poniedziałek, 13 listopada 2017

Kniaź Włodzimierz - bajka.

Zima się zbliża a wraz z nią sezon filmowy/ książkowy itp. Przypominam, że w zakładkach po prawej link o nazwie "filmoteka".
   Widziałem dotąd fragmenty tej bajki z polskim tekstem i nie wiedziałem, że już tak długo (od 2012 roku) jest dostępna całość dzięki kanałowi "Renata Miłosz".
Podziękowania dla "Mum Bi" za przesłanie linka.

a ja wczoraj dodałem na kanał taki 1- minutowy dokument. Wielu ludzi pisało na bazie swojej praktyki, że największym trudem jest "pakiet startowy" czyli poświęcenie czasu pierwszemu dziecku a potem jedno od drugiego już się uczy:


niedziela, 12 listopada 2017

"Mamo -poleżysz ze mną?" -o tym co jest naprawdę ważne.

źródło tłumaczenia: https://vk.com/life.move?w=wall-31239753_135364

Czy zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego nasze dzieci nie chcą spędzać z nami czasu? Może dlatego, że kiedyś, kiedy były małe, to my nie znaleźliśmy czasu aby po prostu zostać z nimi odkładając całą swoją działalność? Dzieciństwo jest najbardziej delikatną i wrażliwą częścią życia. A jeśli kładziemy codzienne troski na pierwsze miejsce zamiast potrzeb naszego dziecka, to czy mamy potem prawo domagać się, aby dzieci dawały nam czas?
Urodzenie dziecka i dostarczenie mu pożywienia to jeszcze nie wychowanie. Przekazanie mu niezbędnych rzeczy materialnych lub pouczanie słowne to nie jest wychowanie. Dzieci nie potrzebują wychowywania - potrzebują miłości.
Czy słyszysz to pytanie tak często, jak ja je słyszę? Dzieci każdego wieczora chcą ze mną poleżeć ponieważ kochają spędzać czas z matką. To moja nowa ulubiona fraza. Dlaczego? Pozwól, że ci powiem.
Nasze dzieci mają 10, 7 i pół, 6 i 4 lata. Czy wiesz, że nasz siedmioletni syn pyta prosząc mnie każdej nocy, kiedy go usypiam? "Mamusiu, czy położysz się ze mną?" I smutno mi jest myśleć, że przez większość wieczorów odpowiadałam: "Tylko na sekundę, kochanie. Muszę się upewnić, że twoi bracia i siostry śpią. Muszę umyć w kuchni. Muszę popracować nad zapisami mojej pracy. Tata i ja pójdziemy na kolację." Niezależnie od powodu, wszyscy mówimy to samo:" Tylko na sekundę. Są jeszcze inne ważniejsze sprawy. "
Wiem, wiem, nie możemy leżeć całą noc. Dziecko będzie na to czekać, jak wszystkie dzieci. "Daj palec a całą rękę odgryzie" myślimy, że po prostu kładziemy się na 5 minut a chcą 20. Leżymy z nimi 20 minut a dzieci proszą o 40.
Ale ... Wiesz co? Kilka lat temu przyjaciel naszej rodziny umarł we śnie. Tydzień później w innym mieście nagle zmarł siedmioletni chłopiec bawiąc się na dziedzińcu. Ciężko mi o tym myśleć, rozmawiać i pisać.
Teraz, kiedy mój syn prosi: "Mamo, połóż się ze mną" - to jest to najlepsza rzecz, jaka może się wydarzyć wieczorem ponieważ słyszę już tu i ówdzie, że 7-latkowie już nie mówią tego matkom.
"... powiedziała mi, że dzisiaj byłem miły. Jakie to  obrzydliwe - prawda, mamo?"
"Dzisiaj mieliśmy sprawdzian z matematyki i dostałem najwyższą ocenę !! Widzisz, mamo! Przygotowałem się i udało się! "
"Tęsknię za naszym psem. Jak myślisz, możemy wziąć innego?"
"Mamo, pamiętasz? powiedziałaś mi, że podczas treningu powinienem pomóc mojemu młodszemu bratu, gdy on się przewróci. Pomogłem. Pobiegłem zaraz za nim tak jak mi powiedział mój tata. Powiedziałem mu nawet, że da radę to zrobić. Powiedział, że brzuch go boli od biegania, a ja powiedziałem, że jeśli chce, może biec wolniej, a ja będę biegał razem z nim, chociaż to naprawdę nudne biec tak wolno, mamo!"
Wszystko to dzieje się, gdy odkładamy wszystkie inne zmartwienia. Wszystko to dzieje się, gdy zapominamy o wszystkim, co powinniśmy lub chcemy zrobić.
Moja babcia kazała mi cieszyć się dziećmi, dopóki one nas potrzebują. Powiedziała też, że nie wie, dlaczego ludzie rodzą dzieci, jeśli absolutnie nie chcą spędzać z nimi czasu. Powiedziała, że ​​uwielbia wychowywać swoje dzieci i wie, że zrobię to samo.
Moi rodzice i rodzice mojego męża ciągle nam przypominają, że pewnego dnia nasze dzieci nie będą chciały spędzać z nami tyle czasu. Ta myśl łamie mi serce!
Ale! Ten dzień nie jest dzisiaj. Dziś położę się z moim dzieckiem kiedy mnie o to poprosi i z całą czwórką zaśpiewam im ich ulubione piosenki.
Jeśli dodasz tylko 10 minut do każdego naszego wieczoru, kiedy nasza cierpliwość się wyczerpuje, a zmęczenie jest na granicy, i jeszcze kolejne 10 minut, które z przyjemnością spędzam z naszymi dziećmi. Słuchając ich, zachęcając i powtarzając: "Dzisiaj, właśnie teraz ty jesteś dla mnie najważniejszy".
I wiesz co?
Za 10 lat te słowa powrócą, gdy mój syn będzie miał 17 lat, a ja go zatrzymam i poproszę aby po prostu posiedział ze MNĄ przez kilka minut ... i on to zrobi.



sobota, 11 listopada 2017

Wszystko powraca.

