źródło tłumaczenia: http://life-move.ru/kult-detej-v-nashi-dni/
Dzieci są świętością. Wszystko co najlepsze dla dzieci. Niech przynajmniej dzieci sobie pożyją. Kwiaty życia. Radość w domu. Synu, nie martw się - tata uczyni dla ciebie wszystko...
Jakoś tak... naprawdę zmęczyłem się tą "piosenką" - zarówno jako rodzic, i jako byłe dziecko, i jako przyszły dziadek. Może już wystarczy kochać dzieci? Może czas już zacząć postępować z nimi jakoś po ludzku?
Osobiście nie chciałbym się urodzić w naszych czasach. Za dużo miłości. Jak tylko osiągasz pierwszą datę urodzin - natychmiast stajesz się lalką. Mama, tata, babcie, dziadkowie natychmiast zaczynają ćwiczyć na sobie swoje instynkty i kompleksy. Jesteś karmiony "na trzy gardła". Zamawiają tobie masażystę dla dzieci. Ubierają ciebie w dżinsy i marynarki dla zaspokojenia uczuć wszystkich wokół, choć nawet nie nauczyłeś się jeszcze dobrze siedzieć. A jeśli jesteś dziewczynką, to już w drugim rok życia przekłuwają ci uszy
aby powiesić tam złote kolczyki, które... -choćby nie wiem co się działo - chce tobie podarować kochająca ciocia
Dasza.
Na trzecie urodziny wszystkie zabawki nie mieszczą się już do pokoju dziecięcego, a na szóste - do szopy. Dzień
po dniu, jesteś najpierw wożony a następnie prowadzany do sklepów z
odzieżą dziecięcą, a po drodze zachodzicie do restauracji i salonów gier
zręcznościowych. Obdarzone szczególną miłością matki i babki śpią z tobą w jednym łóżku aż do wieku dziesięciu lat kiedy to już zaczyna pachnieć pedofilią. A właśnie- prawie zapomniałem! Tablet! Dziecko musi mieć tablet. A najlepiej także iPhone'a - równo od wieku trzech lat a to dlatego, że ma go Siergiej - mama mu go kupiła, a ona nie zarabia zbyt dużo, znacznie mniej niż my. Ma go nawet Tania z sąsiedniej grupy, chociaż żyje tylko z babcią.
Przed szkołą zazwyczaj kończy się "okres lalek", a zaczyna się "praca korygująca". Kochający rodzice w końcu zdają sobie sprawę, że zrobili coś złego. Dziecko ma nadwagę, zły charakter i zaburzenia koncentracji uwagi. Wszystko to daje okazję do przejścia na nowy poziom ekscytującej gry w rodzicielską miłość. Ten poziom nazywa się "znajdź specjalistę". Teraz z tym samym entuzjazmem ciągną ciebie po rozmaitych dietetykach, pedagogach, psychoneurologach, lub też tylko neurologach i po prostu psychologach. Rodzina
dziko szuka jakiegoś cudu, który pozwoli ci osiągnąć magiczne
uzdrowienie bez zmiany własnego podejścia do wychowania dziecka. Te - tak naprawdę ezoteryczne praktyki- pochłoną mnóstwo pieniędzy, nerwów i morze czasu. Wynik jest zerowy z jakimś tam ułamkiem procenta.
Ponadto w tym okresie charakterystyczne są desperackie próby zastosowania wobec dziecka norm żelaznej dyscypliny i etyki pracy. Zamiast
szczerze "zarazić" małego człowieka jakąś pasją, zamiast
dać mu więcej swobody i odpowiedzialności - krewni ustawiają się w
szeregu z pasem i krzykiem. W rezultacie dziecko uczy się żyć "wymykając się z pod pałki" i tracąc zdolność do zainteresowania się czymkolwiek.
Kiedy daremność wysiłków jest oczywista, zaczyna się etap nadgorliwej rodzicielskiej pasji. Tutaj
prawie wszyscy kochający rodzice nagle zaczynają pałać
nienawiścią do swoich dzieci: „My tyle dla ciebie, a ty....!” Jedyną różnicą jest to, że u niektórych z
nich ta nienawiść wyraża się w całkowitej kapitulacji oraz dalszym kierowaniu
dziecka ku placówce wychowawczej typu zamkniętego (do szkoły Suworowa lub do elitarnej szkoły brytyjskiej ), a jeszcze inni wytłaczają sobie w swoich głowach płytę grającą z napisem "Jesteś moim krzyżem!"
