sobota, 6 stycznia 2018

Dzień w którym przestałam mówić dziecku "no ruszaj się szybciej!"

źródło tłumaczenia:  http://life-move.ru/kogda-ya-perestala-govorit-davaj-bystree/

     bądźcie jak dzieci - nauczał pewien prorok.

Kiedy żyjesz szalonym życiem, liczy się każda minuta. Czujesz, że musisz sprawdzić coś z listy spraw, gapisz się na ekran lub spieszysz się do następnego zaplanowanego miejsca. I nie ważne jak starałam się rozdysponować swój czas i uwagę, oraz bez względu na to jak wiele różnych problemów próbowałam rozwiązać - nadal nie starczało mi czasu aby zdołać wykonać wszystko. 

To było moje życie przez dwa szalone lata. Moje myśli i działania były kontrolowane przez elektroniczne powiadomienia, dzwonki i przepełniony harmonogram. I chociaż wewnętrzny kontroler każdym włóknem mojej duszy chciałby znaleźć czas dla wszystkich zadań to w moim przeciążonym planie to się nie udawało.

Tak się złożyło, że sześć lat temu Niebiosa obdarowały mnie spokojnym, beztroskim "zatrzymaj/się/i/powąchaj/różę" dzieckiem. 

   Kiedy musiałam wyjść ona lubiła szukać błyszczącej korony w mojej torbie. Kiedy musiałam być gdzieś pięć minut temu, to ona musiała zapiąć swoje zwierzę-zabawkę w foteliku samochodowym. Kiedy potrzebowałam szybkiej przekąski to nie mogła przestać rozmawiać ze starszą kobietą, która wyglądała jak jej babcia. Kiedy miałam trzydzieści minut żeby gdzieś dotrzeć to prosiła mnie bym zatrzymywała wózek żeby pieścić każdego psa, którego mijaliśmy.




 Moje beztroskie dziecko było błogosławieństwem, ale tego nie zauważałam. Kiedy żyjesz szalonym życiem, rozwijasz tunelowe widzenie z przewidywaniem tylko tego co zawiera spis porządku dnia. A wszystko, czego nie można było odhaczyć w harmonogramie było stratą czasu. 
  Ilekroć moje dziecko zmusiło mnie do odejścia od harmonogramu myślałam sobie: "Nie mamy na to czasu". W związku z tym słowa, które najczęściej wymawiałam do mojego małego miłośnika życia brzmiały: "ruszaj się szybciej!"
      Od nich zaczynałam moje zdania. "Chodź, jesteśmy spóźnieni!" I kończyłam nimi zdania. "Wszystko przegapimy jeśli się nie spieszysz!". Zaczynałam dzień od nich: "Pośpiesz się i zjedz śniadanie! Pośpiesz się i ubierz się!". Kończyłam swój dzień również nimi: "Szybko myj zęby!" Pośpiesz się i idź spać!"  
  I chociaż słowa "pośpiesz się" i "szybciej" tak naprawdę niezbyt przyspieszały czynności dziecka to i tak je wymawiałam - być może nawet częściej niż słowa "kocham cię".

   Tak, prawda jest bolesna, ale prawda leczy ... i zbliża mnie do wizerunku rodzica którym chcę być.W jeden pamiętny dzień wszystko się zmieniło. Zabraliśmy starszą córkę z przedszkola i wysiadaliśmy wszyscy z samochodu. Nie działo się to tak szybko jakby ona chciała i zwróciła się do swojej młodszej siostry: "Ale z ciebie ślamazara!". A kiedy skrzyżowała ramiona na piersi i westchnęła z irytacją, zobaczyłam siebie w tym obrazie- i coś we mnie pękło.

 Byłam prześladowcą poganiając, naciskając i spiesząc małe dziecko, które po prostu chciało cieszyć się życiem.Przejrzałam na oczy i ujrzałam to wyraźnie jak moje pośpieszne istnienie rani dzieci. 
Chociaż mój głos drżał, spojrzałam w oczy dziecka i powiedziałam: 
-"Przykro mi, że zmuszam ciebie do pośpiechu. Podoba mi się, że się nie spieszysz i chcę być bardziej taka jak ty." 
       Obie córki były zaskoczone moją bolesną spowiedzią ale twarz młodego człowieka rozjaśniła się aprobatą i akceptacją.
- "Obiecuję, że będę bardziej cierpliwa", powiedziałam i przytuliłam moją rozpromienioną córkę.

