Temat znany czytelnikom serii książek "Dzwoniące Cedry Rosji". Znalazłem taki oto artykuł - link do źródła tego tłumaczenia na dole. Zapraszam do lektury:
Odwiedziłem wioskę ... jestem po prostu w szoku! Jestem mieszczuchem zarówno z urodzenia jak i przez całe życie. Urodziłem się w mieście (prawie) milionowym i całe życie mieszkałem w mieście. Na wsi byłem trzy razy! Raz w wieku 13-14 lat, jako gość na weselu swojego brata. Drugi raz mając 25 lat, też byłem na imprezie - piłem gorzałkę z miodem, kopałem ziemniaki i tak jak uprzednio otoczony byłem uwagą. A trzeci raz mając 48 lat, także będąc "w gościach" ale już bardziej świadomie. A niedawno byłem na wsi przez dwa tygodnie - już nie jako gość, ale prawie jako niezależny mieszkaniec wioski. Wrażenia szokujące! Ale ci, którzy pomyśleli, że jestem przerażony życiem na wsi są w błędzie.
Byłem przerażony miastem i mieszczanami! Byłem przerażony tym, jak nieuczciwe jest miasto wobec wioski; jak odstręczające jest ono w swoim stosunku do otaczającego świata; jak miasto jest puste i bezmyślne całym swoim życiem ...Moim najjaskrawszym wrażeniem ze wsi był brak śmietników! Jadąc wzdłuż obwodnicy Petersburga, przez 5 kilometrów trzeba jechać pośród smrodu ze składowiska śmieci. Bezpośrednio widać je z drogi i widać, że jego rozmiar to dokładnie ponad dwa hektary. I wciąż rośnie! I to jest właśnie ohyda miasta! Bezczelnie paskudzi pod siebie i nie myśli o tym! Mało tego - w wiadomościach podano że Moskale postanowili powalczyć ze spalarnią odpadów bo z powodu spalania śmieci jakaś dioksyna może wylecieć do atmosfery i będzie mogła zaszkodzić ich zdrowiu. A fakt, że śmieci od ich Moskiewskiej aktywności życiowej zanieczyszczają cały region moskiewski jest cynicznie ignorowany. Na wsi tego nie ma i być nie może. Odpadki pożywienia człowieka zjadają zwierzęta; obornik trafia na pola; wszystkie rodzaje drewna i papieru są spalane ogrzewając wiejskie domy ...
Po za tym tam mało używa się papieru i drewna po prostu dlatego, że półproduktów na wsi nie jedzą. Tapet i mebli nie zmieniają co trzy lata. Istnieją tylko dwa kanały telewizyjne, na których jest tylko jedna audycja zarażająca manią przebudowy i przemalowywania. Dlatego, super-hiper-markety od sprzedaży tapet i dachów, mebli dla domu i ogrodu, gipsowych popiersi i odlewanych żeliwnych ławek nie śpieszą się na wieś. Nieuczciwość miasta polega na tym, że wieś łatwo przeżyje bez miasta. Bardzo łatwo! A miasta nie - miasto bez wioski umrze za dwa lub trzy miesiące. A więc miasto zaczęło oszukiwać. Ono rozdęło swoją rolę i znaczenie całkowicie bezzasadnie i samowolnie. Przekonało wieś, że ta potrzebuje towarów wyprodukowanych w mieście i że te towary te są droższe niż produkty wioski. Ale w rzeczywistości nic z miejskich towarów nie jest na wsi potrzebne! Traktory, maszyny, nawozy sztuczne nie są potrzebne mieszkańcom wsi. Potrzebuje ich miasto, aby wieś zdołała wyprodukować żywność, której wystarczyłoby dla miasta. A więc to miasto potrzebuje ciągnika we wsi! Lecz przebiegłe miasto nie podarowało go wiosce , ale sprzedało za dużą sumę pieniędzy!
Wyobraź sobie taką sytuację. Wszedłeś do domu, w którym są produkty spożywcze i mówisz właścicielowi: przygotuj mi barszcz, smażonego kurczaka, sałatkę z kapustą i kompotem. Właściciel odpowiada - nie mam żadnych garnków, żadnych naczyń, żadnych urządzeń do przygotowania takiego obiadu. I ty znów do niego: masz tu garnek, talerze i urządzenia. Oszołomiony taką bezczelnością i prostackim zachowaniem właściciel bierze naczynia i gotuje obiad. Ty zjadasz i wycierając usta serwetką, mówisz, że właściciel jest ci za te naczynia jeszcze coś dłużny a więc wpadniesz jeszcze do niego na obiad pięć razy ... Jak wam się podoba taka bezczelność? Takie właśnie rażące oszustwo zrobiło miasto wiosce ...
Obecnie wielu psychologów i socjologów dyskutuje na temat wycofywania się ludzi do wirtualnego świata. Łączą oni ten nierzeczywisty świat z komputeryzacją. Ale w rzeczywistości świat wirtualny istnieje już od dawna - to miejskie życie. W MIEJSKIM ŚWIECIE NIE MA NIC CO BY BYŁO PRAWDZIWE! Wszystkie problemy, wszystkie zadania, które rozwiązuje mieszczuch, - a więc wszystko wokół czego kręci się i płynie życie mieszkańca miasta stworzone są sztucznie, to znaczy, że te problemy są wirtualne. Śmietnisko, które opisałem powyżej, zostało stworzona sztucznie, a teraz pojawił się problem utylizacji śmieci. Nastawiano masę wieżowców i pojawiają się zadania związane z zaopatrzeniem w wodę, ogrzewaniem i kanalizacją - teraz miasto zmaga się z tymi problemami, które samo stworzyło.
Naturalne pragnienie mieszczan do pracy na ziemi, jako najprostszego sposobu, realizacji swoich aspiracji twórczych prowadzi do powstania wokół dużych miast całych miejscowości wypoczynkowych ( "daczowisk" ) i w rezultacie problem transportu dla ludności. Nagromadzenie dużej liczby ludzi żyjących w mieszkaniach połączonych wspólną klatką schodową i nie mających nic sensownego do czynienia stwarza problemy z organizacją wypoczynku dla mas ... I tak dalej, dalej i dalej ...
