sobota, 20 czerwca 2015

kobieta - niewolnica

Filmik króciutki ale treściwy. Jest to zaczyn do dłuższej opowieści
bo mam tu wiele swoich własnych doświadczeń i obserwacji
życiowych - mocno spraktykowanych bo jak wspomniałem
sam pełniłem rolę szefa firmy.

  Na razie moją energię poświęcam swojemu gościowi
ale rozwinę z pewnością zagadnienie jakie sygnalizuje
prelegent z filmiku. Zapraszam:


Witajcie!
 Od momentu otwarcia oczu w tym chmurnym dniu  obrabiam w głowie treść niniejszego wpisu: "może o tym, a może jeszcze o tym?".
"Papier jest cierpliwy"  jak mówi stara mądrość -  tu mamy zapis elektroniczny ale to i tak działa podobnie. W przestrzeni energetycznej następuje kodowanie - zapis w każdej chwili można wydrukować. "Rękopisy nie płoną" powiada  Woland do bohaterów "Mistrza i Małgorzaty" i czyta manuskrypt, który w realnej rzeczywistości powędrował wcześniej  do pieca. Tak więc w odpowiedzialności za pisane słowa przystępuję do redagowania tego bałaganu porannego w mojej głowie.
   Ten wstęp też sobie kiedyś sam przeczytam raz jeszcze ( bo jest to list również do samego siebie - gdzieś do przyszłości), i rozwinę myśli ( obrazy?) jakie w tej chwili się "kręcą nad głową" jak małe dzieci szturchając mnie i przepychając się: "teraz ja! teraz o mnie napisz!"  .
    Zapisuję więc "sygnałowo" różne myśli ( dla czytających może miejscami mieć to wrażenie niezrozumiałego bełkotu- staram się żeby nie ) i kiedyś w przyszłości porozwijam kolejne (jeśli do tego czasu nie wystraszę publiczności).

       No właśnie - te wiele przemyśleń gdzieś tam krążących jak ptaki to są te moje dzieci. Jeśli nie zanudzę Was - gości w tej " wirtualnej sali" i gdzieś tam w przyszłości będzie do kogo "gadać"  drogą klepania w klawiaturę to chętnie się tym zajmę. Dbam jednak nieustannie o to by goście mieli poczucie wizyty (jak to niegdyś bywało w klubach na wsiach czy w miastach) "spotkania z ciekawym człowiekiem"  ;) a nie "wizyta w domu wariatów". Trzeba ten potok myśli ujmować w jakąś strawną opowieść mogącą komuś przynieść odrobinę pożytku ( a dzięki temu i mnie - to jest też zasada wzajemności energetycznej , to jest ta nasza biała magia codzienna).

       Czas wstęp kończyć więc tylko dodam odnośnie tych "listów do przyszłości" , że doszedłem do etapu czytania swoich własnych wpisów tutaj na blogu.  Wczoraj mi się tak zdarzyło gdy szukałem jakiegoś tematu. Początkowo zaczerpnąłem sporo z wpisów innych ludzi (tłumaczenia) opisujących moje własne doświadczenia -  ja nie za bardzo wiedziałem jaką formę ma przybrać ta strona a kilku znajomych twierdziło, że powinienem zacząć pisać. W zredagowanych dotychczas tekstach tłumaczeń często padają  zdania, które dopiero teraz  z dystansu czasowego widzę inaczej ( wczoraj trafiłem na zdanie jakie sobie przed zaśnięciem zapisałem na kartce- "najważniejszą walutą tu na świecie jest energia") .  Zresztą nawet do swoich własnych słów miewam podobne "widzenia" . To chyba jest tak, że Ziemia nasza kochana obróci się kilka razy- a my wraz  z nią przemierzamy z ogromną prędkością przestrzeń kosmiczną no i gdzieś tam kiedyś budząc się kolejnego dnia w jakimś całkiem innym zakątku przestrzeni kosmicznej czytamy swoją dawną wypowiedź a ona okazuje się być inaczej "oświetlona" promieniowaniem otaczających gwiazd. Dostrzegamy w niej coś co wcześniej uwadze umknęło lub ma jakiś inny "kontur". A może w międzyczasie dojrzało? -  O !!! - ten pomysł mi się podoba! Inni ludzie czytają i tym samym zasilają zdarzenie swoją energią. Ono znów ( zapis, egregor, samodzielna mała istotka- małe dziecko) dojrzewa , rośnie w jakiś sposób.  A potem spotykamy się "po latach" z tym swoim dzieckiem wysłanym gdzieś tam w przestrzeń kosmiczną. Na tym polega ta cała nasza "zabawa w życie"  i nauka.

