Przypominam, że w międzyczasie na blogu pojawiło się wiele innych artykułów na temat sukni- oto jeden z linków. http://michalxl600.blogspot.com/2015/09/energia-spodnicy-sukienki-sukni.html?showComment=1452192195114#c4547762087925298605
No i minęło ponad 5 miesięcy w spódnicach i sukienkach :)
Z lekkim opóźnieniem ślę kolejną relację.
Zaczynając od końca ostatniego wpisu- maszyna do szycia już jest sprawna :)
Jeszcze co prawda po serwisowaniu nie została sprawdzona w praktyce, ale Pan Mistrz z serwisu najpierw pochwalił, ze mam bardzo dobrą maszynę i że wszystkie nowoczesne mi przeżyje a potem demonstrował co ona potrafi- nie znałam nawet ułamka jej możliwości, co wynikało z jej niesprawności. Już się ciesze na to, co nią będę czarować, zdaje się od jutra, bo teraz jestem poza domem.
Miałam z tym serwisowaniem maszyny też ciekawa przygodę. Najpierw podjechałam rowerem do najbliższego serwisu. Gdy milo przeze mnie zagadnięty jego właściciel odburknął mi coś niemile i potem kilka razy się tak prze-ping-pong-owaliśmy, pomyślałam sobie i powiedziałam na głos: wie Pan co, już nie chcę, żeby mi Pan maszynę reperował- po prostu jest Pan niemiły. Podziękowałam i wyszłam w środku dumna z siebie, ze nie będę zostawiała swoich pieniędzy za usługę dla mnie komuś, kto jest niemiły albo wręcz chamski. I wtedy w głowie zaczęła się galopada myśli. Która ze znajomych szyje i może mi polecić sprawdzony serwis maszyn do szycia? Przyszły mi na myśl Elka i Oksana. Jako, ze Elka z Powiśla a Oksana z Kabat, od razu zadzwoniłam do Elki i poprosiłam o rekomendacje. I ta od razu nakierowała mnie na Pana Wojtka z Targowej. Telefonicznie i potem na żywo okazał się człowiekiem miłym, dużej klasy, kultury i po prostu ludzkim. Wypatrywał mnie przez okno, wyszedł, pomógł znieść maszynę z roweru. Gdy maszynę odbierałam- wyszłam z pierścieniem na dłoni. Nie, nie oświadczył mi się. Podarował praktyczny pierścień do ucinania nitek :) Pomógł zanieść maszynę na rower i zamocować w walizce na bagażniku.
Jaki wniosek z tej sytuacji wyciągnęłam? Że jeśli tylko mogę- a w większości przypadków zakładam, że mogę i nie będę czasowo czy finansowo zmuszona iść na kompromisy- chcę współpracować z ludźmi fachowymi i miłymi, z którymi mi po prostu po drodze. Sytuacja z serwisowaniem maszyny i współpraca z Panem Wojciechem pokazała mi, że to bardzo łatwe i proste- zakładam, że podobnie będzie w innych sytuacjach. Nawet jeśli zdarzy się odstępstwo, spodziewam się, że w większości sytuacji będzie tak, jak chcę- chcę współpracować z ludźmi miłymi, życzliwymi, fachowymi i terminowymi w tym, co robią.
Chodzenie w spodniach to już dla mnie odległa przeszłość. Nawet teraz, gdy na dworze kilkanaście stopni na minusie a ja śmigam na rowerze- najczęściej w jednej z dwóch spódnic dzianinowych- jednej do kolan drugiej do kostek- nie wyobrażam sobie, że miałabym to robić w zmarzniętych na blachę bawełnianych dżinsach.
Miesiąc temu napisałam: Pojawi się partner do tańca i będzie prowadził :)
Wyobraźcie sobie, że pojawiło się 2 wcześniej nieznanych mi Panów chętnych na wspólne uczenie się tańcem. Z obydwoma porozmawialiśmy telefonicznie i ponieważ jedna znajomość zaczęła się 5 dnia mojej 14 dniowej głodówki o wodzie, do tej pory do kontynuacji znajomości nie doszło. Z drugim z Panów jesteśmy umówieni na wspólny 3 miesięczny kurs tańca dla początkujących- zaczynamy 11 stycznia :)
Nadal odpuszczam wielu rzeczom. Niech się same dobrze dzieją.
Nadal porządkuje otoczenie- sprzedaję, oddaję i wymieniam to, czego nie potrzebuję lub co nie jest mi niezbędne.
Nadal porządkuję siebie- jestem po 4 głodówce o wodzie- w ciągu 2 lat. Ta miała 14 dni, przeszłam ja bardzo dobrze i celowo byłam mniej aktywna przez polowe czasu od ostatniego wpisu- stad może mniej się działo i o mniejszej ilości rzeczy piszę.
Kilka razy zdarzyło mi się, ze obcy Panowie sami z siebie mi pomagali- otwierając drzwi budynku, gdy wychodziłam, przenosząc rower, otwierając drzwi samochodu, zbaczając z trasy, żeby podwieźć mnie tam, gdzie chcę dotrzeć lub w innych sytuacjach- co było mile i pokazało mi, jak może być codziennie.
Jeszcze podczas głodówki ukisiłam w kamionce kapustę- pierwszy raz w życiu zrobiłam to sama- wyszła pyszna! Potem powtórzyłam akcje- jeszcze nie wiem, jak wyszła tym razem. Ukisiłam kilkanaście słoików kimchi z pomocą Przyjaciółki. Zaproponowałam jej, że zamiast spotkać się w kawiarni, gdzie ona będzie jadła i pila a ja będę pila wodę i na nią patrzyła- zapraszam ją do domu, gdzie też przygotuję jej coś do picia i jedzenia i że wspólnie zrobimy kimchi. Ona pomysł podłapała i tak jej się spodobała pierwsza akcja i wstępna degustacja mojej kapusty, ze zaproponowała kolejne wspólne 'prząśniczkowe' kiszenie :)
Zdarzyła mi się też rzecz chyba najważniejsza. Zaczęłam znajdować kontakt i wspólny język z Ojcem... :)
Ale o tym napiszę więcej za miesiąc, jak się sytuacja jeszcze pozytywnej rozwinie:)