Weźcie pod uwagę dowolny aspekt życia mieszczanina a stwierdzicie że jest on sztucznie stworzony lub wyssany z palca. Tak, wyssany z palca jak na przykład coroczne wyłączanie ciepłej wody na 20 letnich dni. Ileż to już dziennikarze napisali artykułów, ileż przeprowadzono audycji TV na żywo na tenże temat ... A wystarczy przypomnieć, że na wsi gorąca woda jest wyłączona przez 365 dni w roku i staje się jasne, że 20 dni jakie przeżywa obywatel miasta bez ciepłej wody w lecie to taki drobiazg o którym nawet szeptem wstyd byłoby mówić.
Mieszkaniec wsi nie jest zainteresowany tymi wirtualnymi problemami. U niego to nie istnieje. Nie musi martwić się o to w którym barze wypije piwo - nie ma na wsi ani jednego baru. Nowożeńcy nie wybierają prestiżowej restauracji na wesele - w najbliższej okolicy jest tylko jedna. "Wieśniak" nie męczy się odpowiedzią na pytanie, jak wypełnić swój wolny czas - zawsze jest coś do wykonania w domu - a są to jak najbardziej realne zadania. I TO NIE JEST PROBLEM! TO JEST SZCZĘŚCIE! A to dlatego, że stała aktywność jest czymś niezbędnym dla człowieka życiowo. Dosłownie życiowo! Spójrzcie na ludzi długo-żyjących, których czasami pokazują w "pudełku telewizyjnym". Rzadko kiedy są oni mieszczanami."Rozwalając się" na kanapie ludzie po prostu skracają swoje życie ...
Ale najważniejsze, kto mieszka w mieście i kto może tam się pojawić? Miasto jest przeznaczone dla niewolników. W tym celu zostało stworzone. Kiedy nauczyciele, wykładowcy czy dziennikarze opowiadają o naturalnym procesie urbanizacji, to łagodniej to nazywając "bujają". Napływ ludności wiejskiej do miast uważany jest za cechę procesu urbanizacji - nie jest to proces naturalny ale zaplanowany i zorganizowany. Moją uwagę zwrócił na to Dimitr Newidimow w swojej książce "Religia pieniądza". Ale każdy, kto ma chęć zweryfikować ten wniosek, może to uczynić i pojąć czym jest polityka zakładania "grodów" (miejsc ogrodzonych jak mówi sama nazwa). Istotą "odgradzania" jest to, że wolnych ludzi, którzy żyli w swoich domach i na swojej ziemi PRZEGNANO Z TEJ ZIEMI I Z TEGO DOMU. I musieli udać się do miasta i zostać pracownikami najemnymi. A ci, którzy nie chcieli "iść" aby stać się robotnikami najemnymi, tych wyłapywano i ... wysłano do niewoli.
Oznacza to, że miasto zostało stworzone do utrzymania niewolników i dla nich ... REPRODUKCJI. W mieście żyją i rodzą się ludzie, którzy nigdy nie pracowali na roli, nigdy nie mieli własnych domów, czyli tacy, którzy nie mogą istnieć samodzielnie. Mieszkaniec miasta nie ma schronienia, żywności, wody, ciepła ... Wszystko to obywatel miejski może otrzymać wyłącznie sprzedając swoją siłę roboczą, ta jak napisano w literaturze marksizmu-leninizmu. A to spowodowało powstanie kolejnej - NIE wolnej istoty, która nie jest w stanie myśleć jak wolny człowiek. Nie wierzysz to włącz w TV kanał "nowości" i obejrzyj wiadomości o Pikaliowo albo o innym mieście, w którym zamknięto zakład utrzymujący dotąd całe miasto. Nawet wyrażając protest, przejmując budynek administracyjny, obywatele tylko mogą błagać.
Ale charakterystyczną cechą niewolniczej psychologii jest chęć wywyższenia się. Wywyższenia się nawet we własnych oczach. Nie ja to wymyśliłem lecz psychologowie- nawet znaleźli na to odpowiednie słowo. Tylko, że piszą o tym w odniesieniu do maniaków-zboczeńców, którzy w życiu codziennym wydają się spokojni i niezauważalni albo w odniesieniu do znaczących decydentów, którzy po pracy idą do sadystów aby doświadczyć masochistycznego upokorzenia.
(Inną według mnie charakterystyczną dziś cechą niewolnictwa jest przejęcie więziennych obyczajów czyli tatuaże. Jedyna sferą wolności jaka nam pozostaje w więzieniu jest obszar własnego ciała. Możesz sobie wybrać "indywidualność" - być "kimś". Oryginalny i niepowtarzalny "wizerunek". A więc i tu zawoalowana chęć "wyróżnienia się" -i nie codziennym trudem, działaniem, rolą wypracowaną w społeczeństwie. Tatuaż można wykonać w kilka godzin przecież, po co się trudzić latami -przyp. tłumacza - michalxl600)
I jaki jest najłatwiejszy sposób na udowodnienie swojej wartości, w jaki sposób się wyróżnić? Konieczne jest umieszczenie kogoś (wprost jako"podnóżek") w swoim pojmowaniu świata na poziomie poniżej siebie. A mieszczanie umieścili na tym poziomie mieszkańców wsi. Wspólnym mottem wyrażającym to zjawisko jest powiedzenie: "ech , ty wieśniaku!"
A teraz kolejne pytanie: kto siedzi w Dumie Państwowej i urzędach ministerialnych? Wszystkie te biura są zajęte przez mieszczuchów. Oznacza to, że są tam ludzie, którzy wychowali się w wirtualnym świecie i mający niewolniczą psychikę! Czy można się więc dziwić, że ci ludzie kupują do swoich biur wysokie krzesełka za cenę średniej rocznej emerytury w kraju? Czy dziwi zatem, że na jedno przyjęcie dla zagranicznych gości są budowane lub naprawiane budynków za pieniądze, których starczyłoby dla utrzymania kilkudziesięciu szkół wiejskich lub szpitali?