 źródło tłumaczenia: https://vk.com/life.move?w=wall-31239753_135323

Lew Kiriszczian z Toronto spisał niesamowitą historię - opowieść o tym jak ormiański porucznik w Stalingradzie uratował niemieckiego żołnierza w 1943 roku, a 45 lat później syn tego żołnierza uratował syna porucznika w fatalnym 1988 roku. "W życiu zdarzają się czasem takie zdarzenia, których nie da się wytłumaczyć ani logicznie, ani przypadkowo" - uważa autor.

A historia nazywa się "Wszystko powraca".
W życiu zdarzają się czasem takie zdarzenia, których nie da się wytłumaczyć ani logiką ani przypadkiem. Z reguły przedstawiają się one danemu człowiekowi w krańcowych i ekstremalnych dla niego momentach życia. Ale właśnie w sytuacjach, które są nazywane krańcowymi, możesz zobaczyć, a raczej poczuć, jak działa ten niesamowity mechanizm - ludzkie przeznaczenie.
... Luty 1943, Stalingrad. Po raz pierwszy w całym okresie II wojny światowej oddziały Hitlera poniosły straszliwą klęskę. Ponad jedna trzecia miliona niemieckich żołnierzy zostało otoczonych i poddało się. Wszyscy widzieliśmy te dokumentalne ujęcia wojskowych kronik filmowych i zapamiętaliśmy na zawsze te kolumny, a dokładniej tłumy żołnierzy owiniętych czym się dało, eskortowane przez zamarznięte ruiny miasta, które to ruiny sami spowodowali.
Jednak w życiu wszystko było trochę inaczej. Kolumny nie były często spotykane, ponieważ Niemcy poddawali się w małych grupach na rozległym terytorium na rozległym terenie miasta i jego okolic, a po drugie, nikt ich w ogóle nie eskortował. Po prostu wskazywali kierunek, w którym mają pójść do niewoli, bywali  w grupach i bywali też pojedynczy.
Powód był prosty: po drodze budowano punkty ogrzewania, a raczej ziemianki, w których paliły się piece, a więźniom podawano wrzącą wodę. W warunkach mrozów 30-40 stopni, odejście na bok lub ucieczka była po prostu równoznaczna z samobójstwem. Tak więc żaden z Niemców nie był eskortowany, z wyjątkiem tych dla kronik filmowych.
Porucznik Wagan Haczatrian walczył już od dawna. Co tam od dawna? - On
walczył od zawsze. Już po prostu zapomniał o czasie, kiedy nie walczył. Na wojnie jeden rok liczy się za trzy, a ten rok w Stalingradzie śmiało można zrównać z dziesięcioma - ale kto podejmie się zmierzenia kawałkiem ludzkiego życia takiego nieludzkiego czasu, jak wojna!
Haczatrian przyzwyczaił się do wszystkiego, co towarzyszy wojnie. Jest przyzwyczajony do śmierci, człowiek szybko się do niej przyzwyczaja. Był przyzwyczajony do zimna, braku jedzenia i amunicji. Ale co najważniejsze, przywykł do tej myśli, że "po drugiej stronie Wołgi nie ma ziemi". I teraz z tymi wszystkimi nawykami jednak dożył aby zobaczyć klęskę armii niemieckiej w Stalingradzie.
Okazało się jednak, że do pewnej rzeczy Wagan przywyknąć jak dotąd nie zdążył. Kiedyś w drodze do następnego "kwartału" zobaczył dziwny obraz. Po stronie szosy w pobliżu zaspy śnieżnej stał niemiecki jeniec a około dziesięciu metrów od niego sowiecki oficer, który od czasu do czasu ... strzelał do niego. Takiego czegoś porucznik jeszcze dotąd nie spotkał: "żeby tak z zimną krwią zabijać nieuzbrojonego człowieka?! "Może chciał uciec?"- pomyślał. - "Przecież nie ma dokąd! A może ten więzień go zaatakował? A może ..."
Znów zabrzmiał strzał i znów kula nie skrzywdziła Niemca.- Hej! - zawołał porucznik, "co robisz?"- "Fajne to jest!", - jakby nic się nie stało, odpowiedział "kat". - "Mam od chłopaków "Waltera" w prezencie, postanowiłem wypróbować na Niemcu! Strzelam, strzelam, ale nie mogę trafić - od razu widać niemiecką broń, w swoich nie trafia!" - oficer wyszczerzył zęby i zaczął celować w więźnia.
Porucznik stopniowo zaczął odczuwać cały cynizm tego, co się dzieje i aż zaniemówił z wściekłości. W samym środku tego całego obrazu zgrozy, pośród tego całego ludzkiego smutku, pośród tej lodowatej ruiny, ten drań w mundurze radzieckiego oficera postanowił "spróbować" pistoletu na tym ledwie żywym człowieku! Zabić go nie w walce, ale ot- tak po prostu strzelić jak do tarczy? po prostu użyć go jako pustej puszki bo nie było takiej akurat pod ręką?! Kimkolwiek on nie był, to wciąż jest to człowiek, niech będzie Niemcem, niech będzie faszystą, niech będzie wrogiem z którym musiał
