecze i tradycja grzebania ludzi w kurhanach i na cmentarzach z jakiegoś powodu zanika. Oczywiście spotykane są w Europie masowe nagromadzenia kości - zazwyczaj trafia się na nie podczas prac budowlanych i miejsca te nigdzie nie były oznaczane jako cmentarze. Spotyka się także w Europie niby oficjalnie uznane tereny pochówku ale te nagromadzenia kości bardzo trudno nazwać cmentarzami, można je nazwać magazynem dobrze wygotowanych i oczyszczonych kości. Przykładem jest kaplica w Evora w Portugalii. Jest ona "ozdobiona" że tak powiem kośćmi ponad 5 tysięcy ludzi.
Zgodnie z oficjalną historią nie ma tu nic niezwykłego, w 16 wieku w Evora istniały 43 cmentarze, które zajmowały cenne tereny i aby te ziemie przynosiły zysk to mnisi wykopali stamtąd wszystkie kości i "ozdobili" nimi kaplicę - typowe zdarzenie czasów średniowiecza, takich kościołów jest dość dużo w Europie a największym składowiskiem kości są Paryskie katakumby gdzie znajdują się kości kilku milionów ludzi.
Niby nie ma tu nic niezwykłego - ludzie zgromadzili kości w katakumbach a więc było im tak wygodniej, ziemia jest droga więc po co ją tracić na cmentarze. W tej opowieści zadziwia tylko jedna rzecz a mianowicie stan samych kości, wygląda na to, że te kości o ile nie zostały wygotowane to przeszły etap bardzo skrupulatnego oczyszczenia.
A teraz przeniesiemy się na brzeg morza Śródziemnego i przyjrzymy się innym dość niezwykłym budowlom. Chodzi o tzw. publiczne toalety starożytnego Rzymu. Jak dobrze wiedzą stali widzowie starożytny Rzym w ogóle nie istniał ale zachowały się takie oto urządzenia, które historycy nazywają publicznymi toaletami – przy czym ta zabudowa spotykana jest nie tylko w wielkich miastach ale też w małych mieścinach posiadających zaledwie 2 ulice.
Tak więc zdaniem historyków mityczni, starożytni Rzymianie bardzo lubili spędzać czas w takich publicznych ubikacjach. Z tego rodzaju toalet korzystali przedstawiciele klasy średniej – wszak historycy wiedzą, że wejście do publicznej toalety było płatne i biedni ludzie po prostu nie mieli środków aby korzystać z tych dobrodziejstw cywilizacji.
A za co się tam płaciło? Po pierwsze w tych pomieszczeniach Rzymianie prowadzili pogawędki, czytali wiersze, omawiali ostatnie nowości polityczne, umawiali się w tych rynsztokach na spotkania biznesowe. Korytkami wmontowanymi w podłogę płynęła czysta, bieżąca woda. Ponieważ wtedy nie było jeszcze papieru toaletowego to Rzymianie podcierali się morskimi gąbkami wielorazowego użytku osadzonymi na kijkach. Gąbki te po użyciu przemywali w wodzie przepływającej w kanałach pod swoimi nogami. Stąd też ta dziwna konstrukcja gdzie otwór jest nie tylko od góry lecz także pomiędzy nogami. Wykonano je po to aby człowiek mógł nie wstawiając, za pomocą gąbki na kijku uczynić co trzeba w takich wypadkach.
Ponieważ siedzenie na kamieniach było dość niekomfortowe to istnieli specjalnie wyszkoleni niewolnicy, którzy za pomocą swojej niższej części pleców ogrzewali marmurowe ławki w oczekiwaniu na klienta.
Z opisu historyków wynika, że był to jakiś komunalny raj, klub dla prawdziwych dżentelmenów, którzy z przyjemnością w takich miejscach omawiali kwestie polityczne i miejskie nowinki, a także czytali nawet nowe wiersze. Wszystko było dostosowane dla wygody zamożnych patrycjuszy - wielorazowe gąbki, specjalni niewolnicy dla ogrzania ławek a nawet woda szemrząca miło pod nogami. Po prostu obraz idylli.
Moje zakłopotanie budzi tutaj kilka drobnych spraw: po pierwsze - skąd historycy wiedzą o prawdziwym przeznaczeniu tych pomieszczeń? Przecież pierwszą taką "toaletę" odkrył włoski archeolog Giacomo Boni dopiero w 1913 roku? W swoim raporcie zasugerował on, że dziurawa ławka mogła być częścią złożonego mechanizmu przeznaczonego do zaopatrzenia w wodę górnych pomieszczeń pałacu.
