środa, 25 stycznia 2017

Rikszarz

Pod wpisem "Początek" jedna z czytelniczek podpowiedziała film "Rikszarz" - jest dostępny w całosci na You Tube. Decyduję poświęcić mu uwagę osobnym wpisem z następujących przyczyn:

1. Film faktycznie w pewnym "paśmie" swojego przekazu zachwycający. To mi sie od razu spodobało - pokazuje człowieka szczęśliwego, zadowolonego z tego co ma. To prawda życiowa, którą mało kto z nas obecnie posiada. Wielu prezentowanych tu na blogu prelegentów wskazywało, że jest to jedna z podstawowych zasad szczęścia w życiu: cieszyć się z tego co sie aktualnie ma - widzieć tę szklankę do połowy pełną" a nie zamartwiać się nieustannie, że czegoś brak. W ten sposób programujemy następne "małe życie" czyli kolejny dzień (bo co wieczór zasypiając w pewnym stopniu umieramy przecież).

   TU MAŁA DYGRESJA: dot. jakiejś wypowiedzi Córki Słońca w rozmowie na temat karmy. Napisała ona, że bezsensem jest przeżywanie w następnym życiu lekcji kiedy nie pamietało się przyczyn. Po części jest to prawda ale moim zdaniem nie zawsze tak było. Dziś jesteśmy tak oddaleni od źródła Boskości, że nie pamiętamy ale czy człowiek budząc się rano nie pamięta co uczynił dnia poprzedniego? Myślę, że wielu jednak pamięta (przynajmniej kilka dni) a więc okoliczności w jakich budzą się rankiem są konsekwencją ich postępowania z wcześniejszych "żywotów" w poprzednich dniach. To dziś (jeszcze ) nie budzi większego zdziwienia natomiast prawo karmy najwyraźniej już tak. Choć jest już współcześnie  sporo takich "ludzi" (przypomniał mi sie wykład Marka Passio i wspomniane przez niego pokolenie "Millenials-ów), którzy już ledwie kojarzą co czynili poprzedniego dnia - a tym samym nie są w stanie zauważyć, że sami są sprawcami sytuacji w jakiej się budzą następnego ranka.
   Może przerwę na tym ten "odskok" od dzisiejszego tematu traktując go jako notatkę do rozmyślań w przyszłości.

    Film "Rikszarz" pokazuje ludzi mających pierwotną - intuicyjną więź z Boskością. Pierwotną bo jest to szczęście dzieci, które jeszcze nie wykonały "podróży w dorosłość" a więc z pod naturalnej opieki Boga i bycia jego dzieckiem nie stały się "współpartnerem" dla Boga -jego pomocnikiem. Ideałem jest oczywiście to samo odczucie ale już uświadomione - po to żyjemy by ten stan osiągnąć ( "Niewinność" karta z tarota Osho ). A może się mylę? Może Amal jest duszą, która ma juz za sobą doswiadczenie bogactwa i dziś ta jego misja i moc stąd się bierze?

   Dopisała nam się tam Karolina podsuwając do przeczytania ciekawą notatkę stewardessy - a w tejże informację (nie wiedziałem o tym), że ludzie ze slumsów często sprzedają swoje nowe mieszkania jakie dostają od państwa i wracają do slumsów - do tej wspólnoty. Nie chcą się separować od tego organizmu społecznego - to zjawisko jest fascynujace na swój sposób bo pokazuje to co my utraciliśmy ruszając "na podbój świata" - w drogę "odseparowania" i indywidualizmu. Na pewno obejrzę przynajmniej fragmenty filmu "Rikszarz" raz jeszcze - nie pamiętam dokładnie tej notatki jaką gderliwy -rozczarowany życiem milioner zostawił rikszarzowi. Oj- przemyśleń ma sporo! Jeśli Was temat zaciekawi to rozwinę je w komentarzach.