Nawet jeśli by przyjąć, że ta osoba doszła do władzy ze szczerym pragnieniem służenia swojemu krajowi i jego mieszkańcom to nie może tego dokonać. Nie może, ponieważ nie wie jak - ponieważ dorastała w wirtualnym świecie; nie jest w stanie ponieważ ma NIEWOLNICZĄ PSYCHIKĘ.
Jakie tam były ostatnio "ważne" ustawy przyjęte przez Dumę? Zwiększenie kary dla kierowców, którzy nie przepuścili pieszego na przejściu? W wioskach nie ma przejść dla pieszych. Państwowa (!) Duma uchwaliła ustawę dla dwudziestu dużych miast. Zmiana taryf na usługi komunalne? Usług komunalnych nie ma na wsi! - to znowu działanie tylko dla miast. Co jeszcze tam mamy? Bierz, czytaj i patrz - prawa są ustanawiane dla wirtualnych problemów, zrozumiałe są tylko dla mieszkańców miast.
Ktoś powie, że w Dumie zasiadają również mieszkańcy wsi. Pokaż mi ich. Nawet jeśli okaże się kilkudziesięciu deputowanych to chłopi to są to ich oświadczenia w kwestionariuszu i okaże się, że taki opuścił wieś w czasach ZSRR a potem wczołgał się na stanowisko przewodniczącego komitetu regionalnego lub innego tam komitetu. Co to za mieszkańcy wsi?- oni już dawno zapomnieli i teraz rozumują tak samo jak wszyscy mieszczanie. Można analizować nawet po nazwiskach ... ale osądźcie sami: czy jeżeli ktoś ma gospodarkę to porzuci ją aby angażować się w działalność polityczną?
Oczywiście, że nie. Tylko chłop, który nie lubi życia i pracy na ziemi może angażować się w politykę; tylko ten, który NIE POTRAFI żyć swobodnie i radośnie na swojej ziemi. Oznacza to, że został już nasycony niewolniczą psychologią, został już zarażony wirtualnością życia w mieście.
Autor niestety nieznany.
źródło tłumaczenia: https://vk.com/life.move?w=wall-31239753_144274
EDYCJA 4 maja 2020 - bardzo ciekawy artykuł. Autorka jest profesorem, kierownikiem Zakładu Socjologii Wsi Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN i Zakładu Socjologii Kultury Instytutu Socjologii WFiS UW :
https://www.tygodnikprzeglad.pl/wstydliwa-polska-wies/
Gdy jestem tu za granica, na poczatku mieszkałam w mieście. Od stycznia mieszkam na wsi i wiecie co? W mieście nie da się żyć, a jak jeszcze pracujesz... fizycznie odżyłam. I nakręciłam też takie krówki, które dzisiaj wrzuciłam do internetu :) dziele sie, bo sa urocze i mozna je spotkac na lesnej przechadzce :) (szkoda, ze nie na wolnosci :()
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=K5beqg-A0yA
Prześliczne milutkie i te promienie słońca...I
Usuń....Istotą "odgradzania" jest to, że wolnych ludzi, którzy żyli w swoich domach i na swojej ziemi PRZEGNANO Z TEJ ZIEMI I Z TEGO DOMU. I musieli udać się do miasta i zostać pracownikami najemnymi....
OdpowiedzUsuńtak stało się z moją Rodziną...Moja Ciocia _Babcia napisała książeczke o dziejach Rodziny w niej były słowa "...wszystko było pięknie do wojny"...-i tak było wojna była po to by namieszać by jescze bardziej nas zniewolić...bo ludzie zyjący na własnych ziemiach niezależni nie zawsze potafili się dostosować do życia w czterech ścianach w mieście...poprostu cicho cierpieli...Żyli w królestwie złotym a zdegradowano ich przymusowo do królestwa miedzianego...I
Większość z nas myśli, że miasto to szczyt marzeń. Teatry, muzea, rozrywki. Dostęp do edukacji na wysokim poziomie i wszystko takie naj… Niestety – jak to mówią – z wiekiem człowiek mądrzeje i zaczyna zauważać nie tylko to, co samo „pcha się w oczy”.
OdpowiedzUsuńPo latach "ochów i achów" związanych z możliwościami jakie daje miasto, wyłania się bolesna prawda… nie ma nic za darmo, bo miasto daje, ale i każe słono płacić każdemu, kto się nim „zachłyśnie”.
Niewolnicy miast – ta nazwa doskonale pasuje do tych, którzy oddali siebie by zyskać wszystko inne.
Jak ćmę przyciąga światło gorącej żarówki, tak i nas kusi miasto. Mówi, krzyczy i prosi:
„Tu Ci będzie dobrze, tu jest więcej szans i perspektyw, znajdziesz pracę, kupisz dom, zrobisz karierę. Pomyśl tylko… Świetna komunikacja, taki wybór szkół dla dzieci… Taka szansa... Będziesz głupi, jeśli nie skorzystasz”.
Kto by nie uległ pokusie, jeśli tylko nadarzyłaby się odpowiednia szansa. Niewielu takich.
Omamieni wizją pięknego życia, dostatku i bycia kimś – zatracamy samych siebie. Rodzina, miłość, przyjaźń przestają mieć znaczenie, nawet my sami przestajemy cokolwiek znaczyć. Z perspektywy lat dostrzegam, że w pewnym momencie ja i wielu moich znajomych tak wpadło w rytm zdobywania i dążenia do upragnionego szczęścia, że zapomnieliśmy czym ono jest naprawdę. Chęć posiadania przesłoniła cały świat. Nie mam tu na myśli tylko pieniędzy. Chcieliśmy lepszego stanowiska, lepszej sylwetki, lepszego samochodu…, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że w naszych wizjach zabrakło słowa STOP że nie ma nic za darmo. Bo miasto daje, ale i każe słono płacić każdemu, kto się nim „zachłyśnie”.