I to jest bardzo znaczący fakt, bo oznacza, że przed rokiem 1913 nikt nic nie wiedział o przeznaczeniu takich pomieszczeń - a przecież dziś historycy opowiadają o tych miejscach z najdrobniejszymi szczegółami: płatny wstęp, serdeczne rozmowy patrycjuszy siedzących z gołymi tyłkami, szczegółowa instrukcja korzystania z gąbek wielorazowego użytku - ciekawe skąd historycy to wszystko wiedzą?
Druga sprawa to materiał z jakiego wykonane są ławki tej "ubikacji". Zdaniem historyków ludzie siedzieli na kamieniach godzinami omawiając polityczne nowości. Niby wszystko w porządku bo latem w Rzymie i innych miastach nad morzem Śródziemnym jest gorąco i siedzenie na takiej ławeczce może być nawet przyjemne.
Ale przecież w Rzymie jest nie tylko gorące lato ale stosunkowo chłodna zima gdy temperatura może spadać nawet i do 3 stopni. A teraz sobie wyobraźcie, że przychodzi patrycjusz zimą do publicznej toalety, rozsiada się na chłodnej, marmurowej ławce i rozpoczyna niespieszną rozmowę o polityce lub o sporcie. Jeśli mężczyzna po czterdziestce posiedzi choćby tylko kilka razy na zimnych kamieniach to nabawi się nieuchronnie dość bolesnej przypadłości zwanej zapalenie prostaty. A więc nie ma się co dziwić, że starożytny Rzym zniknął. Zgubę starożytnemu Rzymowi przyniosły publiczne toalety - zapalenie prostaty i wielorazowe gąbki.
Oczywiście można się tutaj nie zgodzić - wszak historycy mówili o specjalnie przeszkolonych niewolnikach, którzy podgrzewali marmurowe "oczko" w oczekiwaniu na klienta. Być może i tak ale ja nie wyobrażam sobie jak człowiek mógłby swoim zadkiem ogrzać marmurową płytę o wadze kilkuset kilogramów.
Trzecia ciekawa rzecz to fakt, że publiczne "toalety" znajdowały się nie tylko w dużych miastach ale też w małych osadach liczących kilkaset osób. O ile w wielkich miastach był to klub - miejsce spotkań gdzie przychodziło dość dużo ludzi to kto chodzi do takich miejsc w małych osadach gdzie żyli głównie niewolnicy i najemni pracownicy, a klasę średnią reprezentowało 10 osób posiadających własne wille z wszelkimi wygodami?
Zmierzam do tego, że historycy nie wiedzą nic o konkretnym przeznaczeniu tych pomieszczeń, nie wiedzą kto, kiedy i po co to zbudował.
Ciekawą wersję znalazłem u tego oto blogera (link jest dostępny w opisie filmu): według niego miejsca te wykorzystywane były jako ubojnie, człowiek klękał na kolana, wkładał głowę w otwór , odrąbywano głowę a krew ściekała na podłogę specjalnymi kanałami. Przy pomocy gąbek na kijkach zbierano resztki krwi z podłogi. wersja oczywiście sporna, przeczytajcie sobie - są tam opisane dość osobliwe obrazki.
Z tą wersją współgra ten oto fresk. Zdaniem historyków rzymska bogini Fortuna strzegła bywalców toalet przed niebezpieczeństwem. Niepokoi mnie trochę wielki miecz i dziwny kubek w jej rękach, przedmioty te sugerują nam coś innego.
A teraz powróćmy do średniowiecza i przyjrzyjmy się jak ogólnie społeczeństwo traktowało ludzkie szczątki. Kwestia ta jest dobrze opisana w książce Nabla "Kanibalistyczne lekarstwa w angielskiej literaturze i nowoczesnej kulturze" a także w książce Richard Sugg-a "Mummies, Cannibals, and Vampires - forgotten history of European corpse medicine" historia medycyny zwłok od epoki odrodzenia aż do czasów Wiktoriańskich.
W książkach tych jest mowa o tym, że po kilku wiekach, osiągnąwszy swój szczyt około 16, 17 wieku wielu Europejczyków - w tym również członkowie królewskich rodów, duchowni i naukowcy przyjmowali lekarstwa zawierające ludzkie kości, krew i tłuszcz jako panaceum na wszystko - począwszy od bólu głowy a skończywszy na epilepsji. Mumie na te lekarstwa brano z grobowców egipskich a czaszki z irlandzkich grobowców. Mumie egipskie były dokładnie mielone i dodawane do nalewki przeciwko krwotokom wewnętrznym. Thomas Willis - 17 wieczny pionier nauki o mózgu mieszał sproszkowaną czaszkę ludzką z czekoladą i w ten sposób otrzymywał lekarstwo przeciwko apopleksji i krwawieniom.