Pogodziwszy się z faktem, że "nic wartego uwagi nie wyszło nam z tego człowieka", rodzice z "tyśmójkrzyż"-em na szyi nadal kontynuują dobijanie osobowości u swojego już prawie dorosłego dziecka. Pomagają zwolnić
z wojska, organizują miejsce na płatnym wydziale uniwersytetu, dają
pieniądze na łapówki dla nauczycieli i finansowanie wszelkich bieżących kosztów życia lub po prostu
kupują mieszkanie, samochód, umieszczają na dobrze płatnych stanowiskach w miarę swoich możliwości. Jeżeli
tenże "tyśmójkrzyż" jest niezbyt utalentowany z natury, to strategia ta przynosi nawet
mniej lub bardziej jadalne płody - rośnie upośledzonych umysłowo, ale
jest dobrym obywatelem. Jednak
znacznie częściej za rany zadane nadmierną rodzicielską
miłością, dzieci płacą zupełnie inaczej - zdrowiem, życiem, duszą.
Kult dzieci powstał w naszej cywilizacji nie tak dawno - zaledwie jakieś 50-60 lat temu. Pod
wieloma względami jest to to samo sztuczne zjawisko, jak Święty Mikołaj wyskakujący co
roku z tabakierki marketingowej firmy Coca-Cola. Dzieci to potężne narzędzie do promocji w wyścigu konsumpcji. Każdy
centymetr kwadratowy ciała dziecka, nie wspominając o sześciennych milimetrach duszy, dawno już został podzielony między producentów dóbr i
usług. Zmuszenie człowieka by kochał sam siebie taką maniakalną miłością jest nadal dość złożonym zadaniem moralnym i etycznym. A miłość do dziecka wprowadza się jak uderzenie z półobrotu - potem to już tylko włączaj licznik.
Oczywiście nie oznacza to, że dzieci wcześniej nie były kochane. Były kochane -i to jeszcze jak! Tylko, że dawniej nie było rodziny "dzieciocentrycznej". Dorośli
nie bawili się w darmowych animatorów - żyli swoim naturalnym życiem a w miarę
dorastania angażowali swoje potomstwo w to życie. Dzieci
były kochane ale od pierwszego przebłysku świadomości rozumiały, że
są tylko częścią wielkiego wszechświata zwanego "naszą rodziną", że istnieją starsi, którzy powinni być szanowani, że istnieją młodsi, którymi należy
się zająć, że istnieje "nasze dzieło", do którego musimy się przyłączyć, istnieje
nasza wiara, której należy przestrzegać.
Dzisiaj rynek narzuca społeczeństwu przepis na rodzinę zbudowaną wokół dziecka. Jest to strategia z góry przegrywająca, która istnieje tylko w celu wypompowania pieniędzy z gospodarstw domowych. Rynek nie chce, aby rodzina była właściwie zbudowana, ponieważ wtedy sama zaspokoi większość swoich potrzeb. A rodzina nieszczęśliwa lubi oddawać rozwiązywanie swoich problemów na "outsourcing". I ten nawyk od dawna stanowi podstawę dla całych przemysłów za miliardy dolarów. Idealny z punktu widzenia rynku, ojciec to nie ten, który spędzi weekend z dzieckiem, pójdzie z nim do parku, pojedzie rowerem. Idealnym ojcem jest ten, który w ten weekend będzie pracował w nadgodzinach aby zarobić dwugodzinną wizytę w parku wodnym.
Mam taki pomysł: zastąpmy w tej kolumnie czasownik "kochać" na jakikolwiek inny -"ignorować, pluć, być obojętnym" a to dlatego, że taka rodzicielska miłość jest tylko jedną z form egoizmu. Wściekła matka, ojciec pracoholik - wszystko to jest tylko grą instynktów. Cokolwiek tam nie naopowiadamy sobie o obowiązku rodzicielskim i ofiarności to takie
macierzyństwo czy ojcostwo jest wyłącznie grubiańskim samozaspokojeniem - czymś w rodzaju uciech miłosnych, wyłącznie sama biologia.
Jest takie piękne indyjskie przysłowie: "Dziecko jest gościem w twoim domu: nakarm, wychowaj i wypuść". Nakarmić mogą i głupcy, wychowywać - to już jest trudniejsze, ale
móc być w stanie od pierwszej minuty życia dziecka pomalutku je wypuszczać w świat - to jest miłość.Dmitrij Sokołow-Mitricz