Chodzę sobie sprawdzając ule (3 nowe rodziny w pasiece skorzystały z mojego zaproszenia i zadomowiły się w nowych M1) i rozmyślam nad tą naszą rozmową pod poprzednim wpisem http://michalxl600.blogspot.com/2016/06/nie-oceniaj.html . Odnoszę wrażenie, że część rozmówców nie uchwyciła o czym chciałem. Wydawało mi się, że ta "przypowieść" przetłumaczona na koniec jest wyrazistą wskazówką a tu pojawiła się mocna emocjonalność i zaangażowanie w rozmaite sytuacje z jakimi mamy do czynienia w swoim otoczeniu (rozmowy 500+, rzucił, zostawił, nie chce mu sie pracować).
Lewszunow gdzieś przestrzegał aby zamienić się w obserwatora - choćby i wojny na Donbasie, tzn. nie w biernego i obojętnego (tu jest ta subtelna różnica- ten haczyk na jaki nas łapią mroczni. Szczególnie emocjonalne i uczuciowe kobiety są podatne na to- dobrze to wiedzą twórcy reklam i wszelakiego marketingu) ale takiego mądrego uczestniczenia "z wysoka". Jako przykład podam pewne zdarzenie o którym czytałem w jakiejś książce.
W pewnym więzieniu w USA - więzieniu o bardzo ostrym rygorze i jednej z najgorszych reputacji (bo przebywali tam więźniowie z najcięższymi przewinieniami, recydywiści itp.) pojawił się razu pewnego autor książki. Już nie pomnę jakie były okoliczności- jako konsultant czy też psycholog.... nie pamiętam. To był (jest?) człowiek powiązany ze wschodnimi naukami i głęboko widzący wiele zalezności. Aha!! - zdaje się, że to była jakaś nadzwyczajna decyzja więziennictwa czy zarządu bo sytuacja w więzieniu wymykała się z pod kontroli. Bywał tam wiele dni - dano mu jakieś biurko, poprosił by dostarczano mu akta wszystkich więźniów a on je mozolnie czytał przenikając te skomplikowane życiorysy. Nie piętnował, nie nazywał co złe a co dobre - podobno skończywszy czytanie jakiejś biografii więźnia w zadumie powiadał: "jak mi przykro". W przestrzeń wysyłana była fala czystego współczucia (wolę nawet określenie "współodczuwania", wczuwania się w sytuację. Współczucie bywa dziś mylnie rozumiane jako taka głupkowata litość z zawoalowanym poczuciem wyższości ze strony litujacego się).
Tak podobno minęły tygodnie. Jeden człowiek "medytował" niejako zasilając swoją uwagą ( a więc energią) te poszczególne "ścieżki filmowe" jakie ułożyli sobie pensjonariusze tego przybytku. Po jakimś czasie misja tego pana się skończyła. Mineło kilka miesięcy i dała się zauważyć niezwykła poprawa w społeczności więziennej- wielu "skreślonych" nagle zaczęło wypożyczac książki z biblioteki, zgłosili się do jakichś prac, były podobno jakieś nawrócenia religijne itp. Podobno z dalszej perspektywy czasowej stan się jeszcze bardziej poprawił na korzyść - powiadano, że to wprost rzeczy niewyobrażalne.
Tak ja postrzegałem zacytowaną na końcu poprzedniego wpisu opowieść o dzieciach, wyborach ich rodziców. Autorka z miłoscią opowiada o tym zachowując taką subtelną równowagę bez 'nalepiania etykietek".
Już mi się myli która z moich rozmówczyń i czy na blogu czy w liście prywatnym........kilka z Was to ładnie ujęło- przypominam sobie w tej chwili co najmniej dwie takie wypowiedzi- na pewno Karolina podczas mojej rozmowy z Damianem powiedziała, że bez miłości wszystko staje się zimnym zbiorkiem reguł i zasad. Ktoś kto sam przeżył wiele w życiu ( a nie myli się tylko ten kto nie czyni nic) będzie ostrożny z piętnowaniem bliźnich a na pewno jeśli wypowiada się o jakichś zdarzeniach to nie będzie w tym "chęci podeptania" (to chyba cecha ludzi małych i leniwych, że znajdując czyjąś niedoskonałość zaraz wpychają szpilę aby się samemu przez chwilę dowartościować) ale coś jakby gest wyciagniętej ręki. Z całego serca pragniesz by ulżyć drugiemu w cierpieniu a z tymi naszymi niedoskonałościami jest tak jakbyśmy mieli jakieś "pijawki" na plecach- one są, nieładne, czynią szkody ale my ich nie widzimy. A jeśli już zdajemy sobie choć trochę sprawę gdzie szukać to ciężko jest nam tam "dosięgnąć". Drugi człowiek (jeśli szczerze kochający) pomoże "umyć te plecy", pomoże zdjąć z nich niechciany ciężar. Samemu jest to uczynić wiele trudniej.
