sobota, 20 czerwca 2015

kobieta - niewolnica

Filmik króciutki ale treściwy. Jest to zaczyn do dłuższej opowieści
bo mam tu wiele swoich własnych doświadczeń i obserwacji
życiowych - mocno spraktykowanych bo jak wspomniałem
sam pełniłem rolę szefa firmy.

  Na razie moją energię poświęcam swojemu gościowi
ale rozwinę z pewnością zagadnienie jakie sygnalizuje
prelegent z filmiku. Zapraszam:


Witajcie!
 Od momentu otwarcia oczu w tym chmurnym dniu  obrabiam w głowie treść niniejszego wpisu: "może o tym, a może jeszcze o tym?".
"Papier jest cierpliwy"  jak mówi stara mądrość -  tu mamy zapis elektroniczny ale to i tak działa podobnie. W przestrzeni energetycznej następuje kodowanie - zapis w każdej chwili można wydrukować. "Rękopisy nie płoną" powiada  Woland do bohaterów "Mistrza i Małgorzaty" i czyta manuskrypt, który w realnej rzeczywistości powędrował wcześniej  do pieca. Tak więc w odpowiedzialności za pisane słowa przystępuję do redagowania tego bałaganu porannego w mojej głowie.
   Ten wstęp też sobie kiedyś sam przeczytam raz jeszcze ( bo jest to list również do samego siebie - gdzieś do przyszłości), i rozwinę myśli ( obrazy?) jakie w tej chwili się "kręcą nad głową" jak małe dzieci szturchając mnie i przepychając się: "teraz ja! teraz o mnie napisz!"  .
    Zapisuję więc "sygnałowo" różne myśli ( dla czytających może miejscami mieć to wrażenie niezrozumiałego bełkotu- staram się żeby nie ) i kiedyś w przyszłości porozwijam kolejne (jeśli do tego czasu nie wystraszę publiczności).

       No właśnie - te wiele przemyśleń gdzieś tam krążących jak ptaki to są te moje dzieci. Jeśli nie zanudzę Was - gości w tej " wirtualnej sali" i gdzieś tam w przyszłości będzie do kogo "gadać"  drogą klepania w klawiaturę to chętnie się tym zajmę. Dbam jednak nieustannie o to by goście mieli poczucie wizyty (jak to niegdyś bywało w klubach na wsiach czy w miastach) "spotkania z ciekawym człowiekiem"  ;) a nie "wizyta w domu wariatów". Trzeba ten potok myśli ujmować w jakąś strawną opowieść mogącą komuś przynieść odrobinę pożytku ( a dzięki temu i mnie - to jest też zasada wzajemności energetycznej , to jest ta nasza biała magia codzienna).

       Czas wstęp kończyć więc tylko dodam odnośnie tych "listów do przyszłości" , że doszedłem do etapu czytania swoich własnych wpisów tutaj na blogu.  Wczoraj mi się tak zdarzyło gdy szukałem jakiegoś tematu. Początkowo zaczerpnąłem sporo z wpisów innych ludzi (tłumaczenia) opisujących moje własne doświadczenia -  ja nie za bardzo wiedziałem jaką formę ma przybrać ta strona a kilku znajomych twierdziło, że powinienem zacząć pisać. W zredagowanych dotychczas tekstach tłumaczeń często padają  zdania, które dopiero teraz  z dystansu czasowego widzę inaczej ( wczoraj trafiłem na zdanie jakie sobie przed zaśnięciem zapisałem na kartce- "najważniejszą walutą tu na świecie jest energia") .  Zresztą nawet do swoich własnych słów miewam podobne "widzenia" . To chyba jest tak, że Ziemia nasza kochana obróci się kilka razy- a my wraz  z nią przemierzamy z ogromną prędkością przestrzeń kosmiczną no i gdzieś tam kiedyś budząc się kolejnego dnia w jakimś całkiem innym zakątku przestrzeni kosmicznej czytamy swoją dawną wypowiedź a ona okazuje się być inaczej "oświetlona" promieniowaniem otaczających gwiazd. Dostrzegamy w niej coś co wcześniej uwadze umknęło lub ma jakiś inny "kontur". A może w międzyczasie dojrzało? -  O !!! - ten pomysł mi się podoba! Inni ludzie czytają i tym samym zasilają zdarzenie swoją energią. Ono znów ( zapis, egregor, samodzielna mała istotka- małe dziecko) dojrzewa , rośnie w jakiś sposób.  A potem spotykamy się "po latach" z tym swoim dzieckiem wysłanym gdzieś tam w przestrzeń kosmiczną. Na tym polega ta cała nasza "zabawa w życie"  i nauka.

