Lew Kiriszczian z Toronto spisał niesamowitą historię - opowieść o tym jak ormiański porucznik w Stalingradzie uratował niemieckiego żołnierza w 1943 roku, a 45 lat później syn tego żołnierza uratował syna porucznika w fatalnym 1988 roku. "W życiu zdarzają się czasem takie zdarzenia, których nie da się wytłumaczyć ani logicznie, ani przypadkowo" - uważa autor.
A historia nazywa się "Wszystko powraca".
W życiu zdarzają się czasem takie zdarzenia, których nie da się wytłumaczyć ani logiką ani przypadkiem. Z reguły przedstawiają się one danemu człowiekowi w krańcowych i ekstremalnych dla niego momentach życia. Ale właśnie w sytuacjach, które są nazywane krańcowymi, możesz zobaczyć, a raczej poczuć, jak działa ten niesamowity mechanizm - ludzkie przeznaczenie.
... Luty 1943, Stalingrad. Po raz pierwszy w całym okresie II wojny światowej oddziały Hitlera poniosły straszliwą klęskę. Ponad jedna trzecia miliona niemieckich żołnierzy zostało otoczonych i poddało się. Wszyscy widzieliśmy te dokumentalne ujęcia wojskowych kronik filmowych i zapamiętaliśmy na zawsze te kolumny, a dokładniej tłumy żołnierzy owiniętych czym się dało, eskortowane przez zamarznięte ruiny miasta, które to ruiny sami spowodowali.
Jednak w życiu wszystko było trochę inaczej. Kolumny nie były często spotykane, ponieważ Niemcy poddawali się w małych grupach na rozległym terytorium na rozległym terenie miasta i jego okolic, a po drugie, nikt ich w ogóle nie eskortował. Po prostu wskazywali kierunek, w którym mają pójść do niewoli, bywali w grupach i bywali też pojedynczy.
Powód był prosty: po drodze budowano punkty ogrzewania, a raczej ziemianki, w których paliły się piece, a więźniom podawano wrzącą wodę. W warunkach mrozów 30-40 stopni, odejście na bok lub ucieczka była po prostu równoznaczna z samobójstwem. Tak więc żaden z Niemców nie był eskortowany, z wyjątkiem tych dla kronik filmowych.
Porucznik Wagan Haczatrian walczył już od dawna. Co tam od dawna? - On walczył od zawsze. Już po prostu zapomniał o czasie, kiedy nie walczył. Na wojnie jeden rok liczy się za trzy, a ten rok w Stalingradzie śmiało można zrównać z dziesięcioma - ale kto podejmie się zmierzenia kawałkiem ludzkiego życia takiego nieludzkiego czasu, jak wojna!
Haczatrian przyzwyczaił się do wszystkiego, co towarzyszy wojnie. Jest przyzwyczajony do śmierci, człowiek szybko się do niej przyzwyczaja. Był przyzwyczajony do zimna, braku jedzenia i amunicji. Ale co najważniejsze, przywykł do tej myśli, że "po drugiej stronie Wołgi nie ma ziemi". I teraz z tymi wszystkimi nawykami jednak dożył aby zobaczyć klęskę armii niemieckiej w Stalingradzie.
Okazało się jednak, że do pewnej rzeczy Wagan przywyknąć jak dotąd nie zdążył. Kiedyś w drodze do następnego "kwartału" zobaczył dziwny obraz. Po stronie szosy w pobliżu zaspy śnieżnej stał niemiecki jeniec a około dziesięciu metrów od niego sowiecki oficer, który od czasu do czasu ... strzelał do niego. Takiego czegoś porucznik jeszcze dotąd nie spotkał: "żeby tak z zimną krwią zabijać nieuzbrojonego człowieka?! "Może chciał uciec?"- pomyślał. - "Przecież nie ma dokąd! A może ten więzień go zaatakował? A może ..."