jeszcze wczoraj tak desperacko walczyć! Ale teraz ten człowiek jest w niewoli, temu człowiekowi w końcu gwarantowano życie! Nie jesteśmy jak oni, nie jesteśmy faszystami. Jak można tak zabić tego ledwie żywego człowieka?
Więzień jak stał bez ruchu tak stał. Najwyraźniej od dawna pożegnał się ze swoim życiem, zupełnie zdrętwiał i wydawało się, że po prostu czeka, aż zostanie zabity, i nie mógł się doczekać. Brudne zwoje wokół twarzy i rąk rozwinęły się, a tylko wargi szeptały coś cicho. Na jego twarzy nie było ani rozpaczy, ani cierpienia, ani błagania - obojętna twarz i te szepczące usta - ostatnie chwile życia i oczekiwanie śmierci!
I wtedy porucznik zobaczył, że "kat" nosi na ramiączkach pagony służby zaopatrzenia.
"Och, ty gadzie, tyłowy szczurze, nigdy nie byłeś w walce, nigdy nie widziałeś śmierci swoich towarzyszy w zamarzniętych okopach! Jak możesz łajdaku jeden tak pluć na czyjeś życie, kiedy nie znasz ceny śmierci! "- przemknęło przez głowę porucznika."Daj mi broń", ledwie zdołał wymówić.- No masz, spróbuj - nie zauważając stanu "frontowca" kwatermistrz wyciągnął ku niemu Walthera.
Porucznik wyrwał pistolet, rzucił go gdzieś daleko i z taką siłą uderzył niegodziwca, że ten aż podskoczył przed upadkiem na śnieg.
Przez chwilę panowała kompletna cisza. Porucznik stał, milczał, milczał a więzień kontynuował bezdźwięczne poruszanie ustami. Ale stopniowo do uszu porucznika zaczął docierać jeszcze daleki, ale dość rozpoznawalny dźwięk silnika samochodu i nie był to dźwięk jakiejś tam M-1 lecz „Emki”, jak je pieszczotliwie nazywali "frontowcy". Na "emkach" na linii frontu jeździło tylko dowództwo wojskowe wysokiego szczebla.Porucznik już zamarł w środku ... Tylko tego trzeba, co za pech!
Tutaj  „Obrazki z wystawy”, choćbyś i płakał: tutaj
stoi niemiecki więzień a tam leży sowiecki oficer z rozkwaszona mordą, a po środku tego on sam - „triumfujący bohater” W każdym razie wszystko to bardzo wyraźnie pachniało  wojskowym trybunałem. I nie to, żeby się porucznik wystraszył karnego batalionu (jego własny pułk w ciągu ostatnich sześciu miesięcy Stalingradzkiego frontu niczym się nie różnił pod względem bezpieczeństwa od karnego batalionu), po prostu bardzo nie chciał tego wstydu jaki ściągał na swoją głowę! Aż tu - czy to od tego dźwięku silnika, czy też od "kąpieli śnieżnej"  kwatermistrz zaczął dochodzić do siebie. Samochód się zatrzymał. Z niego wyszedł komisarz dywizji w towarzystwie strzelców z karabinami maszynowymi. Ogólnie wszystko było po prostu nie tak.
"Co się tutaj dzieje? Meldujcie!" - warknął pułkownik. Jego wygląd nie zapowiadał niczego dobrego: zmęczona, nieogolona twarz, oczy zaczerwienione od ciągłego braku snu ...
Porucznik milczał. Lecz głos zabrał kwatermistrz, który już całkiem nareszcie odzyskał świadomość na widok swoich przełożonych.-"Ja, towarzyszu komisarzu, tego faszystę ... a ten zaczął go bronić", zaczął narzekać.
"I to kogo? Tego gada i zabójcę? Czy to tak można na oczach tego faszystowskiego drania bić sowieckiego oficera ?! W końcu nic mu nie zrobiłem, nawet oddałem broń, pistolet leży w pobliżu! A on ..."
Wagan milczał."Ile razy go uderzyłeś?"
zapytał komisarz patrząc na porucznika, 
-"Raz, towarzyszu pułkowniku," odpowiedział.- To za mało! Bardzo mało, poruczniku! Trzeba było dać więcej, dopóki ten wymoczek nie zrozumie, czym jest ta wojna! Mało to mamy w armii samosądów?! Weźcie tego "Fritza" i doprowadźcie go do punktu ewakuacji. To wszystko! Wykonać!
Porucznik podszedł do więźnia, wziął jego rękę, która zwisała jak bicz i poprowadził go po zaśnieżonej drodze nie odwracając się. Kiedy dotarli do ziemianki porucznik zerknął na Niemca. Stał tam, gdzie się zatrzymali ale jego twarz zaczęła ożywać. Potem spojrzał na porucznika i coś szepnął. "zapewne dziękuje" pomyślał porucznik. - Tak, no co..... Nie jesteśmy przecież zwierzętami!"Zbliżyła się dziewczyna w mundurze sanitarnym, aby "przyjąć" więźnia, i znów wyszeptał coś, - najwyraźniej nie mógł wymówić tego na głos.