Miasto jawi się jako coś lepszego, dla wybranych, na poziome… Bo wieś to przecież dziura zabita dechami…, co tam można robić, jeden sklep jak już i wszędzie tylko las...
Gdy już wpadnie się w rytm i „zachłyśnie miastem” bardzo trudno przestać. Wymaga to zmiany myślenia, nastawienia do świata i siebie, rewizji wartości i określenia ich na nowo.
Pozdrawiam
Ktoś
Wiele razy to widziałem (ostatnio córka sąsiadów) jak na wsi zostają rodzice a dziecko.... ukradło je im miasto, sami je oddali "bo tam będzie lepiej" - oddali jak ofiarę na pożarcie smokowi.
UsuńJeśli nastolatek uczy się I ma kolegów w mieście to ma w busach spędzać czas dojazdów? To nie wszystko takie proste jest
OdpowiedzUsuńA po co uczyć się czegokolwiek w mieście? Ponad 90% ludzi wyjątkowych- takich, którzy dokonali jakichkolwiek odkryć i zmienili życie ludzi mieszkało na wsi. Wielu z nich było samoukami - na przykład Mikołaj Rej.
UsuńMiasto tylko udaje, że czegoś uczy a tak naprawdę pierze głowy i marnuje czas. Poczytaj "Dzwoniące Cedry Rosji" - tam są dobre przykłady. Obejrzyj filmy na youtube o szkole Szczetinina, zobacz na moim kanale (lub na innym) film "Zakazana edukacja". Dzieci wychowane pośród natury uczą się wszystkiego "w lot" - O WIELE SZYBCIEJ!
Siedzenie w ławkach 40 minut na godzinę to zabójstwo dla młodego potencjału. Samodzielne i twórcze jednostki są systemowi zbędne więc wprowadzono w szkołach system dyscypliny wojskowej.
No tak ,tak jest. I do wielu zawodów niestety papier jest potrzebny. Jeśli swoich synów nie posłałeś do szkoły to na pewno wyjątkowe to jest. Niestety nie wszyscy diametralnie zmieniają życie swoich dzieci
Usuń"papier jest potrzebny"
UsuńOczywiście - jeśli chcesz być niewolnikiem to pewnie tak choć ja kilkanaście lat pracowałem dla systemu (firma prywatna) i liczyły się tylko moje umiejętności. Byłem skuteczny - to klientom wystarczało.
A nie sądzicie, że póki posługujemy się pieniądzem stworzonym przez system, to i tak jesteśmy niewolnikami tego systemu? Fajnie by było gdyby można to wszystko zostawić i wyjechać do dżungli, ale wiem że to nie jest proste. Czy widzicie jakieś rozwiązanie tej kwestii, czy może już na zawsze pozostanie nam poddanie się systemowi, bo system nigdy nie usunie pieniędzy, a co najwyżej zmieni ich formę?
UsuńCo zaś do papieru... co to jest wykształcenie? Wy kształcenie, czyli wy kształcicie, wy=jacyś oni, którzy pchają ludziom do głów, to co im się podoba. Obserwuję, że często jest tak, że im kto bardziej wykształcony, tym głupszy, a jest tak dlatego, bo ta osoba uważa, że skoro jest wykształcona, to wie lepiej. Ale nie wie, że jej wiedza ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Mam takie osoby w rodzinie, więc wiem o czym piszę. One postrzegają rzeczywistość przez pryzmat swojego wykształcenia i nic do nich nie trafia. Moja ciocia kilka dni temu stwierdziła, że ciężko ją wyprowadzić z równowagi, ale mnie się udało. Ona się uważa za lepszą, bo inne osoby w mojej rodzinie z jej pokolenia mają tylko zawodowe wykształcenie, a ona ma średnie-teraz średnia szkoła to nic takiego, ale 40 lat temu to było coś. A ja ją tylko zapytałem, czy wie ile pieniędzy bank może pożyczyć gdy ma milion złotych. I to ją tak rozsierdziło, że powiedziała mi, że pi...lę jak potrzaskany. Jeśli ludzi "wykształconych" wkurza proste pytanie, na które nie znają odpowiedzi, to coś tu nie gra... Ja tam gdybym był pracodawcą to patrzałbym na umiejętności, a nie na papier.
Są na wschodzie fajne rozwiązania - TO NIE PIENIĄDZ JEST WINNY ALE LICHWA. Procent jest winny! Procenty od pożyczonych pieniędzy. Nie jest prawdą, że z tego utrzymuje się bank, bank ma inne źródła i całkiem dobrze na tym wychodzi.
UsuńCała współczesna cywilizacja zachodnia jest cywilizacją biblijną a więc tam obowiązuje procent lichwiarski. W Koranie na przykład go nie ma.
Trzeba usunąć lichwę a sam pieniądz jest jak krew w organizmie - ułatwia wymianę energii. Na wschodzie testują bardzo fajne rozwiązania- są całe wsie, można by je nazwać współczesnym kołchozem. Tam co roku emituje się bony towarowe. Bony mają zabezpieczenie w określonej ilości kapitału zgromadzonego w normalnym banku - emitowane są przez poważaną i szacowaną we wiosce osobę. Natura bonu jest taka, że z dnia na dzień traci on pewną swoją wartość. Taki tykający zegar więc nie opłaca się ich gromadzić. One są w mega- szybkim obrocie. Na koniec roku bony wymieniane są na nową edycję z uwzględnieniem spadku ich ceny. One wykonują swoją pracę. Z tego spadku żyje emitujący bony i ma na emisję nowej "porcji". Wszystko kontrolowane i do wglądu przez wspólnotę.
Są i inne rozwiązania - fajne filmy są po ruski, nie tłumaczyłem ich.
