oryginał tu: https://www.youtube.com/watch?v=cWfJ19OOamU
cześć, ludzie. witajcie. O czym będziemy rozmawiać? Jakie ludzie maja pytania?
Och, to nawet nie jest pytanie, to sytuacja.
Sytuacja, dobrze. Sytuacja to bardzo ciekawe słowo.
Kiedy jest dużo pytań, a brak jest odpowiedzi. Decyzja jest niby podejmowana z dobrymi intencjami, zarówno dla siebie, jak i dla innych. Sytuacja się jednak nie poprawia. Odpowiedzi nie widać.
No dobrze. Jak powinniśmy nazwać temat tej naszej rozmowy? Nazwijmy to sytuacją dobrze? Kiedy jest wiele pytań, kiedy brak jest odpowiedzi...
A do tego padają bezpośrednie pytania jak żyć.
- Aha, co robić i po co, jak żyć w ogóle?” Och, w zasadzie to jest typowa sytuacja. Typowa sytuacja jest bardzo prosta. I nie wierzcie, że aby rozwiązać swoją sytuację, musisz rozwiązać sprawy tu, tam i tam.
Trzeba rozwiązać tylko jedną rzecz, a potem wszystko inne zostanie samoistnie rozwiązane. Oto jeden z przykładów z mojego życia: kiedy pracowałem na stacji Zaporoże 2, pracowałem tam już jako brygadzista, ale mimo to rozmiar mojej stopy się nie zmniejszył, a miałem duży rozmiar, ....krótko mówiąc, takiego rozmiaru buta tam nie wydawali. Nie było takiego rozmiaru w zestawie specjalnej odzieży.
A tam są podkłady, szyny, kruszywo na torach. Buty bardzo szybko się zużywają, bo tam się nie tylko zwyczajnie chodzi, chodzi się po żwirach, chodzi się pod obciążeniem, podkłady szynowe nosiliśmy na ramieniu, ale buty, no cóż, to nie był prosty spacerek. I duże palce u stóp zrobiły mi się aż sine. Tak to jest i nic sie nie dało z tym zrobić.
Mogłem sobie obciąć czubki buta i tyle. Ale nie możesz ich odciąć, bo praca tam jest niebezpieczna. Może coś spaść na nogę. I wtedy zacząłem studiować tę psychosomatykę, tak, dlaczego nogi, stopy, konkretnie palce, wszystko to i tak dalej. Podszedłem do tej sprawy jak Sherlock Holmes i okazało się, że coś jest u mnie nie tak w relacjach z moja mamą.
Mama czuła się dobrze, ale coś było nie tak w moich relacjach z mamą. A ja już wtedy byłem mocno zaangażowany w wiele działań, jeśli dobrze pamiętam to już wtedy wygłaszałem wykłady. Byłem już brygadzistą, była już rodziną, coś wtedy również budowałem. No, ogólnie mówiąc nie miałem czasu, żeby zadzwonić do matki.
I to był czas, kiedy takie rzeczy jak osobiste telefony nie istniały. Trzeba było iść na pocztę i zamówić rozmowę telefoniczną. No cóż, wtedy był Związek Radziecki i nie było granic, ale mimo to nie było takich telefonów. I poszedłem na pocztę i zadzwoniłem: „Mamo, jak się czujesz?" Mama mi opowiada, że u niej to, to, tamto i tamto.
Ja jej na to opowiedziałem co tam się dzieje u mnie. . Myślę sobie: „No i to wszystko”. A ona mi na to odpowiada: „Och, w końcu zadzwoniłeś, bo nie było żadnych listów, nic - żadnych wieści od ciebie”.
Przychodzę do pracy następnego dnia i zaraz rano a do mnie podbiega kierowniczka działu odzieży i i mówi: „Oto twoje buty”. I daje mi dwie pary takich roboczych butów, wielkich "kajaków", które pasują na mnie idealnie. I jest wiele takich przypadków, kiedy wystarcza tylko jeden telefon.
Był taki przypadek, gdy u jednej kobiety, jeden telefon, rozwiązał problem, którego medycyna nie mogła rozwiązać przez 4 miesiące. Poważny problem, menopauza. To znaczy, że skończyła się jej menstruacja.
Zadałem jej pytanie: „a w czym to tobie przeszkadza?” Ona mi na to odpowiada: to powstrzymuje wszystko. Mówi, że ma wiele problemów. Starzeję się, kosmetyki nie pomagają. Wcześniej nie mogłam położyć się spać, dopóki nie odgarnęłam jakiejś tam pajęczyny, ale teraz interesuje mnie wyłącznie oglądanie telewizji. Jest tak wiele problemów w moim życiu.
Mówię do niej: „a który problem konkretnie cię dręczy?” Ona zaczęła mi odpowiadać i przez 40 minut sama nie mogła rozgryźć swoich intencji - to nie było tak, że ona coś ukrywała. Okazało się, że ona po prostu chciała wyjść za mąż.
Pojawił się jakiś dobry mężczyzna, okazało się, że lubi jej córkę, ale ona rozumie, że przechodzi menopauzę, że zaraz zacznie się bardzo szybko starzeć, a on jeszcze chce mieć kolejne dziecko. A w jaki sposób ona mu będzie w stanie dać to dziecko?
Minęły 4 miesiące. Myślała, że da sobie radę z tą sprawą i wyjdzie za mąż, bo to po prostu idealne małżeństwo. A ja jej mówię: „Widzisz, prawda jest bardzo prosta. Jeśli tylko to tobie przeszkadza, to mogłaś zostać powstrzymana wyłącznie tą menopauzą. Po prostu weź do ręki telefon i zadzwoń - powiedz temu człowiekowi:
„Nie kocham cię, albo kocham kogoś innego, nic między nami się nie wydarzy," Rozumiesz? To niemożliwe. Natura znalazła twoją piętę achillesową, przez którą nie możesz z nim połączyć swojego życia. On może być dobry, ty jesteś dobra, ale możesz po prostu do niego nie pasować. Istnieje takie słowo synastria - ta dziedzina wiedzy mówi o wzajemnej zgodności charakterów i innych cech. Może się tak zdarzyć, że po 2 miesiącach wspólnego życia ty się powiesisz. To tylko w tej chwili wydaje się takie idealne.
