Kobietom trudno jest się przestrajać- wiem po sobie. Nawet jeśli wiesz jak należy to wiele czynisz z nawyku. I nawet jeśli wiesz, że trzeba się jego słuchać i oddawać mu przewodzenie to zacząć tak czynić jest nieprawdopodobnie trudno. Zupełnie nierealnie wręcz- a szczególnie gdy brak jest takiego doświadczenia. Co z tym zrobić?
Niedawno przypomniał się pewien fakt z mojego życia. Pojawiła się myśl, która od razu było potwierdzeniem jeszcze kilku innych historii i wydawałoby się, że znalazło się proste rozwiązanie!
Bardzo prosty trening posłuszeństwa i przekazania decydowania mężczyźnie. Można to praktykować w domu w wolnym czasie. Można codziennie ćwiczyć albo raz na tydzień. Wydaje się zbyt łatwe i nieco dziwne ale to działa.
Taniec służy wam pomocą! Jesteście zdziwione?
Taniec - oczywiście nie prosty ale w parze. Jeszcze lepiej jeśli jest to taniec klasyczny: walc, tango albo cos podobnego. Wiem- nie każdy mężczyzna się zgodzi ale czasami w tym celu nawet nie potrzeba mężczyzny!
Dwie opowieści- jedna z nich nasza.
Do ślubu przygotowywaliśmy się niemal rok. Jednym z moich naznaczonych punktów był taniec. Chciałam abyśmy wykonali prawdziwy taniec a nie tylko przydreptywanie z nogi na nogę. Mało tego - mojemu temperamentowi wtedy najbardziej podchodziło tango i właśnie na jego wykonanie namówiłam męża.
Proces namawiania nie był szybki. Musiałam naobiecywać bonusów za te uroki tańca. Rzecz w tym, żę przez 6 miesięcy chodziliśmy 2 razy na tydzień na lekcje. Lekcje były prywatne u doświadczonego nauczyciela tańców balowych.
Ponieważ oboje byliśmy "zieloni" to nasz trener zaczął od podstaw i tu już było nad czym się zadumać. Pokazał nam podstawowe role partnerów tańcu:
Mężczyzna tworzy surową konstrukcję, coś w rodzaju ram, wyznacza granice. Są one nieprzekraczalne dla kobiety ale dość płynne dla niego. Wyrażane jest to bardzo prosto- rękami. I jeszcze jeden obowiązek mężczyzny - to on prowadzi taniec.
Kobieta znajduje się w tych surowych granicach i wewnątrz nich czyni to co jej się podoba. Główną zasadą jest być wewnątrz i podążać za jego ruchem.
Wszystko brzmi bardzo prosto i bardzo trudno się wykonuje. Na początku wszystko w moim wnętrzu sprzeciwiało się tym granicom ( no tak! - kto w ogóle wymyślił by mnie ograniczać!). Potem wydawało mi się, że ja wiem lepiej gdzie mamy tańczyć. Potem znów starałam się w pełni zawisnąć. Nic z tego nie zdawało egzaminu- taniec nie wychodził i napięcie rosło.
Następnie trener zdecydował mnie "zdyscyplinować" i cały krąg tańczył ze mną. Jego "przestrzeń ograniczająca" była bardzo twarda i nieprzekraczalna. Po paru próbach wyśliźnięcia się lub przełamania oporu ..... zrelaksowałam się zupełnie. I zrozumiałam jak to wspaniale. Jestem trzymana i to dość stanowczo ale wewnątrz tej przestrzeni mogę się poruszać. Tak chcę. To mi wychodzi lekko a ruchy stają się pełne gracji. Najważniejsze to być "w nurcie", " w potoku".
Po tym zdarzeniu stanęłam do pary z mężem i zaniechałam prób prowadzenia. Jemu wszak też było nielekko utrzymywać te granice. Wszystko to bardzo nowe i bardzo trudne a tu jeszcze kobieta naciska tu i tam. Gdy zrozumiałam jak dla mnie samej jest to ważne to zaczęłam mu pomagać. Nie wyskakiwałam "przed szereg", nie uwieszałam się i nie naciskałam.
I taniec zaczął nam wychodzić. Ostatecznie zatańczyliśmy swoje tango - z emocji wyszło ono nie takie jak planowaliśmy ale udało się. To był tylko pierwszy krok ale bardzo ważny,
Wychodzi na to, że zacząć powinien ktoś sam. Albo mężczyzna, który nie zważając na nic staje się twardy i nieubłagany albo kobieta przestaje próbować "przebić" mężczyznę i zaczyna zajmować się swoimi sprawami.
Czasem te działania się nakładają a jeśli nie to swoim postępowaniem każdy z partnerów może pomóc drugiej stronie. Kobieta może pomóc mężowi być bardziej zdecydowanym i odpowiedzialnym. Mężczyzna może pomóc kobiecie tworzyć i zrelaksować się.
A skoro taniec jest bardzo bliski kobiecej naturze to dlaczego by nie zacząć właśnie tam?
I opowieść druga - nie moja lecz pewnej kobiety w wieku Balzakowskim i przeżywszy kilka rozwodów. Od tego czasu żyła ona samotnie.
Owa dama była silnej woli i bardzo niezależna. Sama wychowała dzieci, sama kupiła mieszkanie, wszystko dla siebie czyniła sama "bo mężczyźni do niczego się nie nadają." Pewnego razu przyjaciółka podrzuciła jej problem. Podarowała jej abonament na 10 indywidualnych lekcji tańców latynoskich - ot tak , dla rozrywki.