Aha - ten pan też coś chyba mówi o tych sprawach:
https://www.youtube.com/watch?v=jMsn0SVvRVk
Damian6 czerwca 2018 18:40
Usuń...Fajnie by było gdyby można to wszystko zostawić i wyjechać do dżungli,...
ja myślę podobnie ale wolę do lasu...I
"Fajnie by było gdyby można to wszystko zostawić i wyjechać do dżungli, ale wiem że to nie jest proste."
UsuńDla jednych skomplikowane, dla innych proste :
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,17191167,Zycie_w_Amazonii__Dzungla_jak_supersam.html?disableRedirects=true
Podoba mi się końcówka : "
Ostatnio pyta nas znajomy: "Powinniście wreszcie zacząć patrzeć na małego". Jego zdaniem jesteśmy niepoważni, bo żyjemy z synem w dżungli. Pytam: "A ty ile czasu dziennie patrzysz na swoje dziecko?". "Godzinę dziennie, po pracy, i w weekend" - odpowiedział zmieszany. A my mamy dla syna czas przez cały dzień i w dodatku zdrowe życie."
J. Amelio! - świetny jest ten link!!! Naprawdę przebój.
UsuńTen sam cytat chciałem właśnie wkleić. Czytajcie! Takich ludzi szukam - u nas powstaje już (obok wędzonych serków kozich) miejsce gdzie można pojeździć na konikach polskich. Wszechświat przysłał moim sąsiadom fachowca, który w Warszawie mógłby zarabiać przy koniach 60 tys. miesięcznie ale woli za uśmiech pomagać w ujeżdżaniu Miki i Megany (uparte i charakterne koniki polskie).
Michale sam wiesz, że własna firma to jednak mniejsze zło..ja tam podziwiam ludzi którzy sami potrafią prowadzić działalnoŝć.
OdpowiedzUsuńdo mojej firmy przyjmowałem ludzi nie patrząc na żaden papier. Liczyły się umiejętności oraz kreatywność. Ja wiem, że takich pracodawców nie ma wielu ale są. Zarobki u mnie były duże a praca bez nadgodzin. zatrudniałem w pewnej chwili ponad 10 osób.
UsuńSzef :)
UsuńDziekuje za to tlumaczenie. Nigdy nie patrzylam na temat miasta i wsi z tej perspektywy. Zgadzam sie z cala trescia artykulu, trzyma sie to kupy
OdpowiedzUsuńDzis przyjaciolka wspomniala mi o artykule na blogu Pani Krystyny, ktorego sama tez regularnie czytuje:
http://krycor.blogspot.com/2018/06/najwieksza-kleska-ludzkosci.html
A sprzed kilku lat pamietam ten wpis na blogu Igora- bardzo obrazowy jak dla mnie:
http://niekupiejedzenia.blogspot.com/2014/08/prawdziwe-umiejetnosci.html
I dzieki takim wpisom moje mysli o powrocie na wies znow odzyly... :)
Dzięki Beato za linki - na pewno zajrzę. :))
UsuńCiekawa jestem Jędrzeju, jak Ty je odbierzesz... Serdecznosci :)
Usuńświetne!!:
Usuń".... Po trzecie rolnictwo skłoniło ludzi do tłoczenia się w jednym miejscu i formowania większych społeczności, które często prowadziły handel z obcymi społecznościami, co sprzyjało rozprzestrzenianiu pasożytów i chorób zakaźnych. Epidemie nie mogły zaistnieć, gdy populacje miały małą liczebność, były rozproszone, mobilne i obozowały tymczasowo. Gruźlica i biegunka musiały czekać na pojawienie się rolnictwa, zaś odra i dżuma na powstanie miast."
Dopiero dziś miałem czas spokojnie doczytać drugi link podany przez Beatę (jeszcze pszczoły mi się roją)- dodaję blog do naszych "sprzymierzeńców". Oba artykuły się zazębiają- syndrom gotowanej żaby, "Biorą nas na zmęczenie" powiadał Iwan Carewicz mówiąc jednocześnie o tym, że na własną prośbę giniemy w pozornym komforcie (lenistwo).
UsuńArtykuł naprawdę dobry.
....dobry i bardzo rezonujący z tym co tłumaczyłem powyżej. W miastach zakładana jest właśnie ostatnia poprzeczka ogrodzenia a w zasadzie to chyba zamykane sa ostatnie wrota. Widziałem na dworcu PKS dziewczynę z telefonem. Cały czas rozmawiała, autobus się bardzo spóźniał (odjeżdżała moja mama) i czekaliśmy. Po godzinie wykruszyli się inni czekający (linia jadąca przez całą Polskę) i została tylko ta gaduła telefoniczna. Ona jedna czeka, podchodzę chcąc zapytać czy coś wie na temat autobusu, ta nieprzytomna. Słysze rozmowę: "...czyli, że ten autobus spóźni się 3 godziny?". Potem coś przełącza, siedzi na torbie, słuchawki na uszach, bezwiednie gryzie zębami telefon: "mamo! ten autobus się spóźni...". Ja stoję przed nią 3 metry, ona patrzy przed siebie niewidzącymi oczami. Zamachałem ręką ale ta coś tylko warknęła. Odszedłem.
UsuńOt- jeden ze współczesnych obrazków. W czasie oczekiwania przez godzinę (małe miasteczko około 10 tys mieszkańców) młodzież przejeżdżała samochodami bez celu w tę i nazad. Ot - popołudnie, obok bar- kebab....