No i ona do niego zadzwoniła, ja jej powiedziałem, że jeśli przez 3 dni z tą twoją chorobą nic się nie zmieni to będziemy myśleć dalej.
Ona dzwoni do mnie wieczorem i mówi: „już po wszystkim, cykl miesięczny znów jest taki jak należy - wszystko wróciło do normy”.
Najważniejszą sprawą jest to, że kiedy jesteśmy tak bardzo w błędzie - kiedy tak bardzo się mylimy, to czynimy wszystko co się da, tylko nie to co należy: "tego, nie! - tego nie dotykaj".
A ja mówię jej: „Musisz do niego zadzwonić i powiedzieć mu, że nic się między wami nie wydarzy”. Ona mi odpowiada: „Tylko nie to!”. Ja mówię: „I tak za niego nie wyjdziesz, zestarzejesz się i tak dalej. Będą przy tym wszelkie możliwe konsekwencje, wszystko wokół ciebie się rozpadnie, rozumiesz? Wszystko się rozpadnie.
Ale jeśli zadzwonisz to zatrzymasz tę całą destrukcję, a może spotkasz tego, który jest ci przeznaczony. Generalnie tak się właśnie stało.
Jeden telefon! - Ona przez 4 miesiące biegała po klinikach. Lekarze mówili: „Nie możemy tego w żaden sposób zatrzymać”. To znaczy, jeśli człowiek widzi, że ma wiele problemów, to zawsze istnieje jakiś jeden problem, który trzyma cały ten chaos i człowiek będzie wynajdywał wszystko co tylko się da ale na to nie zwróci uwagi.
To tak jakbym gdzieś szedł, śpieszę się gdzieś, powiedzmy, że do buta wpadł mi jakiś kamień, myślę, no cóż, nie teraz, teraz trochę pospaceruję, potem to wytrzepię. Powinienem był poradzić sobie z problemami zaraz jak tylko się pojawiły, ale idę dalej.
Jak już dotarłem na miejsce, to okazuje się, że pocierałem stopę, mam jakąś infekcję. Rano moja stopa jest taka wielka. Nie jestem w stanie stanąć na tej stopie. Coś do tego z kręgosłupem. Zachorowałem na tle nerwowym. I mam dużo, dużo nowych problemów, a przyczyną był jeden maleńki kamyk.
Chodzi o to, że walka ze skutkami jest nie tylko bezużyteczna, ale to nie zadziała. Nikt jeszcze nie pokonał konsekwencji, ponieważ źródło choroby się powiększa i karmi te konsekwencje. Ty je usuwasz, a one pojawiają się w jeszcze większej liczbie i nawet nie zwracasz uwagi na źródło. Nieustannie walczysz tylko z konsekwencjami.
głos z sali - A jeśli tego źródła problemu nie da się już poprawić?
Właśnie mówię: nie wierz nikomu, że to jest trudne. Właściwie łatwo to poprawić, ale my nie patrzymy w tamtą stronę. Nie szukamy tam gdzie należy.
Inny przykład: Kobieta ma raka piersi. Ona ma już 80 lat i szykuje się do śmierci. Cóż, po pierwsze, ma już 80 lat i jest zdrowa. I ona jest nauczycielką, ale nic nie rozumie. Jest do tego nauczycielką matematyki. Ale spróbuj uczyć kogoś, kto uczył innych przez całe życie - ona nigdy nie przyjmie postawy ucznia.
Tutaj jest ten drażliwy punkt. Mówię jej: „No to powiedz mi, jak to się pojawiło". Ona odpowiada, że pojawiło się wtedy i wtedy. No to pytam jakie wydarzenia miały wtedy miejsce? Na co powinna zwrócić uwagę? Na coś niezapomnianego.
Ona opowiada, opowiada, opowiada”. No cóż - ogólnie mówi to samo co wszyscy pacjenci, którzy są chorzy i u progu śmierci. Oni mówią jedno i to samo: „Jesteśmy święci, wszystko wokół jest niesprawiedliwe”. Ja im na to odpowiadam, że: „Życie nie obchodzi się w ten sposób ze świętymi”. Choroba mówi, że tak nie jest jak mówicie.
I na przykład mówię jednej kobiecie: „Twoja diagnoza jest taka, że jesteś chciwa”. Ona mi odpowiada: „przyjmę wszystko, ale nie to”. Wyjaśniam jej i wyjaśniam. Powiedziałem jej wszystko, co tylko mogłem jej powiedzieć, ale nie byłem w stanie jej wytłumaczyć, że jest chciwa. Po prostu poświęciłem 45 minut na tłumaczenie, a ona ciągle wynajdowała jakieś sytuacje mówiąc: "a w tym na przykład wypadku..."
no i ogólnie, że ona jest taka święta. Pomyślałem sobie: „Boże, jaka głupia kobieta, jaka głupia. Boże daj jej mózg! Nie mogę nic w tej sprawie już nic więcej zrobić". I nagle w tym momencie ona powiedziała: „Tak, zrozumiałam, jestem chciwa”.
W tamtej chwili została także uleczona moja pycha, bo myślałem sobie: "teraz jej wszystko przekażę słowami - wszystko jej wyjaśnię". Ona mówi: „Tak, jestem chciwa”. I do tego nagle mówi: "och, coś ją pali". Złapała się za pierś, a tam, „Och, mówi, zrobiła się miękka". Paliło, pierś zrobiła się miękka”. Rano nie miała już żadnego raka.
Był jeszcze inny przypadek onkologiczny. Kobieta też miała raka lewej piersi. Ja mówię: „aha - lewa pierś - to wszystko jasne, to są sprawy dzieci”. Tak to jest u kobiet. Prawa pierś, oznacza mąż, nawet jeśli go nie ma. A lewa - to zdecydowanie dzieci. To potwierdzają wszelkie statystyki.
Ona mi odpowiada: „A z moimi dziećmi wszystko w porządku.” Ja mówię: „A może pani bardziej szczegółowo, jak tam jest z dziećmi?” Ona mówi: "ja już jestem stara. Napisałam testament na swojego syna. Jeden z tych synów to obecnie bardzo zamożny człowiek - jak to się powiada "nuworysz". Stoi twardo nogami na ziemi - jemu nic nie zapisałam. On ma wszystko. Ma więcej niż my wszyscy. Po co mu spadek?
Całą nieruchomość i dom zapisałam mojej najmłodszej, która jest zupełnie nieporadna i nie miała szczęścia w życiu. Dla niej wszelkie rzeczy średniej wielkości oraz samochód.
Ja jej mówię: „Och, i jakie masz prawo tak dzielić dzieci?”. A tak w ogóle, to te dzieci od razu się pokłóciły. No i wyjaśniam jej, że wobec niej one powinny być takie same - powinny być traktowane jednakowo. Jak im się życie potoczyło, tak się potoczyło, a więc temu należy się wiele, a temu mało. A ty postanowiłaś zmienić plan Boga, więc dostałaś raka w lewej piersi.
Ona mnie pyta, co robić? Mówię jej: „Przepisz testament, przepisz wszystko tak jak należy”. Ona przepisuje testament, mówi, że wszystko jest teraz równo podzielone między wszystkich. Potem podzielcie to między siebie jak tam chcecie, ale ja dzielę to równo między wszystkich. Rak znika, a dzieci się godzą.
Proszę mi powiedzieć czy takie działanie jest bardzo pracochłonne? Każda choroba, nawet najstraszniejsza, nie wymaga wiele wysiłku. To tylko nasza głupota - czasem jesteśmy tak uparci i nie wiemy, co czynić.
Nawiasem mówiąc, w rzeczywistości, jeśli długo rozmawiasz z kimś, to on wie, co czynić. Wtedy taki ktoś mówi: "to jest po prostu napisane jak wielkie hasło na billboardzie",
, ale ta opcja mu po prostu nie odpowiada. On nie uważa tej opcji za przyczynę swoich kłopotów. On szuka wszędzie - tam i tam, tylko nie tamta rzecz, tylko nie to - tego nie dotykaj. Wszystko jest tak, jak ta kobieta mówiła: „Cokolwiek, tylko niech on będzie moim mężem. Muszę tylko się trochę podleczyć”. Ja mówię do niej: „On nie będzie twoim mężem, jeśli będziesz nalegać, to teraz tak dostaniesz po swoim zdrowiu, że on już na pewno nie będzie twoim mężem”.
A potem on też dostanie - ty sama nie będziesz go chciała. Nie możesz iść w tę stronę. Widzisz, życie ci nie pozwala - ono jest mądre. Ono chce, żebyś była szczęśliwa, ale ty z nim nie możesz być szczęśliwa.
Człowiek stawia opór, ponieważ postanowił, że szczęście jest tam.
On zdecydował, że tam jest. Mówiąc szczerze my nie wiemy, gdzie jest nasze szczęście.
Szczęście jest w pewnych nowych zmianach, zmianach, zmianach.
- A jeśli przez wiele lat budowałem w pewien sposób.
Ha!!! To bardzo niebezpieczna sytuacja.
- Już poświęciłem dużo energii i okazuje się, że nic z tego.
No tak, poświęciłem tam dużo energii, a potem fiasko. Tak. Cóż - po pierwsze, wiele lat to ile lat?
- Prawie 20.
20 lat. Spójrz, to były praktycznie trzy cykle. Wszędzie istnieją cykle siedmioletnie - one wszędzie obowiązują. W moim życiu osobistym zdecydowanie także są. Uważam, że moje życie osobiste to mój małżonek, moje dzieci, krewni, a także to, czym się zajmuję. To jest moje życie osobiste. I ono zmienia się co 7 lat, czy tego chcemy, czy nie.
Ale jeśli mamy szczęście za pierwszym razem, to ono nam towarzyszy tylko za pierwszym razem, za drugim razem nie mamy już szczęścia. Nie ma czegoś takiego jak w powieści "Mistrz i Małgorzata", tam była mowa o jakiejś rybie czy serze w stołówce teatru: "nie istnieje produkt drugiej świeżości, świeżość albo jest albo jej nie ma".
Bóg daje nam tylko świeżość i jemy tę świeżość przez 7 lat, a po tych 7 latach wszystko się zmienia. I Bóg nam podpowiada dokąd iść dalej. Ale ponieważ wszystko tam było dobre, to nie szukamy innego dobra, nie idziemy tam gdzie teraz należy. A potem podwajamy nasze wysiłki, aby zachować to co mamy teraz, aby tylko nic nie zmieniać.
A Bóg już powiedział: „Przygotowałem dla was nowe terytorium lub nowe podejście do tej samej sytuacji". Więc w życiu małżeńskim, co 7 lat coś na pewno się zmieni. Każdy się zmienia. I tak przez 7 lat żyją szczęśliwie. Następne 7 lat żyją również szczęśliwie, ale w inny sposób.
A wszyscy marzą o tej pierwszej szczęśliwej siedmiolatce życia, a to nie będzie tak. Szczęście jest inne, ono rośnie. Nie twierdzimy, że chłopiec, który grzebał łopatką w piaskownicy, doświadczy tego samego szczęścia, mając na przykład trzydzieści sześć lat. To będzie dla niego za mało. A on mówi: „No, wtedy było ciekawie”. A Bóg mówi: „Już nabyłeś pewne umiejętności, wykorzystasz je, ty musisz wzrastać”.
Tak więc jeśli nikt się nie zmienia to pojawia się sytuacja. Ta sytuacja jest łatwa do rozwiązania, ale właśnie w tym, o czym jestem głęboko przekonany, na co stawiam całe swoje zasoby - długo pracowałem w tym kierunku, prawda? Wtedy Bóg odbiera mi dokładnie to - on wtedy mówi człowiekowi: „Ten obiekt mnie jakoś od ciebie odgradza”.
To znaczy, mam to, tamto, jakieś interesy, współmałżonka, dzieci, no nie wiem co tam jeszcze wymyślić, jakichś towarzyszy. Ale jak tylko zacznę się modlić do czegoś innego niż do Boga, to Bóg mi to zabiera. Bo ja w każdej z tych spraw powinienem mieć takie podejście: "Jak Bóg da" - jak Bóg zechce to tak i będzie. "Bóg dał - Bóg wziął" - jeśli Bóg to dał to nie będę musiał nawet tego pilnować.
Ale jak tylko zacznę się czegoś kurczowo chwytać - a z reguły czepiam się czegoś co nie ma nic wspólnego z Bogiem, a ściślej mówiąc ja chcę przejąć ster sytuacji od Boga w swoje ręce. I wtedy pojawia się strach. Strach jest takim zdrowym zjawiskiem tego, zdrowym, pozytywnym zjawiskiem, który się wtedy pojawia i ostrzega mnie, kiedy zepchnąłem Boga ze stołka, na którym on siedział i nadzorował moje życie, i sam na tym krześle usiadłem.
A teraz wyjaśnię jaki to wszystko ma sens: W tym życiu są dwie rzeczy: rzeczy Boże, które my wykonujemy oraz rzeczy, które czyni wyłącznie Bóg. Na przykład, jeśli coś robię i się nie boję, gotuję barszcz lub na przykład przekopuję ogród, albo wykonuję jakąś swoją pracę zawodową i się przy tym nie boję. Nawet jeśli barszcz się przypali, to nic strasznego - nie boję się, nie będę zdenerwowany. Oznacza to tylko jedno, że Bóg nie będzie za mnie gotował barszczu - to nie oznacza niczego innego.
Ale są też inne rzeczy. Żona zauważa, że mąż długo nie wraca z pracy i zaczyna się martwić. Co też mogło się stać? Ona zaczyna się bać. No, konkretnie, ona zaczyna sobie myśleć, że on ma kochankę. A może go gdzieś zabrali - zatrzymały go jakieś tam służby. A może ktoś go pobił i jego mózg leży już na chodniku. No, coś w tym stylu.
To znaczy, przychodzi jej na myśl cała masa bzdur, bo mózg jest tak skonstruowany, że jeśli przewidzę te bzdury i podejmę jakieś kroki, to wtedy udaje się jakoś pozytywnie przez to przejść. Ale rzecz w tym, że strach to wiara, ale ze znakiem minus - negatywna wiara. A to, czego ona się bała, to właśnie się stanie. Bóg, mówi: "jeśli chcesz, to proszę bardzo".
On nie jest w tej kategorii wagowej. Jeśli zaczniemy się z nim siłować na rękę to Bóg nas od razu powali. On mówi: „Proszę, steruj”. A ten barszcz z pewnością mi się przypali.
Tak więc kiedy u mnie ma miejsce zupełny krach? Kiedy biorę się za dzieła Boże, których się boję - one i tak powinny być wykonane. Po prostu, kiedy pojawia się strach to znak, że czas na modlitwę. Modlitwa nie jest potrzebna do niczego innego poza usunięciem strachu, bo kiedy jestem bez strachu, to już jestem w Bogu i nie boję się niczego. A gdy tylko pojawia się strach to oznacza, że przekroczyłem granice. Mówię wtedy: „Boże pomóż”. A wtedy natychmiast wracam - Bóg natychmiast koryguje sytuację.
Ale gdy tylko wychodzę poza te granice to cały swój zasób, który zgromadziłem w tym momencie czasu przeznaczam na rozwiązanie tej sytuacji - na przykład na to aby mąż wrócił.
I to nie pomaga, bo Bóg czyni wielkie rzeczy, a u mnie samej brak jest na to mocy pamięci i sił. Bóg z łatwością sprowadza tego męża, a mąż wraca pijany - żona wtedy mówi: „Wiedziałam!" Ty nic nie wiedziałaś - ty to uczyniłaś, bo po takich myślach nasze obawy się spełniają.
Ona potem mówi: „Cóż, mam przeczucie, mam intuicję. Wiedziałam, że tak będzie". To nie jest żadna intuicja, po prostu moje obawy zaczynają zajmować miejsce woli Boga i całe nasze życie idzie na dno. A potem już nie mam siły, czasu ani entuzjazmu nawet do prostych rzeczy, które wykonywałem bez Boga. To znaczy, Bóg powiedział: „No przecież to potrafisz, możesz ugotować barszcz albo cokolwiek innego". Nawet na to nie mam wtedy wystarczająco dużo sił.
To znaczy, staję się niepełnosprawny.
- A jeśli rozumiem, że jeśli teraz zrobię cokolwiek innego, to niech to lepiej pójdzie swoim torem? że może lepiej tego nie czynić?
Bardzo dobra uwaga - to nie tylko nie będzie lepsze, ale stanie się gorsze, bo przynajmniej zwalniam - lecę w przepaść ale jednak trochę zwalniam. A w tej pierwsze wersji puszczam wszystko i lecę swobodnie w przepaść.
Jakie jest z tego wyjście? Sam mi powiedz, jakie jest wyjście.
- No nie wiem.
Mieliśmy tu kiedyś taką sytuację, może nawet o niej wiesz, kiedy zdetonowali ładunki wybuchowe na tym małym targu przy kościele, pamiętasz?
- Tak, to było parę lat temu.
Myślę, że nawet więcej. Podejrzenie padło na dwóch dzwonników - oni jakoś nie dogadywali się z kierownictwem kościoła i wtedy powiedzieli: „To byli oni”. Bo oni ciągle mieli jakieś uwagi, mówili: „To nie tak, tamto nie tak”. Dwóch braci, to byli dwaj bracia. Obaj zaangażowali się w religię.
Ta matka nie ma męża, byli tylko ci dwaj synowie. I było około pięciu świadków, którzy powiedzieli: „W ogóle ich tam nie było”. Ogólnie rzecz biorąc, niektórzy byli zastraszani, niektórzy zostali przekupieni. Obaj zostali umieszczeni w areszcie śledczym i byli tam bardzo długo przetrzymywani.
Przeciw nim bardzo długo nikt nie wnosił oskarżeń, ale ich nie zwalniali. To były czasy prezydentury Janukowycza czyli to nie mogło być 2 lata temu. Janukowycz wtedy zarządził, że to jest sprawa do kontroli i szybkiego znalezienia winnych.
No cóż, ci policjanci szybko znaleźli tych dwóch kozłów ofiarnych, zwłaszcza że szefostwo powiedziało, że są bardzo podobni, że byli konfliktowi. Nie wpuszczą do więzienia ich matki, nie pozwalają przekazywać żadnych paczek. Generalnie wszystko jest źle i ta matka do mnie zadzwoniła.
Ona mnie nie zna, coś tam o mnie słyszała, a ja w tym czasie zamiatałem rynek. Mam wiele różnych zawodów i był okres, kiedy byłem zamiataczem na rynku.
No i było tak, że zamiatałem plac, miałem w uchu słuchawkę bezprzewodową i rozmawiałem z nią w trakcie pracy, nie skupiając się zbytnio. Ona mi wszystko to opowiedziała, a ja jej na to odpowiedziałem trochę rozeźlony, bo to był jedyny czas na tym bazarze gdy mogłem sobie odpocząć zamiatając. Wtedy ludzie mnie nie niepokoili i mogłem spokojnie zamiatać te śmieci na rynku ciesząc się, że nie mam żadnych myśli w głowie a tu nagle ta sprawa.
Więc ja jej dość obcesowo rozeźlony odpowiedziałem: "niech pani zrozumie, że wtrącaliście się w nie swoje sprawy. Chcecie sami walczyć przeciwko systemowi? A kim wy jesteście? Macie może w tym systemie jakichś znajomych z owłosionymi rękami? Nie macie. Ma pani pieniądze, aby ich wykupić lub podkupić kogoś? Nie ma pani. A więc nie jest pani w stanie nic z tym uczynić".
Ona mi odpowiada: „Tak, to jest niesprawiedliwość”. Ja mówię na to: „Nie, to nie jest niesprawiedliwość. Po prostu to nie pani sprawa, to sprawa Boga”. Jeśli zajmie się pani swoimi sprawami, które może pani ogarnąć, to Bóg zajmie się tymi, których pani wykonać nie jest w stanie. Ale pani tam się wtrąca rozpaczliwie.
Ona wtedy do mnie: „To co powinnam zrobić?” Ja mówię: „Módl się do Boga i przeproś go za to, że zepchnęłaś go z jego stołka i sama tam usiadłaś". A sytuacja staje się coraz gorsza. Ona mi wtedy potwierdziła: „dokładnie tak jest, już dostaję telefony z groźbami: "Cofnij swoje oświadczenie”.
To jej oświadczenie przeszkadza, ponieważ cała spraw zwalnia. Muszą jakoś na nie zareagować, ale oni nie mogą nic przedstawić. Ona nawet otworzyła okno w Internecie, mówiąc: „Pomocy, dobrzy ludzie”, ale to nic nie dało.
Tak więc rozmawiałem z nią przez około 20 minut. Mówię: „Bóg decyduje o wszystkim. On nie ma nic więcej do zrobienia. Po prostu oddaj mu ten swój problem, bo wzięłaś się nie za swoje sprawy. Życie jest bardzo piękne. Proszę czynić swoje, nie brać się za to co jest sprawą Boga i tyle. Tego się nie da pomylić”.
Rano ona dzwoni do mnie, mówi, że się pomodliła. Zapytała się jeszcze jak się modlić. Mówię na to: „Tak jak pani chce, możesz być nawet do góry nogami, módl się jak tylko chcesz, możesz własnymi słowami, to może być "Ojcze nasz", może być nawet Hare Kryszna, jakkolwiek, ale najważniejsze, żeby to było szczere”.
Pomodliła się, nic się nie wydarzyło, ale poczuła się dobrze i czuła, że wszystko będzie dobrze.
To znaczy, o poranku strach o synów minął i była to pierwsza noc od 6 miesięcy kiedy ona normalnie spała. Była wyspana i energiczna, a gdy się tego poranka doprowadziła do porządku to zadzwonił telefon. W słuchawce szorstki głos powiedział: "słuchaj no, to jest ostatnie ostrzeżenie, jeśli nie cofniesz tego oświadczenia .. synom i tak nie pomożesz, przejrzyj sobie raporty kryminalistyczne".
Ona mu na to odpowiedziała: " idź w jasną cholerę, bo tobą już zajmuje się wyższa instancja".
sprawdzę kto to dzwoni, chwila... (Sawieliew odchodzi na bok, na sali dzwoni telefon)
To był znak od wyższej instancji (śmiech). Ona była zaskoczona swoją odwagą, która wzięła się znikąd, i zrozumiała, że tam ten ktoś po drugiej stronie słuchawki się przestraszył.
Poszła do tego aresztu śledczego i grzecznie wpuścili ją na wizytę, pozwolili jej przekazać synom trochę jedzenia i jakieś paczki. I w niedługim czasie podczas następnej wizyty ich spokojnie zwolnili z aresztu. Wystarczyło, że przez 20 minut sobie popłakała i wszystko to się zakończyło.
Najważniejszy akapit w Bhagavadgita to 1866: "porzuć wszelkie religie i oddaj się mi." Ściślej tam jest napisane: "porzuć wszelkie dharmy" czyli wszelkie długi. Porzuć je a ja ciebie wybawię od konsekwencji twoich grzechów. Poddaj się mi - uwierz mi w końcu, zaufaj mi wreszcie.
Ale ja zrobiłem co mogłem - coś tam napisałem i wtedy Bóg zabiera mi tę sytuację.
Bóg po prostu nie chce, żebym był bałwochwalcą. On to czyni dla mnie, ponieważ jestem przeznaczony do życia wiecznego, a każdy bożek jest tymczasowy. Dlatego z miłości do mnie nie pozwala mi umrzeć i zabiera mi niebezpieczne zabawki.
Moje życie składa się z pewnych rzeczy. Oto na przykład moja kartka. Tutaj jest spisane wszystko co posiadam. I wszystko tu jest po kolei: "jak Bóg chce, jak Bóg da, jak Bóg da." A ten punkt tutaj - "o!.. bardzo przepraszam - to jest moje! To jest moja żona, moje dziecko, moje odkrycie"
I Bóg to zabiera dokładnie w ten sposób ponieważ to mi przeszkadza żyć tak jak należy.
- A jeśli ja sam ostatecznie zrezygnowałem z tych owoców, że tak to ujmę? Ujrzałem szerszą perspektywę i to mi się nie spodobało, zrezygnowałem z tego ale nic się nie zmieniło na lepsze. No i teraz okazuje się, że zrezygnowałem z owoców wielu lat pracy.
Trzeba to oddać to Bogu. Za co się tu ukrzyżowałem? Jeżeli po prostu zrezygnować ze wszystkiego i zostawić to na pastwę losu to będzie jeszcze gorzej. Nie będzie także owoców, a te owoce jakoś mnie odżywiły. Muszę wypuścić to z moich rąk i oddać (przekazać) Bogu. To jest fizycznie odczuwalne.
Istnieją rzeczy względne i rzeczy absolutne. Tutaj Bóg jest absolutny, czujesz go. Kiedy się modliłeś, prosiłeś o coś i nie jesteś pewien, czy tak jest, czy nie, to bądź pewien, że tak nie jest - to znaczy, że nic się nie wydarzyło.
Bo kiedy Bóg przyszedł, to czujesz bezpośrednio, że zaczynasz się trząść, potem ciepło, potem zimno, potem jeszcze coś i nagle wszystko rozumiesz - wtedy modlitwa dotarła do Boga.
- A jeśli ona nie dochodzi?
. Moja pierwsza modlitwa sprawiła, że czoło, rozbiłem o ścianę. To było moje odrodzenie. Przemknęła taka myśl: "nie daj Boże, ktoś mnie zobaczy, kiedy się modlę". To jest straszny widok. To jak w horrorach, kiedy człowiek zamienia się w wilka albo w te wilkołaki. Po prostu widać jakąś bestię wychodzącą ze mnie i wychodzącą na zawsze - bestię, która z jakiegoś powodu zamieszkała tam we mnie.
To jest modlitwa w moim rozumieniu. Natomiast tak powszechnie uznawana za modlitwę do Boga kiedy coś tam mechanicznie trajkoczesz to po prostu człowiek śpi w drodze. Pamiętasz ten czarno -biały film "Wij? Widziałeś go? Nie. Tam, nawiasem mówiąc, zakończenie filmu nie jest pozytywne.
Zapomniałem jak się nazywał ten aktor grający główną rolę. Pan nie pamięta?
- Kurawiow.
O właśnie - Kurawiow. On tam właśnie tak trajkotał bezmyślnie te modlitwy - do tego był pijany, a potem nagle trumna się otwiera i bach!
i od razu pojawia się prawdziwa, żarliwa modlitwa. Tak się dzieje kiedy człowiek rozumie, że stanął na granicy życia i śmierci - wtedy modlitwa jest prawdziwa. Lecz kiedy człowiekowi się wydaje, że ta kwestia nie jest zbyt istotna to wtedy Bóg się nie pojawia.
Wyobraźmy sobie, że oto jestem Bogiem, a to są moje dzieci - dzieci Boga. Oto ja jestem czymś zajęty. Bóg jest zawsze czymś zajęty. Tak więc oto ja jestem zajęty czymś, a tam jest moja córka Alicja o woła tato, tato, chodź tutaj. Ona coś tam narysowała i ja odpowiadam: "dobrze - już idę". I nagle tam słychać okrzyk "ała!" i jestem tam od razu przy niej, a tam okazuje się, że gdzieś jej palec utknął w jakiejś dziurze i ona nie może go wyciągnąć.
Kiedy naprawdę tam coś się wydarzyło to ja natychmiast tam jestem. Jeśli Boga nie ma to znaczy, że sytuacja jeszcze nam dostatecznie mocno nie dokuczyła, to znaczy, że my, nie daj Boże, przyzwyczailiśmy się do niej i to i tak nie zadziała. Bóg wtedy mówi: "no skoro to wytrzymujesz to ja tu nie jestem potrzebny".
Ale kiedy ty w końcu mówisz: "Boże! - ja już sam nie daję rady!”. Wtedy on przychodzi, bo w tym momencie jestem w stu procentach tam. Bóg nie przyjmuje, nawet tych 99 procentowych modlitw. To znaczy, modlę się, myślę: „czy aby na pewno wyłączyłem czajnik? - Aha, wyłączyłem". Od razu jest po wszystkim - moja modlitwa przepadła.
Muszę być w tym działaniu obecny całym sobą. Modlitwa to apel do Niego. To nie jest jakiś rozcieńczony kefir. Musisz być tam na 100% tak jakbyś kochał Boga, całym sercem, całym umysłem, z całych swoich sił. A kiedy z nim rozmawiasz, musisz być tam z całych sił i rozmawiać z nim całym sobą - wtedy to działa.
Ale jeśli moja hierarchia jest taka: tam mam pracę, zdrowie, dom, Boga, sąsiada.. on nie zgadza się na taką kolejność. W takiej chwili kiedy się do niego zwracasz to zapominasz o wszystkim innym.
I on mówi: „Po prostu myśl o mnie, a wtedy zachowam wszystko, co masz, i dodam to, czego ci brakuje”. To jest reguła. Lecz kiedy przestajesz myśleć o nim, kiedy myślisz o czymś innym co tobie zastąpiło Boga, to on zaczyna to usuwać. Mówię wtedy zazwyczaj: „O! pojawił się problem, jak go rozwiązać?"
I tu wtedy pojawiają się wszelkiego rodzaju coachingi, szkolenia, jak podejmować decyzje? jak osiągnąć na przykład sukces w życiu małżeńskim i podobne rzeczy. A rozwiązanie jest zawsze proste: albo trzeba do kogoś zadzwonić, albo dać komuś kwiaty, albo po prostu przeprosić kogoś przez telefon.
Zdarzało się, że ktoś zadzwonił i przeprosił i to uratowało jemu życie, a następnego dnia miał umrzeć. Była kiedyś taka historia, że pewien maniak - seryjny morderca... tego człowieka wszyscy upokarzali w szkole i jak dorósł to zrobił sobie listę wszystkich swoich ciemiężycieli. Ci ludzie już rozproszyli się po świecie - wyjechali do różnych miast a on metodycznie przyjeżdżał do poszczególnych miast i zabijał wszystkich po kolei.
Wszyscy tam z niego drwili ale zdarzyło się, że jeden z tych szyderców miał jakieś problemy i ktoś mu podpowiedział, że powinien przypomnieć sobie wszystkich, których uraził i ich przeprosić. Jemu powiedziano, że te problemy mogą być związane z tym, że ktoś nosi do niego jakąś skrytą urazę.
A ponieważ 8 mantra Shri Upaniszad naucza, że Bóg spełnia życzenia wszystkich - przy czym są to życzenia wszystkich dotyczące ciebie, a ty być może kogoś uraziłeś. I tu ciężko jest na to cokolwiek poradzić, bo tamten będzie tobie życzył wszystkiego co najgorsze, a Bóg to spełni - ty nawet nie będziesz wiedział skąd to przyszło i kto jest tego autorem.
No i ten człowiek zaczął dzwonić do wszystkich z pytaniem: "pamiętasz mnie? Byłem wtedy kompletnym głupcem - wybacz mi, zrobię co tylko zechcesz, ale wybacz mi".
W odpowiedzi zazwyczaj słyszał: "no w porządku - nic wielkiego się nie stało". Człowiek odczuł ulgę.
I dotarł również do tego maniaka. Przypomniał sobie, znalazł jego numer telefonu. Oni byli wtedy uczniami, ale na szczęście numer telefonu się nie zmienił. Dzwoni do niego i się przedstawia. Ten zabójca w odpowiedzi mówi: „Nie pamiętam” - a pamiętał go doskonale. Ten dalej kontynuował: " kiedyś zachowywałem się wobec ciebie paskudnie - jeśli możesz to wybacz mi proszę, bo byłem zupełnym idiotą. U mnie w tej chwili życie się zupełnie rozsypało. Gotów jestem przed tobą paść na kolana - przyjadę kiedy zechcesz i gdziekolwiek jesteś".
Ten mu odpowiada: "dobra - nie ma sprawy" i bierze do ręki tę swoją listę i wykreśla jego nazwisko.
Wystarczył jeden telefon.
Tak rozwiązuje się problemy i sytuacje. My po prostu rozwiązujemy je od złej strony. Kiedy rozwiązujemy je od złej strony, to oczywiście, nie możemy ich rozwiązać, ale wszystkie te węzły są w nas i możemy je łatwo rozplątać.
A jak je znaleźć? No cóż, mówiłem już jak znaleźć. Musisz myśleć.
Opowiem ci inną historię, o tym jak myśleć. Myślenie nie jest łatwe. Nauczono mnie wszelkiego rodzaju sztuczek, magii. Co tydzień dawali mi zadanie polewania się zimną wodą, aż pojawi się katar z nosa, a następnie natychmiast miałem wyzdrowieć. Miałem się szybko doprowadzić do takiego stanu żeby nie było temperatury i żeby wszystko było w normie.
No i było mi dane jedno niby niezbyt trudne zadanie, które okazało się trudnym. Polegało ono na znalezieniu w swoim otoczeniu kogoś - no może nie wroga, ale kogo bardzo nie lubisz i zaprzyjaźnić się z nim,z kimś kogo nie znosisz.
Ja nie miałem żadnych wrogów, nie miałem czasu, żeby ich sobie robić. Ale był taki sąsiad, który, no cóż, nie wróg, ale moje całkowite przeciwieństwo. On wykonywał wszystko odwrotnie niż ja - to był taki twardy materialista, w nic nie wierzył, machał ręką gdy coś słyszał na przykład o psychosomatyce.
No i zacząłem rozmyślać: „Co jest w nim dobrego?” Ale musiałem znaleźć w nim coś dobrego, bo to po prostu tak działa, że jeśli ja myślę o nim dobrze, to on automatycznie myśli o mnie też dobrze. To trochę inny kontekst, ale temat jest ten sam.
To znaczy, że na tym świecie nie ma jednokierunkowych procesów - to działa tylko w ten sposób. Jeśli myślę źle o kimś, on też pomyśli źle o mnie. Tak można, nie spotykając się z ludźmi, nastawić ich na siebie lub zdystansować się od nich. Zacząłem o nim myśleć. Co w nim jest dobrego? On jest złodziejem. On jest prawdziwym złodziejem. On kradł z kieszeni swoich kolegów, gdy nikogo nie było. Wchodził do szafki i nie zabierał im wszystkiego, ale tylko trochę w dzień wypłaty.
Ludzie nie orientowali się od razu, bo myśleli, że może zgubił jeden papierek. Potem go przyłapali na kradzieży i długo bili. Poszedł w inne miejsce i tam znowu powtórzyło się to samo. Znowu go długo bili. On jest chciwy do granic przerażenia. Tutaj mieszkam ja, tutaj on mieszka. Tutaj mamy granicę, jest miedza - mały ogródek warzywny. On sadzi na samej granicy, nie ominie ani centymetra swojego.
No, ogólnie, wiele przestępstw ma na sumieniu i zacząłem się zastanawiać, co jest w nim dobrego, ale nie mogłem nic wymyślić. Po prostu nie mogłem. I przypomniała mi się tylko jedna rzecz - na to co wam teraz opowiadam zeszło mi 45 minut, aby znaleźć dobro w takim człowieku, który jest w zasadzie na marginesie.