Znów zabrzmiał strzał i znów kula nie skrzywdziła Niemca.- Hej! - zawołał porucznik, "co robisz?"- "Fajne to jest!", - jakby nic się nie stało, odpowiedział "kat". - "Mam od chłopaków "Waltera" w prezencie, postanowiłem wypróbować na Niemcu! Strzelam, strzelam, ale nie mogę trafić - od razu widać niemiecką broń, w swoich nie trafia!" - oficer wyszczerzył zęby i zaczął celować w więźnia.
Porucznik stopniowo zaczął odczuwać cały cynizm tego, co się dzieje i aż zaniemówił z wściekłości. W samym środku tego całego obrazu zgrozy, pośród tego całego ludzkiego smutku, pośród tej lodowatej ruiny, ten drań w mundurze radzieckiego oficera postanowił "spróbować" pistoletu na tym ledwie żywym człowieku! Zabić go nie w walce, ale ot- tak po prostu strzelić jak do tarczy? po prostu użyć go jako pustej puszki bo nie było takiej akurat pod ręką?! Kimkolwiek on nie był, to wciąż jest to człowiek, niech będzie Niemcem, niech będzie faszystą, niech będzie wrogiem z którym musiał jeszcze wczoraj tak desperacko walczyć! Ale teraz ten człowiek jest w niewoli, temu człowiekowi w końcu gwarantowano życie! Nie jesteśmy jak oni, nie jesteśmy faszystami. Jak można tak zabić tego ledwie żywego człowieka?
Więzień jak stał bez ruchu tak stał. Najwyraźniej od dawna pożegnał się ze swoim życiem, zupełnie zdrętwiał i wydawało się, że po prostu czeka, aż zostanie zabity, i nie mógł się doczekać. Brudne zwoje wokół twarzy i rąk rozwinęły się, a tylko wargi szeptały coś cicho. Na jego twarzy nie było ani rozpaczy, ani cierpienia, ani błagania - obojętna twarz i te szepczące usta - ostatnie chwile życia i oczekiwanie śmierci!
I wtedy porucznik zobaczył, że "kat" nosi na ramiączkach pagony służby zaopatrzenia.
"Och, ty gadzie, tyłowy szczurze, nigdy nie byłeś w walce, nigdy nie widziałeś śmierci swoich towarzyszy w zamarzniętych okopach! Jak możesz łajdaku jeden tak pluć na czyjeś życie, kiedy nie znasz ceny śmierci! "- przemknęło przez głowę porucznika."Daj mi broń", ledwie zdołał wymówić.- No masz, spróbuj - nie zauważając stanu "frontowca" kwatermistrz wyciągnął ku niemu Walthera.
Porucznik wyrwał pistolet, rzucił go gdzieś daleko i z taką siłą uderzył niegodziwca, że ten aż podskoczył przed upadkiem na śnieg.
Przez chwilę panowała kompletna cisza. Porucznik stał, milczał, milczał a więzień kontynuował bezdźwięczne poruszanie ustami. Ale stopniowo do uszu porucznika zaczął docierać jeszcze daleki, ale dość rozpoznawalny dźwięk silnika samochodu i nie był to dźwięk jakiejś tam M-1 lecz „Emki”, jak je pieszczotliwie nazywali "frontowcy". Na "emkach" na linii frontu jeździło tylko dowództwo wojskowe wysokiego szczebla.Porucznik już zamarł w środku ... Tylko tego trzeba, co za pech!
Tutaj „Obrazki z wystawy”, choćbyś i płakał: tutaj stoi niemiecki więzień a tam leży sowiecki oficer z rozkwaszona mordą, a po środku tego on sam - „triumfujący bohater” W każdym razie wszystko to bardzo wyraźnie pachniało wojskowym trybunałem. I nie to, żeby się porucznik wystraszył karnego batalionu (jego własny pułk w ciągu ostatnich sześciu miesięcy Stalingradzkiego frontu niczym się nie różnił pod względem bezpieczeństwa od karnego batalionu), po prostu bardzo nie chciał tego wstydu jaki ściągał na swoją głowę! Aż tu - czy to od tego dźwięku silnika, czy też od "kąpieli śnieżnej" kwatermistrz zaczął dochodzić do siebie. Samochód się zatrzymał. Z niego wyszedł komisarz dywizji w towarzystwie strzelców z karabinami maszynowymi. Ogólnie wszystko było po prostu nie tak.