     Już , już ... wracam "z daleka"  zmierzając do treści filmu.Już słyszę w dalszych rzędach niecierpliwe szuranie butami a ktoś tam ziewnął chyba.

      Wspomniałem przed chwilą o moich  "myślach - dzieciach".  Wczoraj doszedłem do wniosku, że biorąc pod uwagę mądrość jaką przedstawia pan prelegent we wstępie to mam tu  na tym " Ziemskim łez  padole"........ mam tu córkę. Córka jest już - jak pobieżnie szacuję- niemal pełnoletnia. Jest owocem mojego "współ-życia zakładowego" ;) .
        Otóż będąc szefem pewnego zakładu mechanicznego zatrudniałem w sekretariacie niezastąpioną Basię, bez której cała ta działalność biznesowa (w formie i rozmachu jaką w ostatnich latach mojego tam "dowodzenia" przybrała) rozleciałaby się w kilka tygodni z wielkim hukiem. Ja sobie nieraz żartowałem nawet, że Baśka jest moją "zakładową żoną". Na początku tego "małżeństwa" mieliśmy pewnego razu pewną "poważną rozmowę" ale potem nie miałem cienia zastrzeżeń. Basia ( Basieńka ją czasem nazywaliśmy) się wspaniale dostosowała do moich wizji - dziewczyna bardzo obowiązkowa i niezwykle pracowita. Była mi wielką pomocą, rozumieliśmy się z czasem "na pół zdania".  No i pracując u mnie Basieńka wyszła za mąż. Potem  w niedługim czasie urodziła córeczkę.

       To może tyle o tym moim małżeństwie choć widzę, że opowieść o Basi i naszym związku może stanowić bazę i przykład w wielu poruszanych tu na tym dziwacznym blogu kwestiach.
    W każdym razie doszedłem wczoraj do wniosku, że mam córkę- wstyd powiedzieć ale nawet nie pamiętam jak ta panna ma na imię. Czas pokaże co tu życie dalej dopisze- wiem kogo mogę zapytać. Kiedyś się przyjrzę co tam u nich słychać.
   Ja w ogóle o wszystkich swoich pracownikach w praktyce zawsze mawiałem "współpracownicy" by wzbudzić u nich jakieś poczucie odpowiedzialności za ten "wspólny pojazd" czy też "wspólny garnek".  Nazywałem ich też po czasie moimi "zakładowymi dziećmi" gdy zdarzało im się robić jakieś błędy czy głupoty. Z czasem niestety okazało się, że kilku  z nich uległo pokusom "pójścia na skróty" ale to już temat na całkiem inną opowieść i niezbyt wesołą choć mnie to już ( te smutki dawne) przestały jakoś specjalnie poruszać. Jeden ze wspaniałych filmów jakie czasem ludziom polecam nosi tytuł : "Revolver". Jest tam scena gdy pan Green podczas akcji powiada: "zrobił się z tego spory problem!" . Na to jeden z jego towarzyszy wypowiada słowa, które stały się dla mnie mottem:
"NIE MA PROBLEMÓW PANIE GREEN- SĄ TYLKO SYTUACJE".
  Lewszunow ( Iwan Carewicz ) w swoich wykładach podkreśla by zacząć traktować życie jak przygodę - taki subtelny balans między "wielką powagą"/ sumiennością i odpowiedzialnością a kompletną beztroską.
    Ładnie jak sądzę  wyjaśnia tę myśl opis do niniejszego obrazka:



Kilka słów do obrazka tutaj:



      



czwartek, 18 czerwca 2015

Dbanie o włosy

Jedna z rozmówczyń wpisała taki komentarz:
   Ciekawa jestem jak słowiańskie kobiety dbały i dbają o włosy:). Może jakieś artykuły?;) Kiedyś widziałam Ukrainkę o przepięknych, bardzo długich włosach, która opowiadała jak kobiety w jej rodzinie dbały o włosy. Niestety nie znając zbyt dobrze języka niewiele zrozumiałam;).

  Ponieważ temat jest mi od lat bliski bo sam noszę długie włosy  więc  dodam coś od siebie. Być może dla wielu ludzi nie napiszę nic odkrywczego ale mam nadzieję wywołać polemikę i każdy coś doda od siebie.

   Na sprawę można spojrzeć co najmniej dwojako - tak jak na nasze codzienne życie.
1. zaradzenie coś "już, teraz" - ratunkowo, krótko-planowo, krótkoterminowo aby na pstryknięcie palcami poprawić "od zaraz".
2. mieć świadomość czym są włosy i skąd się bierze zły ich stan i nie dopuszczać do "awarii".