2. Po pierwotnym zachwycie stwierdziłem, że film jest też rodzajem indoktrynacji i pułapki. Producent jest Kanadyjski- Kanada ma dziś te same problemy co na przykład Niemcy a więc ogłupienie poprawnością polityczną, wylęgarnia multi- kulti i ten agresywny feminizm (używam terminologii Marka Passio- on feminizmy dzieli na dwa nurty. Nie znających przekierowuję do wykładu "Nieświęta kobiecość"). No i kanadyjski producent zapłacił za produkcję pięknej .........bajki dla niewolników. Jest tam zasygnalizowana już powyżej i bezsprzecznie pełna dobrych przesłań strona filmu mówiąca o miłości, o poddaniu sie Losowi/Opatrzności/Bogu (każdy wstawi co mu w duszy gra) ale jednocześnie (kłania sie końcówka filmu) ta produkcja filmowa przestrzega maluczkich: "popatrzcie jak macie dobrze będąc ubogimi. Ci okropni bogacze są tacy nieszczęśliwi. Chyba nie chcecie takiego losu? Pracujcie dalej w korporacjach i nie narzekajcie na swój los a szczęście będzie waszym udziałem. Nie żądajcie więcej". To jest ten słynny psychologiczny "fałszywy wybór" - sprytne kłamstwo serwowane nam przez naszego ciemiężyciela od dawna (patrz choćby doktryny KK). O trzeciej drodze czyli o tym, że można być zamożnym i szczęśliwym film już nie wspomina - to najwyraźniej zdaniem producentów nie jest możliwe (no ale są to pewnie te kompromisy jakie musieli poczynić aby w ogóle uzyskać fundusze na film. Dobrze jednak zdawać sobie sprawę z tych "zdrobnych haczyków" aby nie wpaść w sidła).
  Za miejsce akcji wybrano Indie - kraj dla świata zachodu egzotyczny, niepojęty zachodnim światopoglądem i pełen kontrastów. Indie to także kraj wynaturzonych (bo nieprzekraczalnych) podziałów kastowych - "urodziłeś się biedny? Taki już będziesz do śmierci". Sprytną manipulacją producentów filmu jest umieszczenie zmarłego milionera jako narratora (pojawia się jego głos pod koniec jako klamra dla filmu/ morał/ ostateczny wniosek/ "prawda" indoktrynacyja i swoiste "słowo na niedzielę" dla maluczkich). Było to coś w rodzaju: 'może i dobrze, że Amal (tytułowy "Rikszarz") nie otrzymał ostatecznie majątku - NO BO CO ON BY Z NIM UCZYNIŁ SKORO NIE CHCIAŁ PRZYJĄĆ 3 RUPII NAPIWKU?" No kolejna bzdura! Coś tam by uczynił- może przekazałby na sierociniec? Najprawdopodobniej na szpital (choć przedstawiane tam patologie też się proszą o osobne omówienie- siostry nie zajmują sie chorym gdy nie dostaną "w łapę") Kto wie co by Amal uczynił? Z przedstawionej tam szlachetnej postaci jestem pewien, że ogłupienie mu nie grozi. Z jakiej racji zarządzanie dobrami materialnymi przez zepsutych zwyrodnialców gotowych zamordować dla mamony ma być lepsze?

      Film natomiast ostatecznie gładzi biedaków po główce "tłumaczac im" jacy są szczęśliwi, że nie muszą nosić na sobie tego "okrutnego brzemienia" bogactwa materialnego. Bogactwo i dostatek pozostają w rękach "cierpiących" utracjuszy i ludzi zepsutych - tak jak dotąd. Oni "ciężko pracują" chroniąc biedaków przed tym "nieszczęściem" posiadania czegoś więcej niż posiadają obecnie.
Pod tym względem czepić się mogę do kilku wątków mówiących o samych działaniach "jedynie dobrej" pani notariusz (chyba taką miała funkcię?). Przez miesiąc nie mogła znaleźć adresata (polecając tę misje człowiekowi, któremu mogło zależeć na tym aby adresata nie znalazł) a jak już go znalazła to nie za bardzo przyłożyła się do wyjaśnienia sprawy - jej też było wygodniej aby wszystko zostało po staremu a ona miała z głowy i mogła zagłuszyć swoje sumienie, że "spełniła obowiązek". Tu też zresztą kolejna patologia bo "baba rządzi" w swoim domu i nie tylko ("gdzie baba rzadzi tam diabeł błądzi"  ;)  )  a z mężem ma taki kontakt, że nawet nie wie kto odwozi jej własne dzieci do szkoły. No ale pewne "nieścisłości scenariusza" też musiały zaistnieć jako pretekst dla fimu i akcji więc częściowo wybaczam -pewnie to jak zwykle jakiś kompromis dotyczacy budżetu przeznaczonego na film -stąd te uproszczenia.