"Co się tutaj dzieje? Meldujcie!" - warknął pułkownik. Jego wygląd nie zapowiadał niczego dobrego: zmęczona, nieogolona twarz, oczy zaczerwienione od ciągłego braku snu ...
Porucznik milczał. Lecz głos zabrał kwatermistrz, który już całkiem nareszcie odzyskał świadomość na widok swoich przełożonych.-"Ja, towarzyszu komisarzu, tego faszystę ... a ten zaczął go bronić", zaczął narzekać. "I to kogo? Tego gada i zabójcę? Czy to tak można na oczach tego faszystowskiego drania bić sowieckiego oficera ?! W końcu nic mu nie zrobiłem, nawet oddałem broń, pistolet leży w pobliżu! A on ..."
Wagan milczał."Ile razy go uderzyłeś?" - zapytał komisarz patrząc na porucznika,
-"Raz, towarzyszu pułkowniku," odpowiedział.- To za mało! Bardzo mało, poruczniku! Trzeba było dać więcej, dopóki ten wymoczek nie zrozumie, czym jest ta wojna! Mało to mamy w armii samosądów?! Weźcie tego "Fritza" i doprowadźcie go do punktu ewakuacji. To wszystko! Wykonać!
Porucznik podszedł do więźnia, wziął jego rękę, która zwisała jak bicz i poprowadził go po zaśnieżonej drodze nie odwracając się. Kiedy dotarli do ziemianki porucznik zerknął na Niemca. Stał tam, gdzie się zatrzymali ale jego twarz zaczęła ożywać. Potem spojrzał na porucznika i coś szepnął. "zapewne dziękuje" pomyślał porucznik. - Tak, no co..... Nie jesteśmy przecież zwierzętami!"Zbliżyła się dziewczyna w mundurze sanitarnym, aby "przyjąć" więźnia, i znów wyszeptał coś, - najwyraźniej nie mógł wymówić tego na głos.
-"Słuchaj, siostro", powiedział do dziewczyny porucznik, "o czym on szepcze, rozumiesz niemiecki?"
- "Tak, mówi bzdury wszelkiego rodzaju jak oni wszyscy"- odpowiedziała pielęgniarka zmęczonym głosem. - Mówi: "Dlaczego zabijamy się nawzajem?" Dopiero teraz dotarło do niego gdy został wzięty w niewolę!Porucznik podszedł do Niemca, spojrzał w oczy temu niemłodemu człowiekowi i poklepał go niezauważalnie po rękawie płaszcza. Więzień nie odwrócił oczu i nadal patrzył na porucznika skamieniałym, obojętnym spojrzeniem i nagle w kącikach oczu pojawiły się dwie duże łzy i zastygły w szczecinie na dawno niegolonych policzkach.
... Minęły lata. Wojna się skończyła. Porucznik Haczatrian pozostał w armii, służył w swojej ojczystej Armenii w oddziałach granicznych i awansował do stopnia pułkownika. Czasami w kręgu rodziny lub bliskich przyjaciół opowiadał tę historię i mówił, że być może, gdzieś tam w Niemczech żyje ten Niemiec i może także mówi swoim dzieciom, że kiedyś został uratowany od śmierci przez radzieckiego oficera. I czasami wydaje się, że ten człowiek ocalony podczas tej strasznej wojny pozostawił w pamięci większy ślad niż wszystkie walki i bitwy!
W południe 7 grudnia 1988 r. W Armenii doszło do strasznego trzęsienia ziemi. W jednej chwili kilka miast zostało wymazanych z powierzchni ziemi a pod gruzami zginęły dziesiątki tysięcy ludzi. Z całego Związku Radzieckiego do republiki zaczęły przybywać brygady lekarzy, które wraz ze wszystkimi ormiańskimi odpowiednikami ratowały rannych i ucierpiawszych dzień i noc. Wkrótce zaczęły przybywać oddziały ratunkowe i medyczne z innych krajów. Syn Wagana Haczatriana, Andranik, był z zawodu traumatologiem i jak wszyscy jego koledzy pracował niestrudzenie.