Wyrzucić z mojego słownika, słowo "pośpiech" było dość łatwo a naprawdę trudno było nabrać cierpliwości aby czekać na moje niespieszne dziecko. Aby pomóc nam obu zaczęłam dawać jej trochę więcej czasu na przygotowanie gdy musieliśmy gdzieś jechać ale czasami, pomimo tego wciąż byłyśmy spóźnione. Potem przekonałam sama siebie, że spóźnianie się potrwa tylko przez te kilka lat, aż ona dorośnie.
      Kiedy moja córka i ja spacerowałyśmy lub poszłyśmy do sklepu, pozwalałam jej nadawać tempo. A kiedy zatrzymywała się, żeby coś podziwiać to wyrzucałam  z głowy myśli o planach i po prostu ją obserwowałam. Zauważałam wyraz jej  twarzy - wyraz którego nigdy wcześniej nie widziałam. Przestudiowałam plamki na jej dłoniach i sposób w jaki jej oczy zwężały się podczas uśmiechu. Widziałam jak inni ludzie reagowali na nią, kiedy się zatrzymywała aby z nimi rozmawiać. Widziałam jak studiowała interesujące owady i piękne kwiaty - ona je kontemplowała. Wtedy wreszcie uświadomiłam sobie, że jest darem dla mojej wzburzonej duszy.



 Obiecałam wyhamować prawie trzy lata temu. I nawet dziś aby żyć w zwolnionym tempie, muszę podjąć znaczne wysiłki. Ale moja najmłodsza córka jest żywym przypomnieniem tego, dlaczego muszę próbować - a ona często przypomina mi o tym. 

   Raz w czasie wakacji, pojechałyśmy razem na rowerach do namiotu z owocowymi lodami. Podziwiając w zachwycie wieżę lodową usiadłyśmy przy stoliku. Nagle ujrzałam zaniepokojenie na jej twarzy. „Musimy się spieszyć, mamo?”  
      I prawie wybuchnęłam płaczem. Być może blizny po życiu w pośpiechu nigdy nie znikają całkowicie. Zdałam sobie sprawę, że miałam wybór: mogłabym siedzieć i smucić się, myśląc o tym jak wiele razy w życiu ją poganiałam... albo mogłabym świętować ten fakt, że dzisiaj staram się czynić inaczej. 
    Postanowiłam żyć dzisiejszym dniem. 

-„Nie śpiesz się moja droga - tylko się nie śpiesz"- powiedziałam łagodnie.
 Jej twarz natychmiast  się rozpromieniła a ramiona rozluźniły. 

Więc siedziałyśmy obok siebie i rozmawiałyśmy o wszystkim co jest na świecie. Były nawet momenty, kiedy siedziałyśmy w ciszy, tylko uśmiechając się do siebie, ciesząc się otoczeniem i dźwiękami wokół nas. 

Myślałam, że moje dziecko ma zamiar jeść wszystko do ostatniej kropli, ale kiedy zbliżyła się prawie do końca, dała mi łyżkę kryształków lodu ze słodkiego soku. „Zachowałam ostatnią łyżkę dla ciebie, mamo” - powiedziała córka z dumą.
    Kiedy pozwoliłam sopelkom dobroci ugasić moje pragnienie, zdałam sobie sprawę, że właśnie podpisałam kontrakt całego życia. 
          Dałam mojemu dziecku trochę czasu ... i w zamian ona oddała mi swoją ostatnią łyżkę i przypomniała, że smak staje się słodszy, a miłość przychodzi łatwiej, gdy przestajesz tak pędzić przez życie.

 A teraz, czy będzie to jedzenie lodów owocowych, zbieranie kwiatów, zapinanie pasów bezpieczeństwa, rozbijanie jajek, szukanie muszli morskich, przyglądanie się biedronce lub po prostu spacer - nie powiem już: „Nie mamy na to czasu!” bo w istocie, to znaczy: „Nie mamy czasu, aby żyć”

.Zatrzymaj się aby korzystać z prostych przyjemności życia codziennego - to jedyny sposób, żeby naprawdę żyć. 

Autor: Rachel Macy Stafford