   Punkt pierwszy jest powszechnie znany. Szukamy sposobów "z zewnątrz" - cud recept by naprawić to co jest tak naprawdę obrazem naszego wnętrza i jak na dłoni "wyświetla" naszą kondycję duchową, możliwości, siłę ducha itp. Na wszystko co się manifestuje w kondycji naszych włosów pracujemy nieustannie. Ładnie poucza Olga Waliajewa ( 2 wpisy wcześniej) , że najważniejszą rzeczą w życiu jest systematyczność. Tak naprawdę jest to chyba główne wyzwanie życiowe każdego z nas, na każdym poziomie ( czy też etapie życia bo miewamy różne  - inne wyzwania ma nastolatek, inne człowiek w wieku bardzo dorosłym).

   Dobra , bo zaczynam "odlatywać"  na inny temat a nie wiem czy to kogoś interesuje  choć istnienie tego bloga podyktowane jest raczej właśnie  tego typu kwestiom aby zmienić swoje życie dogłębnie - naprawić je u źródeł aby potem nie trzeba było korzystać z "pogotowia ratunkowego"  w rodzaju cud odżywek "zaleczających" na moment efekt ( w naszym wypadku niezbyt zdrowe włosy) - a więc mówiąc szczerze - oszukiwać siebie i innych. Równie dobrze można by zacząć nosić peruki skoro nie mamy chęci posłuchać z pokorą tego co zła kondycja naszych włosów na chęć nam zakomunikować.

   Odnośnie punktu 1.  Pytania czym myć i jak pielęgnować na co dzień. Recept w rosyjskojęzycznym necie jest zatrzęsienie - ja mam na względzie wyłącznie działania naturalne - od wszelakich "sztucznych"  są supermarkety. W składach dostępnych tam "odżywek" są różne odmiany alkoholi, jakieś heksany czy inne tam....aż skóra się marszczy na grzbiecie z wrażenia gdy się to czyta.
   Bardzo  daaawno temu  kupowałem w tak zwanych "drogeriach" wspaniały polski produkt - olej jojoba (może to była jakaś jego emulsja -raczej tak) . Widzę, że jest dziś na "allegro" na przykład - ceny horrendalne. Nie wiem czy to jest to samo i czy działa tak samo- tamto "jojoba"  (firma "INTERFRAGRANCE" to produkowała , pamiętam jak dziś ;) )  miało bardzo rozsądną cenę, butelka była duża, działało naprawdę REWELACYJNIE ! Moje zepsute na różnych budowach włosy momentalnie zyskiwały blask, dawały się rozczesywać, włosy stawały się autentycznie żywe. Olejek naturalny,
Może będę pamiętał zamówić wreszcie to co jest dostępne przez internet i przetestuję.
   Ale tak naprawdę to sprawdza mi się zasada, że dobre metody wcale nie są drogie i leżą na wyciągniecie ręki - tuż pod nogami. Potykamy się o to i albo nie zauważamy albo lekceważymy na zasadzie: "skoro leży i nikt inny się nie interesuje to pewnie nic wartościowego".
      Kiedyś czytałem opowieść pewnej pani- rosyjska fryzjerka miała gruby, długi warkocz, który był powodem do zazdrości dla innych pań. Tylko bardzo zaufanym klientkom zdradzała receptę - otóż myła włosy ......własnym moczem.
Z pewnością nie był to jedyny środek jakiego używała, spróbuję w necie poszukać szczegółów ( na pewno jest  w rosyjskojęzycznym - tam krążą wszelakie recepty, na przykład na leczenie zębów bez dentysty - działa, sprawdzam - wyciąg z korzenia tataraku, płucze się usta).
   Przyznam się, że też używałem własnych siuśków - ja to robię tak, że  myję dobrze włosy szarym mydłem. Kto mył ten wie, że pozostaje osad, szare włosy po wyschnięciu, sztywne. Mocz trzeba pozostawić na kilka dni aż zacznie pachnieć amoniakiem. Tym się spłukuje szare mydło z włosów- mam taki magiczny garnek (podgrzewam lekko przed użyciem) i dobrze spłukuję wcierając w skórę głowy. Gdyby zostawić procedurę na tym etapie to czasem gdy włosy zmokną może się pojawić delikatna woń ( nie jest odstręczająca ) użytego ostatniego składnika. Te tygodniowe siki inaczej pachną. Amoniak gryzie w oczy- ostrożnie podczas spłukiwania. Teraz latem wykonuje to na podwórku - najlepiej. Amoniak "wali" potem w całej łazience. Ja dodałem tu trzeci punkt- zimą napar z suchych pokrzyw a latem zwyczajnie pokrzywy z blendera - czas przygotowania 5 minut, wyjście na podwórko, napchanie pokrzyw do naczynia, trochę wody, mocno zmiksować. Papkę wcieram we włosy spłukane uprzednio moczem.
   Oczywiście ważne jest by czynić ze wszystkiego medytację- tu jest wspaniała okazja. Czas dla siebie, zadbać by nikt nie przeszkadzał ( gdyby pomógł to jeszcze lepiej).
   Pokrzyw nie spłukuję ( jeśli się śpieszę i pokrzyw nie mam to po siuśkach oczywiście lekko spłukuję włosy). Robiłem różne warianty bo również przecedzałem papkę na sicie i do płukania używałem tylko tej pokrzywowej wody. Jak tam kto woli- ja kombinuję by się jak najmniej napracować. Latem na podwórku nie ma kłopotu z zapaprana wanną czy brodzikiem. Ręcznik na głowę, gdy włosy wyschną wyczesuję resztki pokrzyw. Procedura spokojnie starcza na tydzień. Skóra głowy już dawno się dzięki temu zharmonizowała- nie ma nadmiernego przetłuszczania ( kiedyś zmora - potem u mnie było wręcz odwrotnie ale to raczej wina szamponów ze sklepów, wszystkie wysuszają - szczególnie ten obrzydliwy środek SLS dawany dziś do wszystkiego - nawet do szamponu BAMBINO ) 
  uffff...dobra - to tak "cokolwiek"  na temat pielęgnacji codziennej. Znałem ludzi, którzy stosowali do mycia włosów zmieloną gorczycę - podobno w ogóle można ją do mycia używać . Tak jak wspomniałem - jeśli o to chodziło rozmówczyni to z radością poszperam w ruskim necie . Mam nawet w schowku kilka ziołowych recept ale jak to w życiu samotnego pszczelarza - używam to co się sprawdza a tu z lutego robi się czerwiec, potem listopad a potem znów maj.