Pewnej nocy dyrektor szpitala, w którym pracował Andranik, poprosił go o zabranie swoich niemieckich kolegów do hotelu w którym mieszkali. Noc uwolniła ulice Erewania od jeżdżącego transportu, było cicho i nic nie zwiastowało nowej katastrofy. Nagle na jednym z skrzyżowań ciężka ciężarówka wojskowa wyleciała na wprost "Łady" Andranika. Mężczyzna siedzący na tylnym siedzeniu pierwszy zobaczył zbliżającą się katastrofę i z całych sił pchnął chłopaka za kierowcą na prawo ochraniając na moment jego głowę swoją dłonią. W tej chwili to miejsce nastąpiło straszliwe uderzenie. Na szczęście kierowcy już tam nie było. Wszyscy pozostali przy życiu, tylko doktor Miller - to imię człowieka, który ocalił Andranika przed zbliżającą się śmiercią - doznał poważnego urazu ręki i ramienia.
Kiedy lekarz opuścił oddział urazowy szpitala, w którym sam pracował, został zaproszony przez ojca Andranika wraz z innymi lekarzami niemieckimi do ich domu. Było głośne kaukaskie święto, z pieśniami i pięknymi toastami. Potem wszyscy zostali sfotografowani na pamiątkę.
Miesiąc później dr Miller wrócił do Niemiec, ale obiecał wrócić wkrótce z nową grupą niemieckich lekarzy. Krótko po odejściu napisał, że jego ojciec, bardzo znany chirurg, został włączony do nowej delegacji niemieckiej jako członek honorowy. Miller wspomniał także, że jego ojciec zobaczył zdjęcie zrobione w domu ojca Andranika i bardzo chciałby się z ojcem spotkać. Słowom tym nie nadano specjalnego znaczenia, ale pułkownik Wagan Haczatrian udał się na lotnisko.
Kiedy jakiś niski i bardzo podeszły wiekiem człowiek opuścił samolot w towarzystwie doktora Millera, Wagan rozpoznał go natychmiast. Nie było jakichś szczególnych wtedy znaków zewnętrznych, ale oczy, oczy tego człowieka, jego oczy nie mogły zostać zapomniane ... Były więzień szedł powoli ku niemu, a pułkownik nie mógł się ruszyć z miejsca. Po prostu nie może być! Takie wypadki się nie zdarzają! Żadna logika nie mogła wyjaśnić tego co się stało! To wszystko jest wprost jakąś mistyką! Syn człowieka uratowanego przez niego - wtedy jeszcze porucznika Haczatrian ponad czterdzieści pięć lat temu, , uratował teraz jego syna w wypadku samochodowym!
"Jeniec" już prawie podszedł do Wagana i powiedział mu po rosyjsku: "Wszystko wraca na tym świecie! Wszystko powraca! .. ""Wszystko powraca" - powtórzył Pułkownik.
Potem obaj starzy ludzie objęli się i stali tak długo nie zauważając przechodzących obok pasażerów, ignorując ryk silników odrzutowych samolotu, nie zauważając ludzi coś tam do nich mówiących ... Ocalony i wybawca! Ojciec Ocalonego i ojciec wybawcy! Wszystko wraca!
Pasażerowie omijali ich i prawdopodobnie nie rozumieli dlaczego stary Niemiec płacze, cicho poruszając swoimi starymi ustami, dlaczego łzy spływają po policzkach starego pułkownika. Nie mogli wiedzieć co zjednoczyło tych ludzi na tym świecie przez jeden dzień na zimnym stepie Stalingradu. Albo coś większego, nieporównywalnie większego, co wiąże ludzi na tej maleńkiej planecie, wiąże pomimo wojen i zniszczeń, trzęsień ziemi i katastrof, łączy wszystkich razem na zawsze!