Oj- pozdradzałem już wiele wątków filmu ale najważniejsze sceny i uśmiech samego bohatera i tak wart zobaczenia. Są jeszcze wątki relacji bohatera z matką czy też jedną z klientek (przyszłą żona jak to potem wynika). Kobiety najpierw są gderliwe i takie "samodzielne" a potem .....reżyser chciał chyba przekazać, że to pod wpływem dobroci Amala zmieniają się na plus (z doświadczenia swojej rodziny jednak wiem, że to tak nie działa. Mój ojciec był taki jak ten Amal - mama powoli i tylko w części docenia to dopiero długo po jego śmierci). O ile w wypadku kandydatki na żonę coś takiego mogło by być możliwe - o tyle ukazywanie takiej postaci matki budzi moją nieufność. No....ale "kobiety zmienne są" :) więc najprawdopodobniej to pulsowanie żeńskiej natury- ciekaw jestem odbioru tych spraw przez czytelniczki bloga.
  Podobało mi się jak w drugiej części filmu mama wszystko polecała Bogu- nawet nowa riksza po naprawie uruchomiła się jak mama przypięła obrazek z bogosławieństwem Ganeshy (ja sam znam ze swojej praktyki tego typu sytuacje i mnie to już nie dziwi -opowieści starczyłoby na małą książkę). To jest postawa trudna dziś do wyobrażenia dla kobiet zachodu- kobiet oderwanych od natury - od Boga. Karolina pisze w jednym ze swoich jesiennych wpisów o tym powracającym lęku  To chyba tu było (czytałem wczoraj 2 wpisy na jej blogu- jeśli nie tu to w poprzednim). Jako mężczyzna ja osobiście tęsknię za tą mocą jaką miała moja prababcia mająca głęboką (wynikającą z praktyki trudnego życia ) wiarę w Boską Opatrzność. Taka MOC kobiety daje moc mężczyźnie. Dziś widzę doskonale (a mając swoje doświadczenie tego typu- od razu rozpoznaję to w otoczeniu) , że związki gdy mężczyzna musi nieustannie zapewniać o czymś kobietę- udowadniać coś ("jeśli nie chcesz mojej zguby- krokodyla daj mi luby"), -takie związki tkwią tak naprawdę nieustanie w miejscu. Taka para całe życie spędza na iluzjach - jak już nawet się  gdzieś posuną o krok to "babskie lęki" znów zniszczą wszelkie męskie wysiłki i cofaja sie oboje do punktu wyjścia (a w zasadzie jeszcze niżej bo on utracił pewien "kapitał inwestycyjny"). Po kilku takich "akcjach" rodzą się nowe podświadome lęki , mechanizmy obronne- piramida bezsensu. Mężczyzna ostatecznie umiera przedwcześnie wyczerpany tym "babskim miotaniem się" -czegokolwiek by dla niej nie dokonał- ona nadal pozostaje nieszczęśliwa. Ona nie jest wizjonerką - ona działa wyłącznie z poziomu zachcianek/ trendów mody/ reklam i wszelakiego typu indoktrynacji. Poszukiwanie szczęścia wyłącznie w świecie materii zawsze kończy sie rozczarowaniem, zniszczeniem a ostatecznie w desperackim akcie zagłuszenia poczucia winy "zbawienie" sprzedaje "ojciec Grzybek" wysysając ostatnie krople krwi.

   Oj - kolejna dygresja. Duch chciałby przekazać ale na dziś dzień moje możliwości wyrażania się poprzez ciało sa mocno ograniczone.
Wybaczcie powyższy chaos- zdarzają się takie wpisy tutaj, swego rodzaj "myśli nieuczesane". Może pomożecie je "rozczesać" na co jak zwykle liczę.

                               Wasz szczerze oddany "woźny" tej wirtualnej kawiarenki.