-"Słuchaj, siostro", powiedział do dziewczyny porucznik, "o czym on szepcze, rozumiesz niemiecki?"
- "Tak, mówi
bzdury wszelkiego rodzaju jak oni wszyscy"- odpowiedziała pielęgniarka zmęczonym głosem. - Mówi: "Dlaczego zabijamy się nawzajem?" Dopiero teraz dotarło do niego gdy został wzięty w niewolę!Porucznik podszedł do Niemca, spojrzał w oczy temu niemłodemu człowiekowi i poklepał go niezauważalnie po rękawie płaszcza. Więzień nie odwrócił oczu i nadal patrzył na porucznika skamieniałym, obojętnym spojrzeniem i nagle w kącikach oczu pojawiły się dwie duże łzy i zastygły w szczecinie na dawno niegolonych policzkach.
... Minęły lata. Wojna się skończyła. Porucznik Haczatrian pozostał w armii, służył w swojej ojczystej Armenii w oddziałach granicznych i awansował do stopnia pułkownika. Czasami w kręgu rodziny lub bliskich przyjaciół opowiadał tę historię i mówił, że być może, gdzieś tam w Niemczech żyje ten Niemiec i może także mówi swoim dzieciom, że kiedyś został uratowany od śmierci przez radzieckiego oficera. I czasami wydaje się, że ten człowiek ocalony podczas tej strasznej wojny pozostawił w pamięci większy ślad niż wszystkie walki i bitwy!
W południe 7 grudnia 1988 r. W Armenii doszło do strasznego trzęsienia ziemi. W jednej chwili kilka miast zostało wymazanych z powierzchni ziemi a pod gruzami zginęły dziesiątki tysięcy ludzi. Z całego Związku Radzieckiego do republiki zaczęły przybywać brygady lekarzy, które wraz ze wszystkimi ormiańskimi odpowiednikami ratowały rannych i ucierpiawszych dzień i noc. Wkrótce zaczęły przybywać oddziały ratunkowe i medyczne z innych krajów. Syn Wagana Haczatriana, Andranik, był z zawodu traumatologiem i jak wszyscy jego koledzy pracował niestrudzenie.

Pewnej nocy dyrektor szpitala, w którym pracował Andranik, poprosił go o zabranie swoich niemieckich kolegów do hotelu w którym mieszkali. Noc uwolniła ulice Erewania od jeżdżącego transportu, było cicho i nic nie zwiastowało nowej katastrofy. Nagle na jednym z skrzyżowań ciężka ciężarówka wojskowa wyleciała na wprost "Łady" Andranika. Mężczyzna siedzący na tylnym siedzeniu pierwszy zobaczył zbliżającą się katastrofę i z całych sił pchnął chłopaka za kierowcą na prawo ochraniając na moment jego głowę swoją dłonią. W tej chwili to miejsce nastąpiło straszliwe uderzenie. Na szczęście kierowcy już tam nie było. Wszyscy pozostali przy życiu, tylko doktor Miller - to imię człowieka, który ocalił Andranika przed zbliżającą się śmiercią - doznał poważnego urazu ręki i ramienia.
Kiedy lekarz opuścił oddział urazowy szpitala, w którym sam pracował, został zaproszony przez ojca Andranika wraz z innymi lekarzami niemieckimi do ich domu. Było głośne kaukaskie święto, z pieśniami i pięknymi toastami. Potem wszyscy zostali sfotografowani na pamiątkę.
Miesiąc później dr Miller wrócił do Niemiec, ale obiecał wrócić wkrótce z nową grupą niemieckich lekarzy. Krótko po odejściu napisał, że jego ojciec, bardzo znany chirurg, został włączony do nowej delegacji niemieckiej jako członek honorowy. Miller wspomniał także, że jego ojciec zobaczył zdjęcie zrobione w domu ojca Andranika i bardzo chciałby się z ojcem spotkać. Słowom tym nie nadano specjalnego znaczenia, ale pułkownik Wagan Haczatrian udał się na lotnisko.
Kiedy jakiś niski i bardzo podeszły wiekiem człowiek opuścił samolot w towarzystwie doktora Millera, Wagan rozpoznał go natychmiast. Nie było jakichś szczególnych wtedy znaków zewnętrznych, ale oczy, oczy tego człowieka, jego oczy nie mogły zostać zapomniane ... Były więzień szedł powoli ku niemu, a pułkownik nie mógł się ruszyć z miejsca. Po prostu nie może być! Takie wypadki się nie zdarzają! Żadna logika nie mogła wyjaśnić tego co się stało! To wszystko jest wprost jakąś mistyką! Syn
człowieka uratowanego przez niego - wtedy jeszcze porucznika Haczatrian ponad czterdzieści pięć lat temu, ,  uratował teraz jego syna w wypadku samochodowym!
"Jeniec" już prawie podszedł do Wagana i powiedział mu po rosyjsku: "Wszystko wraca na tym świecie! Wszystko powraca! .. ""Wszystko powraca" - powtórzył Pułkownik.
Potem obaj starzy ludzie objęli się i stali tak długo nie zauważając przechodzących obok pasażerów, ignorując ryk silników odrzutowych samolotu, nie zauważając ludzi coś tam do nich mówiących ... Ocalony i wybawca! Ojciec Ocalonego i ojciec wybawcy! Wszystko wraca!
Pasażerowie omijali ich i prawdopodobnie nie rozumieli dlaczego stary Niemiec płacze, cicho poruszając swoimi starymi ustami, dlaczego łzy spływają po policzkach starego pułkownika. Nie mogli wiedzieć co zjednoczyło tych ludzi na tym świecie przez jeden dzień na zimnym stepie Stalingradu. Albo coś większego, nieporównywalnie większego, co wiąże ludzi na tej maleńkiej planecie, wiąże pomimo wojen i zniszczeń, trzęsień ziemi i katastrof, łączy wszystkich razem na zawsze!



czwartek, 9 listopada 2017

Mężczyzna powinien w pełni zabezpieczyć kobietę materialnie - w przeciwnym wypadku się degeneruje. część 2

Całkiem niedawno opublikowałem artykuł o powyższej treści - mam jako administrator licznik wyświetleń i widzę, że przeczytało go 2 razy więcej ludzi niż pozostałe ("sąsiednie czasowo"- że tak to ujmę, a więc zamieszczane w podobnym okresie) publikacje na blogu.
  Cieszę się, że gdzieś spowodował burzę mózgów - mnie też dał wiele do myślenia i przyznam, że nieco skorygował pewne zapatrywania na rzeczywistość.
   Przybyło nam kilku nowych stałych czytelników (głównie czytelniczek jak zauważam) i oto Anna dodała link do wspaniałego artykułu zazębiającego się z tematem jaki wówczas poruszaliśmy.
  Anna poleca zwrócić uwagę na komentarze pod artykułem - oto link bezpośredni do publikacji ale jest ona na tyle interesująca, że całą treść skopiuję do nas na blog:

Kobieta w dzisiejszych czasach

Kobieta pracuje wtedy, gdy musi. Dzisiaj media zmuszają kobiety do pracy. Te, które pracują, bo muszą i nie zostały zmuszone do tego medialnie, a sytuacją, same mówią, że wolałyby sobie robić paznokcie i siedzieć w domu. Dzisiaj zajęcie się domem to nie licząc dzieci 2-3 godziny dziennie (wstaw obiad i sprzątaj w tym czasie) – a potem kobieta może uczyć dzieci porządnych i przydatnych rzeczy, grać na instrumencie muzycznym, tudzież sama kształcić się w tym, co naprawdę lubi, a nie tego, na co wysłał ją pracodawca (nabijając kabzę państwu lub znajomkowi z prywatnej uczelni). Luz blues, a nie tak jak dzisiaj, ciężka harówa w korpo, poniżenie jako hostessa albo kawka w urzędzie. Praca naukowa, własna firma? Nadal 10% całości, mimo, że wydaje się niezliczone ressourcy na to równouprawnienie…
Jak kobiety by nie musiały pracować i nie zostałyby zmuszane, to od razu popyt na pracę byłby taki, że żaden facet nie byłby bezrobotny i faceci zarabialiby dwa razy więcej (nie mówiąc o tym co by było z niskimi podatkami i zerowymi kosztami płac). Kobiety w domu miałyby lodu tyle, że wreszcie mogłyby spełnić swoje marzenia o paryskiej garderobie i Malediwach co pół roku, hej.
Nie mówiąc, że mielibyśmy mniej patologii na ulicach, zwłaszcza jeśliby zmusić dziecko do uprawiania dziennie min. 2 godzin jakiegoś sportu fizycznego. Matki miałyby wreszcie mniej problemów z niewyżytymi dzieciakami i same zajęłyby się nimi jak należy, będąc w domu. Ale do tego trzeba i wysokiej jakości facetów, których się bezustannie niszczy i zniewieścia. Wiadomo, że kobietami (i zniewieściałymi) łatwiej sterować – nie bez kozery kobiety mają marginalną konsumpcję nie mniejszą niż 95%, a czasami nawet poza 100% – przez nabieranie masowo kredytów. Kobiety napędzają obecny konsumpcjonizm i korpo. oszczędzanie? Jaka kobieta oszczędza… każda woli spłacać odsetki i co gorsza, zmusza tym samym facetów do robienia tego samego (bo co to za facet, co ciężko pracuje i mieszka w budzie po to, by w wieku 35 lat mieć jaguara i dom własny – lepiej mieć 25 lat, hondę, kredyt i płacić rachunek za lokal mieszkaniowy…).
Mądra panna nie musi „stać w rozwoju” zajmując się domem, bo zajmując się domem, ma o wiele więcej czasu na studiowanie tego, co lubi. Mądra panna wie, jakiego faceta się uczepić, żeby mieć dobrze. Nie rówieśnika, który zostawi ją po pierwszych zmarszczkach, tylko starszego i zarobionego, który ma poukładane w głowie i w spodniach.
Jakkolwiek, słówko wyjaśnienia się należy: w kapitalizmie i tak każdy może pracować, jak chce, mając równe szanse (ew. nie mając tak jak inni specjalnych praw). I tylko kapitalizm oceni, której płci praca jest lepsza. Należy jednak wystrzegać się lobbowaniu jednej z płci, bo to zaciemnia obraz i skłóca kobiety z mężczyznami, prowadząc do patologii seksualnych i rozpadu związków. „Wyzwolenie seksualne” kobiet to prosta droga do ich poniżenia, wyczyszczenia z wszelkiej kobiecej treści i zniewolenia przez lewiatana (państwo, związki zawodowe i korporacje z mediami). Taką „wyzwoloną” steruje się wręcz banalnie, wystarczy porozmieszczać odpowiednio magnesy (zdradzający faceci, szowinistyczni kapitaliści, brak socjalu dla matek i anachroniczne stereotypy w mediach) i chodzą jak w zegarku, głosując na lewicę i zielonych.
Kobieto, jeśli się szanujesz, jesteś konserwatystką! Jak już być komuś posłusznym, to nie za „wolność dupy” lewiatanowi, tylko mężowi, który z radością dla Ciebie zarobi kasę (jak i na twoje zachcianki), pod warunkiem, że ma obiad, miłe dzieci i ekscytujące wieczory+noce z Tobą. Lewiatan co prawda zmusza cię do pracy i każe ci gadać, jakbyś sama chciała pracować, ale pracując w korpo czy urzędzie raczej staniesz się singielką z kotem, cierpiącą na brak czasu i dobrego gustu, ew. twoje związki będą rozlatywać się jeden po drugim i wszystko, niczym w samo-nakręcającej się spirali, zwalać będziesz na to, co podkłada ci lewiatan o czerwonym pysku i zielonym kroczu.
Na koniec wyrażę ubolewanie, że dzisiaj „dumna kobieta” to będąca po 20 związkach niewydymka, mająca w domu tylko kiepską sztukę nowoczesną oraz kota, popędzająca w ciasnych ubraniach od korpo do wystaw, a jedyną rozrywką walenie w bębenek podczas manif, w międzyczasie robienie fakultetów na uczelniach sztucznie podtrzymywanych rządową kroplówką (dżender stadies) i praca w korpo, bo po 10 latach studiowania okazuje się, że pomysłu na własną firmę tudzież na odkrywczą pracę naukową nie ma i nie będzie. A można było cieszyć się życiem, a nie marudzić na swojego największego sojusznika…
Gall Anonim

Komentarze są faktycznie interesujące więc również je tu przenoszę:
  1. Adam Kalicki napisał(a):
    Gdzieś kiedyś przeczytałem, że przyczyną masowego udania się pań do pracy była nie ideologia feministyczna, lecz realne obniżenie dochodów pracowniczych w latach pięćdziesiątych. Jeszcze kilka dekad wcześniej ten wykorzystywany przez wrednego kapitalistę i tyrający po 16 godzin na dobę (jak głosi propaganda) robotnik, mógł utrzymać żonę i sporą gromadkę dzieci. Dzięki tej prostej sztuczce globalna komuna upiekła na jednym palenisku dwie pieczenie: mogła głosić swe hasełka o równości i … rozbić tradycyjną rodzinę. Bo dzieciom nie miał już kto wpajać wartości. Obowiązek ten przejęła szkoła i media. No i mamy nowego radzieckiego człowieka: jest młody, wykształcony i z dużego sioła.
  2. kamil napisał(a):
    najbardziej przerażające jest to, że lewicowe media wbijają od 10-20 lat kobietom do głów to, że dziecko jest przeszkodą w ich rozwoju (karierze, studiach, związkach), a praca na dom (na kilkoro etatach) to kompletne odmóżdżenie… jest to jedna z głównych przyczyn, dlaczego mamy do czynienia z depopulacją i będącym jej konsekwencją kryzysem systemów emerytalnych, jak i ogólnych patologii społecznych (jako efekt wydostania się z matczynej troskliwości)… za to coś odpowiedzialni powinni odpowiedzieć jak za zbrodnie przeciw ludzkości, nieważne, czy ich działania (patrz pierwsze zdanie) są uzasadnione i wlaściwe, czy nie – ale na szczęście i tak wiemy, że kłamią.
  3. Marko napisał(a):
    Kobiete do pracy najbardziej z domu wygnaly kolorowe magazyny. To one jej powiedzialy, zeby przestala byc kocmoluchem stojacym przy garach i miotle czyli niewolnikiem pana domu i dzieci a stala sie samodzielna, seksowna, wyemancypowana krolowa – w domysle klientka nowych branz gospodarczych, spelniajaca swoje ukryte od zawsze marzenia ( w domysle, nabijajaca kabze wielkim koncernom, ktore wlasnie rozwinely masowa produkcje push-upow,szminek, kremow, erotycznej bielizny…lista jest nieskonczonie dluga)
  1. kamil napisał(a):
    Panie Marko, przecież o tym napisano. Media naganiające do konsumpcji – to wszystko jest między wierszami w tekście.
  2. margeritta napisał(a):
    Piękne to, obśmiałam się jak norka :))))) Szkoda czasu na pogłębioną refleksję, bo pewnie nie masz więcej niż 12 lat. Jeżeli z nudów piszesz takie bzdury, to zawsze są place zabaw. Tam możesz – stosownie do własnych możliwości – nawet uprawiać sporty. I byłoby to zdecydowanie zdrowsze niż siedzenie przed komputerem. A jako dorosły będziesz wolał zapewne, zamiast wziąść się do roboty, grzać fotel przed telewizorem. podobnie jak „zmuszone do pracy” kobiety, które „wolałyby sobie robić paznokcie i siedzieć w domu”. Pozdrowienia od pracującej, niekonserwatywnie myślącej, a zatem nieszanująceej się kobiety.
  3. elemental napisał(a):
    margerita, nie tylko nie myśli Pani konserwatywnie ale w ogóle Pani nie myśli. Tekst jest o tym jak lewactwo wmawia kobietom, że muszą pracować. Jak się kobieta osłucha ataków na tradycyjny model rodziny, między innymi od koleżanki tak wyemancypowanej jak Pani to po prostu musi iść do pracy.
    A pomyślała Pani, ze nie każda kobieta ma lekką i niewymagającą odpowiedzialności pracę w urzędzie (w domyśle bo na ogół urzędnicy takie głupoty wypisują) tylko tyra jako szwaczka za marne grosze aby wspomóc budżet rodzinny i tylko marzą aby być „kurą domową”.
  4. kamil napisał(a):
    no oczywiście, bo feministki to zazwyczaj oderwane od życia intelektualistki, a który kontakt z życiem rekompensują sobie oglądaniem (przez tv lub z bliska) kobiet w patriarchalnych społeczeństwach (biedniejszych, koniecznie, bo wg feministek patrarchizm to bieda!) i nie są w stanie zrozumieć, że gdyby nie media, korporacje i wyzysk podatkowy, to 3/4 z nich siedziałyby w domu. Nie mówiąc o tym, ile obecnie ciężkotyrających kobiet chciałoby „zająć się domem”.
  5. margeritta napisał(a):
    Przede wszystkim nie myslę utopijnie – czy jeżeli wszystkie kobiety zrezygnowałyby z pracy zawodowej, to świat stałby się lepszy? To, że matka jest w domu wcale nie znaczy, że uchroni dzieci przed wszelkim złem – chyba, że zamieszka na księzycu, a dzieci nie będąmiały styczności z innymi przedstawicielami gatunku ludzkiego. Co do feminizmu – nie interesuje mnie ta ideologia i nigdy jej nie zgłębiałam. Pracuję nie tylko dla pieniędzy, ale też dlatego, że lubię swoją pracę. jeżeli kobieta zdecyduje się zająć wyłącznie domem – niech to będzie świadomy wybór, ale też powinna pomyśleć, co będzie jak męża zabraknie. Zęby w ścianę? A obowiązki domowe można podzielić, to chyba lepsze niż „tradycyjny model rodziny” – matka w domu z dziećmi i zarobiony ojciec, dla którego autor artykułu najwyraźniej nie widzi miejsca w wychowaniu dzieci. A na koniec, drogi Autorze – czy masz choć bladozielone pojęcie o rynku pracy? Bo jak przeczytałam, że „jak kobiety by nie musiały pracować i nie zostałyby zmuszane, to od razu popyt na pracę byłby taki, że żaden facet nie byłby bezrobotny i faceci zarabialiby dwa razy więcej”, to mam wrażenie, że faktycznie wychowałeś się na księżycu. 🙂
  6. kamil napisał(a):
    1. „przed wszelkim złem” – pani dyskutuje logicznymi argumentami czy uprawia erystykę? Oczywiście, że nie, tak samo jak samochody nigdy nie będą w 100% bezpieczne. O co chodzi w takim razie? O to, że jednak matka w domu będzie miała więcej czasu niż dwoje rodziców poza domem na wpajanie wartości, miłości i radości danemu dziecku. Czas to najdroższa waluta.
    2. Jak męża zabraknie, to pracy będzie dosyć, bo inne kobiety nie będa zajmowały jej miejsca. Lecz o kryzysie społecznym rodzin proszę rozmawiać z rozmaitymi lewicowcami, to ich dzieło. Środki naprawy tego stanu są zbyt drastyczne.
    3. Nie wiem, jak autor, ale chyba zdaje sobie Pani z tego sprawę, że obecnie jest więcej chętnych do pracy niż tej pracy jest (wobec czego przy innych wynalazkach jak koszty pracy i płaca minimalna tworzy się bezrobocie strukturalne).
  7. elemental napisał(a):
    margerita
    Potwierdziły się moje przypuszczenie Pani nie myśli. Patrzy Pani tylko ze swojej perspektywy. Wiele kobiet nie lubi swojej pracy, a przez obecny system społeczny są zmuszone pracować. Co do utrzymanie po śmierci męża to wypadałoby polisę ubezpieczeniową wykupić.
    Co do wychowania dzieci, to takiego wysypu debili jak w ostatnich kilku latach, dawno nie było.
    Żeby było jasne, jeżeli wolą kobiety jest realizowanie się przez pracę jest to super sprawa, proszę tylko nie patrzeć na świat wyłącznie z własnej perspektywy („nie mają chleba, niech jedzą ciastka”).
  8. Dana napisał(a):
    „Jaka kobieta oszczędza… każda woli spłacać odsetki i co gorsza, zmusza tym samym facetów do robienia tego samego” – KAŻDA? A rękę dasz sobie uciąć? 😛 Nie wrzucałabym wszystkich do jednego worka, chyba że ma się konkretne liczby z ogólnopolskiego badania na poparcie takiej tezy 😉 jest dużo kobiet, które oszczędzają.
    Nie każda kobieta też chciałaby cały dzień siedzieć w domu, na garnuszku męża – który kiedyś może przecież odejść. W Polsce co 4 małżeństwo się rozpada.
    Albo, gorzej, mąż ciężko zachoruje i będzie niezdolny do pracy. I co wtedy? Ani on, ani ona nie mają finansowego zabezpieczenia. A tak kobieta miałaby własny dochód i mogła mężowi pomóc w ciężkiej chwili.
    Poza tym, wiele kobiet pracuje, bo lubi. Ja np. lubię pracować z ludźmi, siedząc w domu nie będę miała takiej możliwości. Fakt, gdy pojawi się dziecko, to ono na pewno u mnie będzie na pierwszym miejscu, jednak gdy je odchowam, chciałabym bez problemu wrócić do pracy. Niestety obecnie w Polsce coś takiego to utopia, więc w większości rodzin to oboje rodziców musi zasuwać z wywieszonymi językami.


wtorek, 7 listopada 2017

Zdrowie Rodu -jak to jest naprawdę.

źródło tłumaczenia: https://vk.com/life.move?w=wall-31239753_135070

"Moje życie to moje zasady. Moje zdrowie to moja sprawa i mogę z nim zrobić co mi się podoba. Co ci do tego, że ja palę?" - tak odpowiadał mój ojciec. W końcu moje 15-letnie próby pomocy mu w porzuceniu złego nawyku zakończyły się niepowodzeniem. Ojciec zmarł na raka, a ostatnie 8 miesięcy spędził w łóżku. Zdrowie było jego, ale opiekowała się nim moja matka ponieważ już nie chodził. Tak samo szafował zdrowiem mój wujek - wynik: miażdżyca naczyń, amputacja kończyn i nieuchronna śmierć.
Mój ojciec zawsze zadziwiał mnie swoim zdrowiem. Był nieporównanie silniejszy niż ja. Był zaangażowany w biegi na orientację, biegał po lesie jak łoś. Podczas sztormu wypływał z wybrzeża Kronsztadu aż do fortów. Wypijał litry wódki a  rano wstawał rześki jak szczypiorek. Całe moje dzieciństwo spędziłem na siłowniach i w sportowych halach- najpierw była gimnastyka, potem judo. Sport był dla mnie sposobem na życie, ale mój ojciec był silniejszy wbrew wszystkim swoim złym nawykom. W rezultacie nigdy nie udało mi się osiągnąć wytrzymałości i siły, którą posiadał mój ojciec.
Moja żona i jej matka mają podobną historię. Moja teściowa jest silniejsza, bardziej wytrzymała niż moja żona.
Najciekawsze jest to, że teściowa z kolei lamentowała nad swoim zdrowiem i powiadała, że ​​jej matka była silniejsza od niej. Nawiasem mówiąc: babcia zmarła cichą śmiercią od 86 lat, bez żadnej choroby. Nikt nie musiał się nią opiekować, wszystko robiła sama aż do śmierci. Po prostu poszłam spać i odeszła.


Tak czy siak filozofia mojego ojca wrosła we mnie. Ja też wierzyłem, że moje zdrowie jest moje, i mogę z tym zrobić co chcę bo przynoszę szkodę tylko sobie. Papierosy, wódka były dla mnie tylko źródłem wesołego spędzania czasu. Sytuacja zmieniła się, kiedy się ożeniłem i zacząłem myśleć o moim synu. Nie chciałem mieć słabego i chorego dziecka. Chciałem aby było silne i zdrowe. Rozpoczęło się wyszukiwanie informacji. Wpadły w rękę książki Malachowa i zaczęły się lewatywy, oczyszczanie wątroby, wegetarianizm i rezygnacja ze wszelkich złych nawyków. Wraz z narodzinami każdego kolejnego dziecka (a mamy ich już z żoną siedem), standardy tylko się zwiększały. Doszły głodówki, hale sportowe. W końcu mamy za sobą siedem ciąży (każde dziecko jest odżywione maminym mlekiem), a co najważniejsze, urodziły się zdrowe dzieci. Ale dzieciaki są nie ot- tak po prostu zdrowe - ich zdrowie jest silniejsze i lepsze niż nasze z moją żoną w dzieciństwie. My dużo chorowaliśmy i byliśmy w szpitalach. (Miałem przewlekłe zapalenie oskrzeli, a Marina miała żółtaczkę). Nasze dzieci ominęły szpitale dziecięce i poważne choroby.
Zdrowie nie jest moje, ono należy do Rodu. Jeśli podchodzić do niego konsumpcyjnie, to każde następne pokolenie będzie miało coraz bardziej zniszczone DNA. Ta słabość spowoduje liczne choroby w najprostszych nawet sytuacjach. W końcu, po trzech lub czterech pokoleniach Ród po prostu się przerwie - wyrodzi się. Bezpłodność jest już tak rozpowszechniona, że ​​niewielu ludzi się temu dziwi.Zdrowie nie jest moje, bo przecież gdy się rozchoruję to moi krewni będą musieli się mną opiekować. Żona, matki, córki. Mój złamany, słaby stan przyniesie im cierpienie, a chodzenie do aptek i operacje nadszarpną już i tak kiepski budżet.


Ale wszystko można zmienić. Nigdy nie jest za późno, aby przerwać błędne koło ginięcia Rodu. Musisz tylko wyposażyć się w wiedzę i determinację by to wszystko zmienić. Tak - w tym celu wielu ludzi będzie musiało ponieść ofiary -wiele sobie odmówić. Przy tym nie trzeba popadać w iluzje, że ktoś za mnie może przywrócić mi utracone zdrowie (cudowne tabletki lub poufne kliniki) - ten trud można wykonać tylko samemu. Będziesz musiał ciężko pracować wykorzeniając długotrwałe nawyki, zmieniać odżywianie, oczyszczać się i głodować. Tak, rezultat nie nadejdzie natychmiast, wymaga on wielu lat metodycznych działań, ale każdy miesiąc przeżyty w ten sposób, napełnia mnie nową energią i odmładza ciało.
Mój ojciec, wujek, dziadek nic nie zmienili w swoim życiu  (tak samo jak ciocia mojej żony). Ale ja czuję się odpowiedzialny wobec moich bliskich i nie chcę powtórzyć ich losu.
Moje zdrowie należy do mnie i mogę z nim zrobić co chcę, ale ja chcę je poprawić a nie rujnować. Wszak najsilniejsze nawet zdrowie możesz nieuchronnie i całkowicie stracić , albo możesz też urodzić się wątłym i chorym ale stale wzmacniać je i stać się zdrowymi dla dobra Rodziny.


Volodar Ivanov