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCiekawy artykuł pani profesor i kierownik Zakładu Socjologii Wsi Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN i Zakładu Socjologii Kultury Instytutu Socjologii WFiS UW
OdpowiedzUsuńhttps://www.tygodnikprzeglad.pl/wstydliwa-polska-wies/
KOPIA ARTYKUŁU Z DOŁU STRONY:
OdpowiedzUsuńDwadzieścia lat transformacji to zarazem dwadzieścia lat nieustannego ataku na to, co wiejskie i chłopskie
Zanosi się na to, że znowu czyjaś niefortunna wypowiedź stanie się początkiem burzliwej debaty, służącej nie tyle do wymiany argumentów, ile raczej ciosów, wymierzanych za pomocą stereotypów, epitetów i inwektyw. Jak wiadomo, dobry film sensacyjny powinien się zacząć od trzęsienia ziemi, a potem napięcie musi stale rosnąć. To samo obowiązuje w dyskusji, więc skoro niedawno usłyszeliśmy, że “chłopi częściej dobijali powstańców, niż walczyli o niepodległość”, trzeba odpowiedzieć w podobny sposób. Owszem, jeśli nawet takie przypadki miały czasami miejsce, to doskonale wiadomo dlaczego. Otóż dlatego, że – jak pisali popowstaniowi uchodźcy – “Ojczyzna nasza, to jest Lud polski, zawsze była odłączona od ojczyzny szlachty polskiej i jeżeli było jakie zetknięcie pomiędzy krajem szlachty polskiej a krajem ludu polskiego, miało ono niezaprzeczenie podobieństwo styczności, jaka zachodzi pomiędzy zabójcą a ofiarą. Morze krwi na całym świecie rozgranicza szlachtę od ludu”. Ile w tym morzu było krwi “pańskiej”, a ile “chamskiej” – jak to wymierzyć i kto pokusi się o precyzyjną odpowiedź?
W związku z podniesionym zarzutem warto jednak zauważyć, jak zgrabnie wpisuje się on w wysuwane do tej pory krytyczne opinie pod adresem polskiej wsi, a zwłaszcza rolników. Dwadzieścia lat transformacji to przecież zarazem dwadzieścia lat nieustannego ataku na to, co wiejskie i chłopskie i dobrze byłoby, gdyby ktoś przygotował antologię tych wszystkich bzdur, jakie wypowiedziano do tej pory. Niestety, wszystko wskazuje na to, że kolejną dekadę otwieramy równie mocnym akcentem i z całą pewnością na długo nie zabraknie nam tematu. Przypomnijmy:
wieś to balast,
spowalniający pożądane reformy; rolnicy hamują rozwój Polski; mieszkańcy wsi mają “bariery mentalne” i żywią “antyeuropejskie fobie”, nie potrafią się też stowarzyszać, a jeśli już, to tworzą wyłącznie “brudne wspólnoty” przeżarte korupcją i nepotyzmem; “polska wieś nie reprezentuje obecnie niczego wartościowego pod względem obyczaju, kultury czy moralności. Przeciwnie, jest widownią moralnego rozkładu i lumpenproletaryzacji”; w rodzinach wiejskich obowiązują patologiczne procedury wychowania i w ogóle “sam fakt istnienia chłopów jest dziś świadectwem zacofania kraju”. Nic dziwnego, że polskie elity, wprost chore z zawstydzenia polską wsią, pielęgnują marzenia o rychłej modernizacji rolnictwa i nieuniknionym “końcu chłopów”. Tak wygląda sytuacja po jednej stronie odwiecznego frontu “wojny chłopsko-polskiej”, jak wyraziła się kiedyś Joanna Solska. A co słychać po drugiej stronie tego frontu?
c.d. n
Niestety, niewiele, a nawet jeśli coś słychać, to adwersarzy zagłusza się wypróbowaną argumentacją, która wyśmiewa ich rzekome mistyczne zaczadzenie, uleganie agrarystycznym sentymentom i skłonność do mityzacji rzeczywistości. Zamiast więc przywoływać po raz kolejny hasła odwołujące się do wyższych wartości (bo, jak widać, nie wszyscy są w stanie je zrozumieć), spróbujmy sięgnąć do racji bardziej przyziemnych. Ponieważ lista zarzutów formułowanych pod adresem wsi dotyczy wymiernych strat ponoszonych jakoby przez całe społeczeństwo, warto wreszcie pokazać, kto jest w tym układzie dłużnikiem, a kto wierzycielem, kto do kogo dopłaca i kto kogo, tak naprawdę, utrzymuje. Przyzwyczajeni do biadolenia nad sumami wydatkowanymi na KRUS z budżetu (a więc z kieszeni każdego z nas), przekonamy się, że jest to zaledwie drobna część tego, co pod różnymi postaciami trafia ze wsi do reszty społeczeństwa, a jeżeli uwzględnić zaproponowaną przez Władysława Frasyniuka perspektywę historyczną, okaże się, że jeszcze przez wiele pokoleń nie wypłacimy się wsi za to, co z niej dotąd czerpaliśmy – w sposób mniej lub bardziej rabunkowy.
UsuńSkoncentrujmy się na kilku kluczowych momentach w naszej historii, a mianowicie na tych, gdy co jakiś czas oświecone elity decydowały się integrować Polskę z Europą i likwidować różnie definiowane dystanse rozwojowe. Po raz pierwszy z tak pomyślaną strategią mieliśmy bodaj do czynienia w XV w., kiedy to uznano, iż świetnym pomysłem będzie uczynienie z Polski zaplecza surowcowego dla przestawiającej się wówczas na tory nowoczesnej gospodarki Europy Zachodniej. Kraje zachodnie budowały więc kapitalizm, tworzyły zamorskie imperia i inwestowały w wydajne i przyszłościowe dziedziny gospodarki, a my w tym samym czasie wzięliśmy na siebie może malowniczą, ale absolutnie niedochodową rolę oracza i drwala. Co więcej, już ten pierwszy projekt modernizacji zakładał, iż dla wyznaczonego celu warto poświęcić wieś – nałożono zatem chłopom jarzmo pańszczyzny, gdyż miało to maksymalizować zyski ich właścicieli i zasilać kasę państwową. Jak wyliczają historycy gospodarczy, wszelkie obciążenia wynosiły minimum 65% potencjału tak zniewolonej siły roboczej, finansującej komfort swoich panów i funkcjonowanie państwa.