     Już , już ... wracam "z daleka"  zmierzając do treści filmu.Już słyszę w dalszych rzędach niecierpliwe szuranie butami a ktoś tam ziewnął chyba.

      Wspomniałem przed chwilą o moich  "myślach - dzieciach".  Wczoraj doszedłem do wniosku, że biorąc pod uwagę mądrość jaką przedstawia pan prelegent we wstępie to mam tu  na tym " Ziemskim łez  padole"........ mam tu córkę. Córka jest już - jak pobieżnie szacuję- niemal pełnoletnia. Jest owocem mojego "współ-życia zakładowego" ;) .
        Otóż będąc szefem pewnego zakładu mechanicznego zatrudniałem w sekretariacie niezastąpioną Basię, bez której cała ta działalność biznesowa (w formie i rozmachu jaką w ostatnich latach mojego tam "dowodzenia" przybrała) rozleciałaby się w kilka tygodni z wielkim hukiem. Ja sobie nieraz żartowałem nawet, że Baśka jest moją "zakładową żoną". Na początku tego "małżeństwa" mieliśmy pewnego razu pewną "poważną rozmowę" ale potem nie miałem cienia zastrzeżeń. Basia ( Basieńka ją czasem nazywaliśmy) się wspaniale dostosowała do moich wizji - dziewczyna bardzo obowiązkowa i niezwykle pracowita. Była mi wielką pomocą, rozumieliśmy się z czasem "na pół zdania".  No i pracując u mnie Basieńka wyszła za mąż. Potem  w niedługim czasie urodziła córeczkę.

       To może tyle o tym moim małżeństwie choć widzę, że opowieść o Basi i naszym związku może stanowić bazę i przykład w wielu poruszanych tu na tym dziwacznym blogu kwestiach.
    W każdym razie doszedłem wczoraj do wniosku, że mam córkę- wstyd powiedzieć ale nawet nie pamiętam jak ta panna ma na imię. Czas pokaże co tu życie dalej dopisze- wiem kogo mogę zapytać. Kiedyś się przyjrzę co tam u nich słychać.
   Ja w ogóle o wszystkich swoich pracownikach w praktyce zawsze mawiałem "współpracownicy" by wzbudzić u nich jakieś poczucie odpowiedzialności za ten "wspólny pojazd" czy też "wspólny garnek".  Nazywałem ich też po czasie moimi "zakładowymi dziećmi" gdy zdarzało im się robić jakieś błędy czy głupoty. Z czasem niestety okazało się, że kilku  z nich uległo pokusom "pójścia na skróty" ale to już temat na całkiem inną opowieść i niezbyt wesołą choć mnie to już ( te smutki dawne) przestały jakoś specjalnie poruszać. Jeden ze wspaniałych filmów jakie czasem ludziom polecam nosi tytuł : "Revolver". Jest tam scena gdy pan Green podczas akcji powiada: "zrobił się z tego spory problem!" . Na to jeden z jego towarzyszy wypowiada słowa, które stały się dla mnie mottem:
"NIE MA PROBLEMÓW PANIE GREEN- SĄ TYLKO SYTUACJE".
  Lewszunow ( Iwan Carewicz ) w swoich wykładach podkreśla by zacząć traktować życie jak przygodę - taki subtelny balans między "wielką powagą"/ sumiennością i odpowiedzialnością a kompletną beztroską.
    Ładnie jak sądzę  wyjaśnia tę myśl opis do niniejszego obrazka:



Kilka słów do obrazka tutaj: