Autorka poniższego tekstu pojawiła się już kiedyś na naszej stronie. Zrządzeniem sił wyższych mam wziąć urlop i przez najbliższe kilka tygodni jestem znacznie unieruchomiony - być może mam klepać w klawisze a dusza rwie się do czynu. Jednocześnie z moim "wyłączeniem" w świecie realnym pojawił się nowy korespondent podpowiadający nieznane wcześniej publikacje więc działam:Kobiety tu są takie same jak w mieście - uwielbiają się stroić, opowiadać o innych ludziach oraz w miarę swoich zdolności upiększać świat wokół siebie. Przy tym bardzo się różnią od tych z miasta - nie mają normowanego dnia pracy, nie chodzą wysługiwać się do biura, nie oddają dzieci do żłobka czy przedszkola. Jest jednak różnica w sposobie życia i przeżywania między tymi, które przeżyły tu całe życie a tymi, które pochodzą z miasta.
Jak już wcześniej wspomniałam w naszej miejscowości żyją zadziwiające staruszki. Wyróżnia je postawa ciała, ostry język i śmiech - mając osiemdziesiątkę same, bez pomocników uprawiają ogród i potrafią same zawekować po 100 słoików z pomidorami. Nadal noszą chusty i czarne suknie z kolorowymi ozdobami tak samo jak to się tutaj działo 100 lat temu.
Następne pokolenie czyli córki tych "staruch" ( z tych co są jeszcze "w sile wieku") to kobiety pomiędzy 40 a 60 lat Nadal kierują niemałym gospodarstwem i są to ostatnie osoby w naszym siole, które utrzymują krowy. W ich oczach nie ma już tego przekonania, że żyją tak jak należy. One słyszały już, że istnieje inne życie gdzie hoduje się paznokcie i jeździ na urlop do Turcji dlatego też starają się przy byle okazji wysłać swoje córki do miasta aby się tam kształciły i wyszły za mąż. Potem zaczynają więdnąć i tracić sens życia. Wydaje mi się, że wypuściwszy dzieci do miasta nie widzą już dla siebie żadnej wartości - rozkwitają tylko w te dni gdy przyjeżdżają do nich wnuki.
Młode panny z jednej strony kochają wieś a z drugiej im ona ciąży. Tu jest ich świat, swoboda gdy były same pośród drzew i pagórków, gdzie można było biegać z koleżankami do samego zmroku, gdzie wszystko jest zrozumiałe, gdzie cała ulica jest znajoma. Ale oto i one wyrosły i one również są zatrute przez telewizję. Dlatego też w naszej wsi nie ma porodów: dziewczyny wyjeżdżają w poszukiwaniu królewiczów, wyjeżdżają do życia w blokowych mieszkaniach i akademikach, do "szopingów" i dancingów.
Ogólnie obserwuje się katastrofę - z tych trzech żeńskich typów mamy dziś na wsi tylko staruszki i czasem jakąś matkę. Młode kobiety już tu nie mieszkają - nie ozdabiają wsi swoim urokiem, nie widać tu ich warkoczy ze wstążkami dlatego też dziewczęta, które jeszcze gdzieniegdzie dorastają w miejscowych rodzinach nie mają się na kim wzorować i przejmować sztuki upiększania siebie.
A teraz opowiem jak żyją kobiety z tych "przyjezdnych". Na początku wpadamy w takie samo zakłopotanie jak nasi mężczyźni. Zamiast uporządkowanych metrów kwadratowych miejskiego mieszkanka otrzymujemy do dyspozycji dom a dom to zakątki, narożniki i wieczny szereg działań mających na celu poprawę wszystkiego wokół. Z zewnątrz wydaje się, że jest to ogromnie kłopotliwe ale po pół roku zauważasz, że wraz z tymi zajęciami coś się zmienia na lepsze. Duszę w dużo większym stopniu przepełnia równowaga, ze statusu "mieszkanka kwatery w bloku nr 8" kobieta ostatecznie staje się gospodynią.
Cały "szoping" na wsi to zakupy kilku drobiazgów w miejscowym sklepie oraz wizyta na ryneczku otwartym 3 razy w tygodniu. Dlatego też zamiast biegać po sklepach cieszymy się bieganiem po okolicy. Poszła do sadu a przyniosła pieczarki, przeszła się po pagórkach a nazbierała dzikiej róży i głogu, zadowolenia z tego o wiele więcej i jakże bardziej ekonomicznie.
Kolejną naszą rozkoszą są wzajemne spotkania. Nasza osada jest mocno rozrzucona w terenie, "przyjezdni" żyją średnio około kilometr od siebie i dlatego wyjście w gościnę na herbatę to regularna i intensywna wymiana nowościami. Większość z nas nie ma w domu podłączonej anteny do telewizora - zastępuje go internet. Dlatego też rozmawiamy o naszych nowościach: o nowym hafcie, o owieczce, która urodziła trójkę, o wykładzie, który ledwie co jedna z nas przeprowadziła w mieście (a co - trzeba coś czynić z wiedzą i kwalifikacjami wykładowcy). Przy tym ręce same się rwą do jakichkolwiek zajęć. Na ile zauważyłam wiele kobiet przesiedliwszy się na wieś zaczyna zajmować się rękodziełem - jakoś tak niezauważalnie dla samej siebie i niemalże wbrew woli. Znam około kilka dam, które deklarowały absolutny brak chęci aby cokolwiek haftować czy wyszywać a teraz jedna z nich wykonuje walonki z wełny a druga uczy się prząść. Rękodzieło jak i kontakt z innymi kobietami uspokaja a kiedy my jesteśmy spokojne to wszyscy są spokojni. Dawne emancypantki wkładają swoją moc nie w walkę i gniew ale w zaplatanie ogrodzenia z gałązek i dla-czegoś są z tego bardzo zadowolone.
Tym nie mniej jeśli jest takie życzenie to jest tutaj gdzie zainwestować żar swojej duszy. Nauczycielka literatury z naszej szkoły stworzyła drużynę koszykówki z uczennic starszych klas a w tej chwili awansowały do klasy juniorek naszego okręgu. Kolejna pasjonatka rzuciła wszelkie swoje niewykorzystane ciepło w sprawy kościelne: w świątyni jest teraz porządek i niechby ktoś próbował pisnąć słówko... Trzecia organizuje sobotnie spotkania i z pieśnią na ustach zbierają śmieci po całej wsi.
Jeszcze jedna ważna rzecz dla kobiety: ona wie, że we wsi jej dzieci są w praktyce bezpieczne. No tak - mogą się gdzieś przewrócić lub wejść nogą na jakiś gwóźdź ale za to nie ma wokół ani narkomanów ani wielkiego ruchu samochodowego, ani trującego miejskiego brudu. Wokół tylko czysty, ekologiczny czarnoziem i czujne staruszki na ławeczkach bacznie patrzące wokół. Dzieci nie są uczepione kolan mamy jak to ma miejsce w mieście lecz idą się bawić z innymi dziećmi. Mama nie musi oddawać dzieci do jakiejś instytucji gdzie zatrudnieni są specjalnie szkoleni ludzie. To niesłychanie pozytywnie odznacza się na stanie dzieci.
I tak to okazuje się, że prosta wiejska kobieta jest o wiele spokojniejsza i bardziej zadowolona niż ta z miasta. O wiele rzadziej nosi ona wysokie obcasy i w zasadzie nigdy nie dokonuje układania włosów w salonie fryzjerskim. Chodzi na dalsze spacery i dłużej śpi. Nie bywa w pomieszczeniach siłowni czy klubach fitnes, ale jest stale zaangażowana w lekką pracę fizyczną. Lekką - bo wszystkie kobiety wiejskie są przeważnie w parach, a więc wszystko co jest ponad jej siły - noszenie czy kopanie wykonuje mężczyzna. Jest to kolejny czynnik psychicznego dobrego samopoczucia pań wiejskich. Ona ma przyjaciółki oraz znajomych z wszystkich grup wiekowych a niewiele tragicznych wiadomości z telewizora. To jest to, co Tatiana Olejnik nie tak dawno temu w swoim artykule nazwała „Wiktoriańskie życie” będące najlepszym sposobem, aby uniknąć depresji. A jeśli pamiętamy, że większość konsumentów leków przeciwdepresyjnych w Woroneżu to kobiety to podsumowanie będzie takie, że życie wiejskie przypomina wspólnoty Amiszów - a to jedna z najlepszych receptur szczęścia dla kobiet.
Autor: Irina Malcewa
źródło tłumaczenia: https://vk.com/id437459894?w=wall437459894_28
Tekst pochodzi ze strony "Słowiański świat".
Jaruha w potrzebie :) https://polakpotrafi.pl/projekt/plyta-jaruhy-natchnienie-przodkow
OdpowiedzUsuńMinął rok mojego życia na wsi. Znam wielkie miasta, lubię je, ale wiem, że dobrze wybrałam. Wiele osób mówi z nostalgią, że marzą o życiu na wsi. Wyobrażają sobie sielankę: śniadanie na trawie, zapach ziół, motyle fruwające w kwiatach. Cisza, spokój i wieczory przy kominku. To prawda. Ale każdy, kto chce wyprowadzić się na wieś, by tam zapewnić dzieciom kontakt z naturą, powinien być świadomy zarówno plusów, jak i minusów takiego życia.
OdpowiedzUsuńCzemu więc tu mieszkam? Bo tu jestem szczęśliwa. Tak po prostu, bez dorabiania jakiejś wyszukanej ideologii o Słowiańskiej kulturze, bez gadania wiecznie o tym co kobieta powinna a czego nie powinna i jaka ma być i czy wolno jej samodzielnie oddychać... Mój synek promienieje ze szczęścia, kiedy rano pozwalam mu jeść śniadanie w ogrodzie. Albo gdy wychodzimy po zmroku popatrzeć na gwiazdy. Tu sąsiedzi są ciociami i wujkami dla mojego syna. Z nimi, bez obaw i chwili wahania, mogę zostawić dziecko na krótszy lub dłuższy czas. Wieś nauczyła mnie organizacji i pokory. Ale też cieszenia się z każdej chwili. Nauczyłam się nie robić problemu z minusów. Kaśka
Dzięki za wpis. Ja miałem to szczęście, że urodzony w mieście spędzałem wszelakie dni wolne u babci na głuchej wsi kaszubskiej. Często jeździliśmy na soboty z niedzielą mimo znacznej jak na tamte czasy odległości 100 km, ferie zimowe, wakacje letnie. Babcia mieszkała 5 km od szosy w głuchym lesie -osada 5 domów, też ganialiśmy swobodnie po całej okolicy- z nostalgią wspominam tamten czas - prawdziwe męskie zajęcia, przygotowywanie opału, sianokosy u sąsiadów. To dawało niesamowitą satysfakcję bo działania były potrzebne życiowo a nie jakieś pozorowane na współczesnych siłowniach. Do tego kontakt z przyrodą, jezioro- ach! całodniowe wędrówki na grzyby. ...
UsuńMam porównanie z życiem miejskim- życie dorosłe też przez kilkanaście lat w mieście. Ta lekcja już za mną- dziś z wyboru jestem na wsi. Ludzie powoli dojrzewają do takich wyborów.... powoli niestety. No ale trzeba uzbroić się w cierpliwość- dziś internet jest ogromną siłą, to daje łączność w takich miejscach z którego dziś piszę. Antena na dach - nie ma problemu, dawniej aby nadać telegram (odpowiednik dzisiejszego sms-a) trzeba było całą wyprawę na pocztę. Długi temat.
"Czemu więc tu mieszkam? Bo tu jestem szczęśliwa. Tak po prostu, bez dorabiania jakiejś wyszukanej ideologii o Słowiańskiej kulturze, bez gadania wiecznie o tym co kobieta powinna a czego nie powinna i jaka ma być i czy wolno jej samodzielnie oddychać..."
Usuń:)) fajnie piszesz. Jest w tym wiele racji. Wielu praktyków potwierdza, że gdy odważą się (bo to jest pewien etap w życiu i zebranie się na odwagę) zamieszkać na wsi to wszystko samo ustawia się (coś w ten deseń opisuje autorka powyżej) na swoje miejsca.
Było już kilka takich wpisów na blogu- jeden z nich zawierał trochę prowokacyjną frazę (wyszukiwarka powinna wychwycić): "miejsce kobiety i kotki jest w domu a mężczyzny i psa na podwórku". To oczywiście taka uproszczona prawda- stare powiedzonko rosyjskie, ale coś w tym jest- jakieś ziarno prawdy.
No w każdym razie tak jak piszesz- na wsi nie trzeba już instrukcji i recept. Jeśli jest wola serca to wszystko się w człowieku budzi i każde z dwojga rusza do tego co mu w duszy gra.
Bo będąc na wsi, albo żyjąc na wsi, dotykamy natury i za nią podąża nasza dusza. Tu nasze baterie nigdy się nie rozładowują i zaczyna działać nasza intuicja. Kaśka
UsuńZ ciekawością przeczytałam tekst o życiu na wsi. Jak byłam młodsza strasznie się nudziłam latem na wsi, ale teraz wiele bym dała by uciec z miasta na wieś. Mieszkam w wielkim mieście (6.5 mln mieszkańców), wielokulturowym i skrajnie liberalnym. To miejsce zabija człowieka na wiele sposobów: zabija spalinami, naszpikowanym chemią jedzeniem ale przede wszystkim zabija duchowo. Ludzie wokół to żywe trupy na papce telewizyjnej nie mające żadnej idei, nie wierzące w nic, nie chcące niczego poza zabawą i uprawianiem seksu. Rodzica umiera, relacje międzyludzkie są płytkie a użycie antydepresantów i mocniejszych środków osiąga ekstremum, podobnie jak picie alkoholu, palenie skrętów. Wielkie miasta są nieludzkie, a ludzie w nich albo wariują albo wpadają w nałogi. Nie da się znieść życia bez znieczulenia.
OdpowiedzUsuńWieś czasem ciąży a miasto kusi. Lecz miasto to pustka ubrana w piękne opakowanie, zgnilizna polana perfumami. Pod chwytliwymi hasełkami i obietnicami bez pokrycia jest ból, samotność i ciemność. Liberlewactwo nie widzi, nie śmie patrzeć, że zagłada już naciska klamkę. I to właśnie ta daleka, słowiańska wieś zostanie niedługo światłem pośród ciemności, która niebawem ogarnie zachodni świat.
Pięknie napisane! Chyba użyję Twojej wypowiedzi jako nowego wpisu na blogu. Serdeczności!
Usuń