A nasza bohaterka do nieśmiałych nie należy i nigdy się nie poddawała, wszystko osiągnęła sama, wszystkiego się uczyła sama. W wieku 35 lat nauczyła się obcego języka i mając 42 lata skoczyła na spadochronie, i milion też zapracowała. Pomyślisz sobie- jakieś tam tańce.
Aby móc coś powiedzieć przyjaciółce poszła na zajęcia. Po pierwszym z nich zawładnęło nią dzikie przerażenie ponieważ wszystkie jej życiowe nawyki odbiły się jak w lustrze. Ona nie była w stanie zaufać trenerowi aby on prowadził taniec. W ogóle nie była w stanie dopuścić by prowadził ktoś inny. Wszystkie jego próby trzymania jej wywoływały tylko przerażenie. Nie wyszły z tego żadne tańce- była tylko prawdziwa walka o prowadzenie.
Trener pod koniec zajęć zdecydował oddać jej pieniądze. Powiedział, że tu nic jej się nie uda osiągnąć. Albo trzeba się zmienić albo taniec nie ma sensu.
Jak juz zdaliście sobie sprawę nasza dama była bardzo uparta. Odmówiła zwrotu pieniędzy - twardo dążyła do pokonania tych głupich tańców i nauczenia się tego czego nauczyć się nie jest w stanie.
Następne 3 lekcje były podobne do tej pierwszej a kolejne okazały się jeszcze gorsze. Na myśl o zajęciach robiło jej się niedobrze i ciężko. Na zajęciach czuła się zupełnie nikim ale i tak starała się mieć władzę nad zdarzeniem.
"Dlaczego pani tak bardzo się boi mi zaufać?" zapytał pewnego razu zdesperowany trener.
"Dlatego, że od urodzenia nie widziałam z waszej -mężczyzn strony niczego dobrego." z serca zawołała starsza dama i rozpłakała się.
To był moment przełomowy, który pozwolił jej wiele zrozumieć i pojąć. Na przykład to, że nie okazała się pociechą i podarunkiem. Przypomniały się wszystkie słowa jej "byłych", które ona sama stłumiła. Przypomniały się sytuacje z życia małżeńskiego gdzie ona sama niszczyła relacje swoim brakiem zaufania i zamiłowaniem do kontrolowania. Przypomniały się dziecięce traumy i urazy. Wszystko to się nawarstwiło jak kula śnieżna.
A potem dosłownie coś przeskoczyło wewnątrz i pojawił się promień nadziei. Zdecydowała się zaufać. Ale tylko jeden raz i tylko trenerowi od tańców i tylko w tym tańcu.
To były najlepsze 3 minuty jej życia. Jego silne ręce trzymały ją ale nie dusiły. Dawały jej oparcie i pewność, ochronę i komfort. Można było o niczym nie myśleć. Te ręce same prowadziły ją gdzieś za sobą. Mogła po prostu zrelaksować się i tańczyć z głębi duszy.
Trener nie wierzył własnym oczom a dama natrafiła na coś bardzo ważnego. Zaczęła ćwiczyć taniec 3 razy w tygodniu z różnymi trenerami i różnymi technikami. Uczyła się przede wszystkim zaufania do mężczyzn. Uczyła się relaksować w ich rękach i pozwalać im się prowadzić. Otrzymywać od nich oparcie i zapełniać tą przestrzeń jaką tworzył mężczyzna w tańcu żeńską twórczością.
Minęło pół roku. Nie stała się mistrzynią tańca balowego, nie wyuczyła wszystkich ruchów i "pas" ale w jej życiu pojawił się mężczyzna. Zupełnie inny -taki w rękach którego można się zrelaksować, i być po prostu kobietą. Otrzymywać ochronę i podporę i tworzyć.
Wspaniały sposób czyż nie? Nie ma poważnych fizycznych ascez, wszystko wydarza się w tańcu a to dodatkowo jest korzystne dla żeńskiej energii. Równolegle przestrojeniu ulegają różnorakie programy.
Jeśli możecie uczyć się tego wraz z mężem to czemuż by nie?
Po prostu tańczyć z nim próbując mu w pełni zaufać. Uczyć się słuchać i słuchać jego ruchów oraz podążać za nimi. Nie tańczyć wyuczonych schematów lecz podążać za jego sygnałami i zamiarami.
Lecz jeśli mąż jest przeciwny to dlaczegóż by nie pouczyć się samej - nawet w parze z inną kobietą- tego właśnie nawyku słuchania partnera i podążania za nim? W życiu z pewnością się przyda a mąż podziękuje jeszcze tańcom za taka przemianę w żonie!
Tańczcie na zdrowie i na pożytek waszym relacjom!
Dołączam fragment jednego z ....nie przesadzam- najważniejszych filmów w moim życiu. Dawno temu go widziałem po raz pierwszy i spadła nieraz męska łza wzruszenia. Wiele razy linkowałem na forach fragmenty- szczególnie ostatnią scenę filmu. Za każdym razem musiałem obejrzeć ja w całości nie mogąc ot-tak wyłączyć. Film wspaniały i trudny do przecenienia. POLECAM GORĄCO! Jest tam wiele wspaniałych wątków. Mógłbym o tym epistołę....
Film w oryginale nosi tytuł "Strictly ballroom". W Polsce pojawił się pod nazwą "Roztańczony buntownik". Chyba znów sobie obejrzę.
p.s. mam! To jest ostatnia scena filmu- nie wiem dlaczego poznikały inne fragmenty, ten ma nie najlepszą jakość.