I nagle odnajduję! - kiedyś moja córka była chora na zapalenie płuc i widzę, że podchodzi do mnie ten Alosza. Odchyla poły kamizelki i tak za ogonek podaje mi jedną czarną rzepę i słoiczek miodu Mówi do mnie: „Wytnij w rzepie dziurkę, kapnij tam trochę miodu i daj córce do picia - choroba przejdzie jakby ręką odjął, tylko nic nie mów mojej żonie”.
A jego żona była mniej więcej taka sama. Przypomniałem sobie ten incydent i myślę sobie. Po pierwsze, zrobił to potajemnie, nie tak oficjalnie: "O! spójrz, jaki ze mnie zacny facet", co oznacza, że to nie jest człowiek do końca zły.
I jak tylko pomyślałem o tym, że naprawdę znalazłem taki jego krok - tak jakby od Boga, całkowicie bezinteresowny, to nagle zobaczyłem w nim tyle cnót, których u mnie zupełnie nie było.
On jest takim bardzo porządnym gospodarzem - u niego wszystko ma swoje miejsce, tu wisi piła do metalu, tam szczypce czy inne obcęgi. On idzie do stodoły z zamkniętymi oczami i bach - bierze to i gotowe, wszystko jest zawsze na miejscu. Kiedy ja czegoś potrzebuję, to on przychodzi, mówi: „Tak”. I się do tego śmieje, mówi: „u ciebie taki bałagan, że nawet diabeł połamie nogę”. Faktycznie - kiedy ja czegoś zaczynam szukać to znajduję wszystko tylko nie to czego potrzebuję. Ja się bardzo staram, ale mi to nie wychodzi.
A on wszystkim wysyła kartki świąteczne z pozdrowieniami albo z okazji dnia urodzin, a ja nie mam na to czasu.
No i wyszło na to, że ujrzałem w nim takiego człowieka, który na pozór nie jest wart złamanego grosza, a ja nigdy mu nie dorównam w pewnych sprawach. No i gdy pomyślałem o tym zdarzeniu ze słoikiem miodu to wszystko to nagle wystrzeliło jak fontanna.
I wtedy zrozumiałem, że on taki był. Pochodził z sierocińca, całe życie dorastał na jakichś zapomogach państwowych. Nigdy nie miał rodziny. A teraz postrzega rodzinę swojej żony jako krewnych i chętnie wysyła im te pocztówki - a nie miał nic. Teraz chwyta to wszystko z tak wzmożoną chciwością i stąd się bierze ta jego kleptomania.
A ja wiem, że dziewięciu na dziesięciu z tych, którzy opuścili ten sierociniec, popada w świat przestępczy, a on mimo to poszedł do pracy, zdołał założyć rodzinę, a reszta po prostu staje się bandytami.
I kiedy wychodzę z domu, a on mnie spotyka, to mówi: „O, cześć, sąsiedzie!" i od tamtej pory jesteśmy przyjaciółmi, i to takimi przyjaciółmi, że kiedy potrzebuję pomocy to on idzie i szuka, jak mi pomóc.
Zauważyłem to także u siebie. Idę na przykład przez ten rynek na którym sprzątałem i widzę, że leży jakaś deska. W tym miejscu rozbierali kiosk i myślę sobie: "ja nie potrzebuję tego, ale Aloszy się pewnie przyda". I biegnę tam, biorę to jak idiota i niosę do domu.
Czyli, okazuje się, że ta przyjaźń jest taka wzajemna. I tak stałem się przyjacielem kogoś kto wydawałoby się był najmniej odpowiedni do tej roli.
O czym my tu dziś mówimy? Nasz dzisiejszy temat to "Sytuacja" prawda? Trzeba myśleć. Trzeba także myśleć o swojej sytuacji.
- Myślę już o tym od kilku miesięcy, ale rozwiązanie nie przychodzi.
Patrzymy wokół siebie. Trzeba spojrzeć 360 stopni, żeby mieć taki mentalny karabin maszynowy i zobaczyć, co lubię, a czego nie lubię.
Nie lubię ludzi. Wszystko przez osobiste relacje. Ten jest w porządku, tamten w porządku, ten też da radę, ale ten jest do niczego. I wtedy muszę zacząć myśleć o nim tak samo jak ja o tym Aloszy - kiedy strzelę do tej sytuacji, to wszystko zostanie puszczone, ponieważ tacy ludzie, o których źle myślę, nieustannie wysysają naszą życiową energię, nasze szczęście, nasz los. Ponieważ jeśli źle o nim myślę, to on też myśli źle o mnie i nic dobrego mnie nie nie czeka. I to trzeba rozstrzelać z tego mentalnego karabinu - to znaczy zrozumieć.
Nie lubimy tego, czego nie rozumiemy. Kiedy zrozumiałem Aloszę, to on dla innych nadal pozostał draniem, ale dla mnie jest najlepszym przyjacielem i stosuje wobec mnie tylko swoje boskie cechy. To wszystko.
Tak więc muszę spojrzeć na to co jest dla mnie najbardziej negatywne i "rozstrzelać to". Koniec końców zawsze jest tak, że jeśli coś mi się nie podoba, to znaczy, że czegoś tam nie rozumiem. Jeśli zaczynam rozumieć to od razu wiem skąd to się wzięło i nie mam żadnych zastrzeżeń.
To jest miejsce od którego trzeba zacząć - od tej najgorszej, najstraszniejszej części, bo jak jest zimno w chałupie, to można, oczywiście, zatykać szpary watą, ale najskuteczniej będzie najpierw zamknąć drzwi. Jak już trwa zamieć śnieżna i zamkniesz te drzwi, to być może wtedy nawet nie trzeba będzie zatykać tych szpar, bo zrobi się wystarczająco ciepło. W ten sposób rozwiązuje się sytuacje.
Nasz czas się skończył. Udało mi się odpowiedzieć na pytanie czy nie? Tak czy siak nie będziemy już dłużej dręczyć widzów. To tyle na dziś.
wersja polska cz 1: https://www.youtube.com/watch?v=HoCTfG9yJbU
wersja polska cz.2: https://www.youtube.com/watch?v=LNO1AYi2xd0