Król Anglii Karol II popijał "królewskie krople" - swój osobisty wyciąg spirytusowy przygotowany z ludzkiej czaszki. Za bardzo cenny uważano proszek z mchu, którym porastały ludzkie czaszki. Twierdzono, że leczy on krwawienia z nosa oraz epilepsję. Czaszki pokryte mchem do Anglii trafiały hurtowo z Irlandii i było ku temu kilka przyczyn: po pierwsze Anglicy krępowali się używać czaszki swoich rodaków. Po drugie: czaszki porastają mchem w określonych warunkach - najczęściej ma to miejsce gdy ciało nie było pogrzebane. Ponadto śmierć musiała nastąpić w sposób gwałtowny a Irlandia w 17 wieku była krajem usianym ludzkimi zwłokami.
Pewnego letniego dnia ojciec chemii Robert Boyle miał silne krwotoki z nosa. W czasie wyjątkowo silnego ataku Boyle zdecydował użyć mchu z czaszki, którą pewien wielki człowiek z Irlandii przysłał jego siostrze jako podarunek. Typowa metoda polegała na wciągnięciu sproszkowanego mchu bezpośrednio w nozdrza ale Boyle odkrył, że jest w stanie zatrzymać krwotok po prostu trzymając proszek w rękach.
W roku 1694 Pierre Pomet - główny aptekarz Ludwika XIV komentował w jaki sposób angielscy aptekarze (szczególnie ci z Londynu) sprzedają głowy lub czaszki nieboszczyków na których jest niewielki, zielonkawy mech. Anglia otrzymywała takie czaszki z Irlandii. Tenże Pomet opisywał także angielski eksport czaszek pokrytych mchem do innych krajów - szczególnie do Niemiec gdzie były wykorzystywane jako maść na rany a także dla powstrzymania krwotoków. Pomet powiada: "angielscy farmaceuci zazwyczaj przywożą takie głowy z Irlandii", od czasów Irlandzkiego pogromu był to dla nich idealny kraj. Pokryte mchem czaszki miały wyjątkową wartość. za czasów Karola II jedna czaszka mogła kosztować 11 szylingów. Za czasów rządów Jerzego I czaszki stały się przedmiotem międzynarodowego eksportu, widniały nawet w wyszczególnionych spisach ceł. W roku 1725 cło od jednej czaszki wynosiło 1 szyling.
Ludzkie sadło wykorzystywane było jako maść zewnętrznego użytku, wcieranie jego w skórę uważano za skuteczny środek na podagrę.
Niemiecko - szwajcarski lekarz Paracelsus uważał, że picie ludzkiej krwi jest bardzo pożyteczne. Biedni ludzie, których nie było stać na kupienie jej przetworów w aptekach przychodzili na publiczne kaźnie i zbierali za pomocą chustek krew i tłuszcz. Również w Niemczech kat uważany był za wielkiego uzdrowiciela, za niewielką sumę można było u niego kupić kubek krwi.
Proszki z mumii sprzedawano w niemieckich aptekach aż do początku XX wieku włącznie. W roku 1908 miała miejsce ostatnia znana próba przełknięcia krwi przy szafocie.
jak widać do początku XX wieku społeczność Europy była bardzo lojalna w stosowaniu leków przygotowanych z człowieka. Tutaj niby nie ma nic nadzwyczajnego – nawet współcześnie niektóre preparaty produkuje się takich właśnie składników. Niby tak, ale farmaceutyki to tylko czubek góry lodowej. Spójrzcie na tę rycinę, na niej Europejczycy wymieniają mięso na miejscowe ozdoby, co to za mięso myślę, że nie trzeba wyjaśniać. Ważne podkreślenia jest, że jako sprzedawca występuje Europejczyk. To tylko fragment ryciny – całość można obejrzeć korzystając z linku w opisie filmu, znajdziecie tam wszelkie szczegóły.
Tak więc ludzie średniowiecza dość swobodnie traktowali ludzkie ciało, mogli je traktować jako bazę dla przygotowania lekarstw a także nie krępowali się wykorzystując je jako mięso.
A teraz trochę oderwijmy się od mrocznych opowieści i popatrzmy na taką piękną rzecz jak angielska kostna porcelana. Ten piękny wyrób i słowo „kostny” nie oznacza wyjątkowej odporności czy też czegoś jeszcze innego. Rzecz jest bardzo prosta – jest to mieszanka popiołu kostnego z materiałem ceramicznym. Popiół z kości nadaje serwisowi ciepły, łagodny odcień oraz przezroczystość. Wyrób może zawierać do 45% popiołu kostnego i mówi się, że dawniej wykorzystywano do tego kości krów.