O tym, że faktycznie na utrzymanie struktur państwowych szło niewiele, a lwią część przejadano, przepijano
i tracono na dziewki
(“bose po same szyje”), wiadomo choćby z podstawowego kursu historii. Pisał o tym swoim wspaniałym, dosadnym stylem Karol Zbyszewski w książce opartej na pamiętnikach z epoki, a zatytułowanej znamiennie: “Niemcewicz od przodu i tyłu”. Wiosną 1939 r. książka ta narobiła jeszcze więcej szumu niż praca niejakiego Pawła Zyzaka równo 70 lat później. Zbyszewskiemu, młodemu historykowi, zarzucano, że swe dzieło (notabene nieprzyjęte jako rozprawa doktorska na Uniwersytecie Warszawskim!) pisał “żółcią, krwią, posoką, plwocinami, treścią wymiotów i ekskrementami”. Elegancką metaforą o pisaniu historii “palcem w ustępie” posłużył się Antoni Słonimski (skądinąd mistrz naczelnego “Gazety Wyborczej”, tak gorliwie piętnującej dziś najnowszą książkę o Wałęsie), a Marian Kukiel wspominał coś o “Klio w rynsztoku”. Widać z tego “rocznicowego” zestawienia, jak niewiele zmieniły się obyczaje w naszym życiu publicznym. Wyjątkowo źle znosimy prawdę, nie umiemy dyskutować merytorycznie, tylko od razu się obrażamy i obrażamy innych, lubimy (jak to Sławianie) sielanki i gustujemy w historii monumentalnej, a jeśli chcemy kogoś sponiewierać, to nie potrzebujemy Murzynów, Cyganów czy Żydów. Od tego mamy przecież naszych polskich chłopów, na których można psy wieszać do woli i w dodatku całkowicie bezkarnie.
C.D.N.
Po kilkuset latach od wspaniałego pomysłu na uczynienie z Polski “spichlerza Europy”, co na trwałe usytuowało nas na peryferiach systemu światowego, powtórzyła się podobna sytuacja. Podjęte przez rządy zaborcze reformy uwłaszczeniowe miały zakończyć feudalny porządek i zapoczątkować w Polsce rozwój kapitalistycznych stosunków produkcji. I tym razem kolejny program modernizacji naznaczony był paradoksem, gdyż tak sterowano procesami uwłaszczenia, by chronić dużych posiadaczy, a z milionów drobnych chłopów uczynić tanią siłę najemną do dyspozycji wielkich właścicieli. Zjawisko tego rodzaju badacze nazywają “paradoksem modernizacyjnym”, co oznacza, że rozwój jednej części społeczeństwa dokonuje się kosztem utrzymywania reszty ludności w stanie zacofania oraz nędzy. Zaborcy pewnie doskonale wiedzieli, co czynią, ponieważ po latach o wiele łatwiej dawało się odzyskiwać ziemię z rąk szlachty niż od chłopów. Jak pisał Aleksander Świętochowski, obywatele poznańscy, ci “przedstawiciele narodu”, liczną gromadą podążyli na jarmark germanizacyjny i sprzedawszy swoje dobra niemieckiej komisji kolonizacyjnej, jechali następnie do Paryża, by tam za uzyskane pieniądze opłakiwać utratę ojcowizny.
UsuńTakże po I wojnie światowej niepodległa już Polska konsekwentnie
prowadziła politykę uprzemysłowienia
“drogą prostego przesuwania ku przemysłowi dochodu społecznego rolnictwa”, jak to trafnie ujął Józef Poniatowski, autor pracy o gigantycznym, szacowanym na niemal 9 mln osób, przeludnieniu wsi międzywojennej. Takie “przesuwanie” wartości ekonomicznej wypracowanej w jednym sektorze do innego sektora ekonomiści nazywają “przepływami międzygałęziowymi” i chociaż wiadomo, że bez tego typu operacji nie jest możliwe funkcjonowanie całej gospodarki, stanowiącej wszak jeden organizm, to jednocześnie nie ulega dla nich wątpliwości, że długotrwałe utrzymywanie skrajnie niesymetrycznych relacji między sektorami grozi zapaścią jednego z nich. Z tego rodzaju sytuacją mamy niewątpliwie do czynienia w Polsce od wielu lat, gdyż drenaż wsi i rolnictwa, i to na ogromną skalę, praktykowano również po II wojnie światowej; co gorsza, rok 1989 nie był żadną cezurą w tym procesie, a raczej – procederze.
Po roku 1945, zgodnie z założeniami ideologicznymi i potrzebami wyznaczonymi przez obrany/narzucony model rozwoju (określany jako industrializacja forsowna, wymuszona i niezrównoważona), ponownie uznano rolnictwo za naturalne i łatwo dostępne źródło akumulacji pierwotnej i skutecznie drenowano z kapitału ludzkiego, materialnego i finansowego. Uciekano się przy tym do zaniżania cen produktów rolnych i żywności (przez cały PRL, jak pisze Andrzej Koraszewski, polskie miasta “karmiono kradzionym chlebem”), wprowadzano restrykcyjne dostawy obowiązkowe, podatki progresywne i obciążenia pośrednie. Oczywiście, nie inwestowano w rolnictwo indywidualne, za to walczono z nim zaciekle, najpierw walcząc z “kułakiem” i wymuszając tworzenie spółdzielni produkcyjnych, potem zachwalając wyższość państwowych gospodarstw rolnych, wreszcie realizując perfidny plan “rozwoju przez likwidację”, według celnego określenia Waldemara Kuczyńskiego. W walce tej odznaczali się też niektórzy socjolodzy, robiący badania-donosy dla potrzeb Szkoły Partyjnej przy KC PZPR. W latach najostrzejszej walki państwa ludowego ze wsią i chłopami, kiedy doprowadzono do upadku niemal połowę najlepiej prosperujących gospodarstw, a 200 tys. “kułaków” siedziało w więzieniu, w swoich opracowaniach na temat “Wyzysku biedoty wiejskiej przez kułaków” dokładnie opisywali, z kim odbyli rozmowy, ile ten ktoś ma faktycznie hektarów i czy zatrudnia (wtedy nazywało się to – “wyzyskuje”) jakichś pracowników. Ich stalinowską, transparentną metodologię denuncjującą rozmówców niektórzy chcieliby najwyraźniej dzisiaj przywrócić.