NIE WOLNO TEGO JEDNAK CZYNIĆ TYRANIĄ I PRZEMOCĄ- ZASADA WOLNEJ WOLI NADAL OBOWIĄZUJE.
Tak właśnie- w ten sposób postrzegam ja nawet trudne rozmowy tu na blogu ( było coś wczesną zimą co nawet jedna z rozmówczyń nazwała "zaniżeniem wibracji na blogu") . Skoro się wyświetliło to widać tak miało być- domagało się uwagi i "oświetlenia miłością". Wszyscy czytający dodali tam swoją energię.
Wracając jeszcze do wątku tego mądrego uczestniczenia- weźmy tę sytuację z przyjaciółką i jej ex mężem (chyba Ania Rz. wspomniała o tym). KAŻDA !!.... każda sytuacja jest lekcją dla obu stron, na każdą można spojrzeć z kilku perspektyw. Mama mi opowiada, że był kiedyś jakiś film - opowiedziane te same zdarzenia najpierw przez mężczyznę a potem przez kobietę. Podobno oglądało się jak dwie osobne historie. Odnoszę wrażenie, że u Ani równowaga spojrzenia jest zachwiana bo bierze stronę przyjaciółki - tak z niskiego pułapu czyli "bronić pazurami bo źle się dzieje! Krzywdzą kobietę, leń nie chce iść do pracy!"
Gdyby natomiast z miłością spojrzeć z wysoka na całą lekcję to można na przykład zadać pytanie: "gdzie była intuicja tej koleżanki gdy wybrała sobie za męża tak nieodpowiedzialnego faceta? " . Można zadać wiele innych pytań - ważne by (znów słowa Karoliny gdzieś z jej bloga: "wziąć odpowiedzialność za swoje życie") widzieć całość zjawiska i fakt, że każdy wybiera sobie sam te realistyczne ( czasem do bólu) akty w sztuce zwanej życiem.
Rozmawialiśmy całkiem niedawno o tym jak to widzą Wedy: "oprócz ciebie nikogo tutaj nie ma". Nieważne jak postapią inni w danej sytuacji, to jest ich lekcja i oni będą płacić rachunki za swoje wybory- ważne jest dla mnie to jak ja postąpię. Spychanie wszelakich zdarzeń na los, na okolicznosci zewnętrzne - szukanie tam winnych (miałem całkiem niedawno jaskrawy przykład takich zachowań) to niedojrzałość. Dlatego jeśli Ania chce pomóc swojej przyjaciółce to niech ich OBOJE obejmie w myślach miłością. Ona go takiego wybrała do tej sceny z teatru życia i póki będą negatywne emocje ( a Twoje współodczuwanie w "krzywdzie" umacnia tylko stan krzywdy), póki nie pojawi się wdzięczność i taki wewnętrzny uśmiech za daną lekcję (cokolwiek sie wydarzyło i wydarza - ja wiem, że to trudne , zaraz opowiem o modliszce) póty będzie ona trwała i nie zaniknie. Pozna nowego mężczyznę i scenariusz sie powtórzy.
No właśnie - Gabi albo Natalia ( to było w ostatnich wpisach a ja skaczę po dachu przyczepy i giną mi szczegóły - wybaczcie..... nie ! to przyszło do mnie chyba wczoraj prywatnym listem ) wspomniała jednym zdaniem, że modliszki też nie pojawiają się przypadkiem. Ja mógłbym się spokojnie uśmiechnąć do Maryśki (moja ex) i porozmawiać o zdarzeniach jak o filmie w kinie, który kiedyś wspólnie obejrzeliśmy- oczywiście gdyby ona była na to gotowa. Czujecie w czym rzecz? Taki balans między obojetnością a niskim, emocjonalno- wojowniczym zaangażowaniem. To drugie jest kompletnym niezrozumieniem w czym bierzemy udział, to pierwsze znów jakimś skrajnym egoizmem. Pisałem gdzieś, że pomagać trzeba mądrze (długo sie tego uczyłem 'matkując" moim pracownikom, podkładając poduszeczki, tłumacząc). Jest takie powiedzenie: "kto nie jest socjalistą za młodu ten nie ma serca ale jeśli ktoś jest nim po 40-stce ten nie nabrał rozumu".
Nie wolno odrabiać za ludzi (za własne dzieci, za małżonków) ich zadań życiowych. To jest też subtelna pokusa i unikanie swoich wyzwań ("ja tak pomagam wszystkim, jestem taki dobry/a"). Tu jest też Wedyjska mądrość cytowana wiele razy przez Trehlebova:
" wypełnić swój własny dług (powinność) - choćby i niezbyt doskonale jest dużo ważniejsze niż wypełnienie cudzych zobowiązań choćby to było zrobione perfekcyjnie".
Chyba starczy na razie - "wylało" mi się. ;)