Ale jak już wcześniej mówiłem dziwnym zbiegiem okoliczności wiele angielskich kościołów bardzo przypomina krematoria. Brak jest średniowiecznych cmentarzy ale za to są budowle przypominające krematoria.
A więc bardzo często kościoły zbudowane są według bardzo prostego schematu: istnieje część z ołtarzem, do niej przylega refektarz a następnie sąsiaduje z dzwonnicą przypominająca komin. Zawsze mnie zastanawiała nazwa tak dużego pomieszczenia jak refektarz - z refektarza wyjście do dzwonnicy podobnej do komina.
Tak więc jeśli ciała spalano w piecu to kości bardzo trudno jest wypalić do końca, dlatego w tym schemacie brakuje czwartego pomieszczenia dla obróbki. A jakie miejsce na wsiach do dziś cieszy się wielka sławą? - prawidłowo, młyn. To właśnie młyn bywa w bajkach bardzo często kojarzony z nieczystą siłą choć jest to nielogiczne bo powinno symbolizować święto urodzaju i sytość. Ale nie - o młynach często się mówi, że jest to czarcie miejsce.
I tu ciekawostka: w Wielkiej Brytanii na początku 19 wieku funkcjonował specjalistyczny młyn kostny w mieście Narborough i nie był to jedyny taki młyn. W roku 1820 niemal każdy port wschodniego wybrzeża miał dostęp do jednego lub kilku młynów grobowych. W młynach Narborough przerabiano kości na drobno mieloną mąkę, którą następnie stosowano jako nawóz na polach.
Mówi się, że głównie mielono tam fiszbiny wielorybów ale dalej czytamy, że miejscowi mieszkańcy przynosili trochę kości do mielenia. Dostarczano także kości z północnych Niemiec, statkami przywożono tam kości wykopane z mogił. Nikt nie trudził się statystyką ale po prostu przyjmowano, że 1 tona niemieckiego pyłu kostnego równoważy import 10 ton niemieckiej kukurydzy.
Bardzo mnie ciekawi co się działo na terenie Niemiec w roku 1820. Czy tam nie mieli swojego państwa? Dlaczego z tamtych terenów płynął ogromny potok ludzkich kości?
Przejdziemy do ostatniej części naszej opowieści, którą nazwiemy „podziemno – mistyczną”. Wszyscy od dzieciństwa słyszeliśmy o podziemnych przejściach, które zazwyczaj znajdują się pod budynkami kościelnymi. Zawsze mnie to dziwiło, po co podziemne przejście do kościoła? Podziemne przejścia są na całym świecie, w Ameryce się mówi, że budowali je Chińczycy zajmujący się kontrabandą, w Rosji kupcy dla transportu towarów - odnajdowanych jest wiele przejść ale praktycznie nikt ich nie bada. Ściślej mówiąc: mało kto, entuzjaści z forum „Stolen History” przeanalizowali 228 opowieści o tunelach we wschodniej Anglii.
Tak więc 122 tunele kończą się w budynkach kościelnych takich jak opactwa, klasztory, kaplice, kościoły, monastyry. Bardzo wiele tuneli łączy wydawałoby się przeciwstawne miejsca - tawerna i pub łączy się z żeńskim klasztorem albo kościołem. Kościoły miały także podziemne połączenia z miejskim rynkiem.
Ale o dziwo, te tunele praktycznie zawsze były znajdowane przypadkowo, o ich budowie brak jest jakichkolwiek wzmianek zarówno w miejskich jak i kościelnych archiwach zupełnie jakby tunele były budowane przez inne osoby niż te co budowały cerkwie i domy – zupełnie jak w powieści „Wehikuł czasu” Herberta Wellsa: na powierzchni żyją szczęśliwi ludzie, zajmują się swoimi sprawami, cieszą się słońcem a bezpośrednio pod nogami tych szczęśliwych ludzi ukrywa się inny, upiorny świat ceglanych tuneli w których żyją Morlokowie. Morlokowie wychodzą nocami ze swoich ceglanych tuneli i zjadają szczęśliwych Elojów.
Niby to wszystko wymysły szalonych pisarzy science - fiction ale w Europie bardzo powszechny jest kult bajek o istotach pożerających małe dzieci. W mieście Berno w Szwajcarii istnieje nawet od 16 wieku pomnik pewnego pożeracza. Wszystkie te opowieści napominają nam o jakiejś mocy, która żywi się ludźmi – ale to wszystko mistyka, lepiej przejdźmy do bardzo ciekawych faktów.