W okresie powojennym wyliczane przez ekonomistów obciążenia wsi wynosiły około jednej trzeciej produkcji czystej rolnictwa (i z całą pewnością trzeba to traktować jako wkład akumulacyjny rolnictwa w ogólny rozwój kraju, pisze Augustyn Woś), a przecież należałoby tu uwzględnić również
Usuńtzw. wkład migracyjny,
czyli intensywne migracje ludności wiejskiej do miast, a w późniejszych latach coraz to powszechniejsze tzw. migracje wahadłowe, które wygenerowały dwoistą figurę chłoporobotnika. Korzyści (dla miast i przemysłu) oraz straty (dla wsi i rolnictwa) były ewidentne: mieszkańcy wsi w czynie społecznym budowali drogi, aby następnie po tych drogach przemieszczać do miast i fabryk swoją siłę roboczą. Odnawiając swój potencjał produkcyjny na wsi, zużytkowywali go w mieście, w niczym nie obciążając słabo rozwiniętej infrastruktury urbanizacyjnej. Statystyka wykazywała wzrost produkcji w sektorach pozarolniczych, ale to rolnictwo faktycznie ponosiło koszty. Przez wiele lat traktowano tę sytuację jako idealne rozwiązanie. Zachwycano się zwłaszcza tym, że chłoporobotnicy sami produkują dla siebie żywność, sami ją sobie dostarczają, no i oczywiście sami zjadają, nie obciążając gospodarki uspołecznionej kosztami wytworzenia, transportu, dystrybucji towarów ani, dodajmy, budową sieci kanalizacyjnej.
Z jeszcze inną formą drenowania sektora rolnego, a więc w dalszym ciągu okradania wsi, mamy do czynienia obecnie, podczas transformacji. Dowodem na to mogą być chociażby stosowane w UE wskaźniki dofinansowania rolnictwa, np. PSE. Podczas gdy w krajach zachodnich oscylował on w granicach 40%, w Polsce na początku lat 90. przybierał wartości ujemne (-20%). I tę właśnie wielkość należy uznać za dowód, w jakim stopniu po roku ’89 rolnictwo dofinansowywało resztę gospodarki, a nie odwrotnie! Rynek nie zachowuje się neutralnie, zwracają uwagę badacze, lecz dokonuje “redystrybucji wartości dodanej trwale deprecjonując rolnictwo” i ten proces, niestety, pogłębia się. Będące dobrą ilustracją przyjętej w Unii zasady “apartheidu ekonomicznego” dopłaty dla polskich rolników (stanowią one wszak niewielką część tego, co uzyskuje farmer na Zachodzie) w nieznacznym tylko stopniu łagodzą tę dokonującą się intensywnie, ale podskórnie i dlatego niewidoczną transfuzję zasobów z sektora agrarnego do reszty gospodarki.
Jeśli więc krytykujemy polską wieś i wyliczamy, ile też kosztuje nas utrzymanie rzekomo niewydolnych i nieudolnych chłopów, bądźmy przygotowani na to, że i oni któregoś dnia wystawią nam rachunek. Okaże się wówczas, że nie byli oni nigdy dłużnikiem społeczeństwa, lecz raczej jego wierzycielem. Nie byli też i nie są balastem przemian, gdyż to właśnie dzięki nim wszelkie mniej lub bardziej poronione projekty modernizacyjne mogły być podejmowane, oni je w znacznej części dofinansowywali, często ogromnym kosztem własnym. Dzisiejsze zacofanie polskiego rolnictwa, szacowane na minimum 30-50 lat, rozległe obszary biedy, bezrobocia i społecznego wykluczenia na obszarach wiejskich, dystanse cywilizacyjne i wszelkie inne mierzone np. wskaźnikiem Human Development Index, to nie “wina” samej wsi, nie dowód jakiejś genetycznej skazy jej mieszkańców, lecz efekty bezmyślnej, rabunkowej gospodarki od stuleci uprawianej przez kolejne ekipy rządzących.
Można nawet zaryzykować twierdzenie, że polska wieś jest od dawna rodzajem “wewnętrznych peryferii”, quasi-kolonią dla reszty kraju, a przez to swoistym “portretem Doriana Graya” całego społeczeństwa. Jak wiadomo, w znanym opowiadaniu Oscara Wilde’a wszelkie przewinienia, grzechy i występki tytułowej postaci odciskały się tylko na obrazie, pozostawiając wygląd bohatera nienaruszonym. Czy nie jest to dobra metafora trafnie oddająca charakter relacji: wieś-społeczeństwo globalne? Oczywiście, najłatwiej mieć pretensje do obrazu, do swojego wizerunku, do własnego odbicia w lustrze. Można też zasłonić lub rozbić lustro albo nawet pociąć obraz na kawałki, jak chciał zrobić Dorian Gray. Tylko przypomnijmy, co się wtedy stało, i potraktujmy to jako morał i zarazem przestrogę. Każdy, kto czytał opowiadanie Wilde’a, na pewno pamięta również zakończenie historii. Bohater niszczy swój portret, który był magicznym zwierciadłem jego postępków, ale w momencie, gdy przebija nożem obraz, sam ginie. I wtedy po raz ostatni zadziałało tajemnicze powinowactwo między człowiekiem a jego wizerunkiem utrwalonym na płótnie. Kiedy słudzy weszli do pokoju: “zobaczyli na ścianie cudowny portret swego pana, jakim go znali do ostatniej chwili, w całej krasie młodości i wdzięku. Na podłodze leżał trup w stroju wieczorowym z nożem wbitym w pierś. Twarz miał zwiędłą, pomarszczoną, wstrętną”.
UsuńAutorka jest profesorem, kierownikiem Zakładu Socjologii Wsi Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN i Zakładu Socjologii Kultury Instytutu Socjologii WFiS UW