W politycznej historii Anglii notuje się zdarzenia związane z napadami chłopstwa na kościoły i co ciekawe znajdujące się na rynku mięsnym.
W kuchniach Anglii często spotykane są rożna dla długich świń. Angielskie rzeczowniki różnorakich struktur religijnych są zadziwiająco podobne do angielskich rzeczowników związanych z handlem mięsnym i przetwórstwem mięsa.
W Anglii istniało wiele pubów o nazwie „Wesoły mnich”, we wielu podziemnych tunelach Anglii ze ścian wystają haki do mięsa, zachowały się też specjalne naczynia na ludzki tłuszcz.
Zadziwiają także ogromne pomieszczenia znajdujące się pod pomieszczeniami toalet żeńskiego klasztoru. Pod toaletą klasztoru świętego Michała w Standford gdzie żyło 40 mniszek odkryto pomieszczenia z łukowym sklepieniem o wysokości 3 metrów.
Żeńskie klasztory w Anglii to w ogóle dziwne opowieści mistyczne. Opata nazywa się ojcem, mniszki są siostrami – klasztory te często połączone były tunelami z tawernami oraz mięsnymi rynkami.
Do klasztorów często podrzucano niemowlęta na wychowanie, owszem – być może je wychowywali ale dlaczego do dziś na miejscach żeńskich klasztorów i przytułków dla sierot odnajduje się masowe groby dzieci i niemowląt?
W Irlandii na miejscu wykopalisk dawnego domu matki i dziecka w Tuam w hrabstwie Galway odkryto podziemne zabudowania złożone z 20 pomieszczeń gdzie zmagazynowano znaczną ilość ludzkich szczątków w ogólnej liczbie 800 w przedziale wiekowym od 35 tygodni do 3 lat.
Przytułkiem tym zarządzał katolicki klasztor mniszek.
Również w Lincoln w Anglii „kościelni” do roku 1535 zbierali krew niemowląt i małych dzieci w celu leczenia takich chorób jak trąd.
Wszystko to mówi o jakichś dziwnych powiązaniach angielskich kościołów i klasztorów z mięsnymi rynkami, tawernami i szpitalami leczącymi trędowatych.
Ludzkość w 14 wieku nawet według oficjalnej historii przeżyła serię katastroficznych wydarzeń, w rezultacie których pojawił się wielki głód w 1315 roku.
Po tej klęsce głodowej pojawiła się ogromna ilość katolickich świątyń z refektarzami. Pojawiły się też żeńskie klasztory do których przynoszono małe dzieci na wychowanie. I dziwnym zbiegiem okoliczności angielskie kościoły i klasztory bardzo często połączone były podziemnymi przejściami z rynkami mięsnymi. Może być to oczywiście przypadek ale kolejnym dziwnym zbiegiem okoliczności na początku 19 wieku gdy odrodziła się światowa ekonomia i w zasadzie we wszystkich krajach rozwiązano problem zaopatrzenia, to w Anglii we wszystkich przedsiębiorstwach pojawiło się bardzo wielu małoletnich pracowników.
Podrostki pracowały we wszystkich sferach od zakładów tkackich po kopalnie węgla. Pod koniec 19 wieku w USA pojawiło się takie pojęcie jak „pociągi sierot”. Pociągami rozwożono podrostków po całym kontynencie amerykańskimi i rozdawano ich tym kto tylko chciał. I nie było to usynowienie – nieletnich rozwożono jako bezpłatną siłę roboczą.
Jaki z tego można wyciągnąć następujący wniosek: system wykorzystujący dzieci jako produkt przestał być użyteczny w 18 wieku ale dzieci w klasztorach było bardzo dużo i aby je w jakiś sposób wykorzystać zaczęto je oddawać do fabryk.
To oczywiście bardzo sporna teoria ale wszystkie fakty mówią o tym, że historia średniowiecza nie wygląda tak pięknie jak nam malują romantyczne ryciny. Był głód, zjadanie sobie podobnych, produkcja lekarstw, pergaminu z ludzkich ciał. Nie dziwią już nawet wielkie najazdy wielotysięcznych armii, a i główne pytanie: czym żywi się wojsko podczas trwającego wiele lat najazdu? Ano – tym się właśnie żywią.
Historię ludzkości w średniowieczu dobrze może przedstawić ten oto symbol. Na dziś to wszystko – oglądajcie mój kanał.
https://www.youtube.com/watch?v=_7-UNl_pzHM
źródło tłumaczenia:
https://www.youtube.com/watch?v=sPvnBsTHmkI