2. Odnośnie "zapobiegania awariom":  mam w najbliższej rodzinie byłego szefa. Sam zresztą w poprzednim życiu (bo urodziłem się na nowo przenosząc się na wieś) miałem podobne obowiązki. Doszliśmy kiedyś w rozmowach z matką ( to ona była kierownikiem na dość odpowiedzialnym stanowisku) - a ona tę formułę usłyszała kiedyś na jakimś szkoleniu:
  "dobry szef to taki u którego nic się nie dzieje". 
W czym rzecz? Chodzi właśnie o to by mieć wiedzę - wiedzieć naprzód, głupi szef ma w firmie co chwila akcje - a to brakło tego a to tamtego - tu trzeba coś pilnie, tam trzeba coś "na wczoraj". Mądry szef "siedzi i nic nie robi". Wszystko jest przewidziane, zawczasu uzupełniane , w pracy jest spokój , harmonia. Można to odnieść do domowego gospodarstwa- jest wiele powiedzonek na ten temat. To już chyba w innym wpisie. Ale centralnym punktem domowego gospodarstwa są włosy gospodyni. To są anteny transmitujące (lub nie ) energię w przestrzeń kobiety. Był już wpis o tym - podawałem nawet linki do badań amerykańskich.
http://michalxl600.blogspot.com/2015/02/wosy-kobieca-moc.html
i poprzedni http://michalxl600.blogspot.com/2015/02/wosy-i-ich-wpyw.html
   Mądra kobieta to ta, która ma długi , mocny warkocz - systematycznie o niego dba - on jest wizerunkiem i DOWODEM  jej stabilności emocjonalnej - a ta właśnie jest potrzebna mężczyźnie. Dzisiejsze opowieści "kobieta zmienną jest" - a raczej tłumaczenie jakie się dziś przypisuje temu  skądinąd mądremu stwierdzeniu jest zupełnym nieporozumieniem - a raczej świadomą dywersją.
Dziś służy ta mądrość jako "legitymacja" wszelakim wariatkom. Brak stabilności duchowej usprawiedliwia niby fakt "bycia kobietą". Przykro mi poinformować ale brak stabilności świadczy właśnie o zatraceniu więzi z kobiecością.

     Kobiecość to akumulacja energii rodzinnej
dlatego dawniej było tak:

Popatrzcie na ulicach - ja jestem przerażony. Większość kobiet ma włosy 'na zapałkę" a do tego farbowane. Tu mowy być nie może o jakiejkolwiek komunikacji ze swoją "gwiazdą -przewodniczką".
     Mówiło się "kobieta zmienną jest"  bo Wasza niezmiernie wrażliwa psychika odbiera z wielką czułością wszelkie wibracje z otoczenia. Wedy powiadają, że w praktyce kobieta powinna niemal co 2 godziny się przebierać. Po co ? Kobiece ciało jest portalem przyciągającym w przestrzeń rodzinną energie poszczególnych planet. Oddziaływanie planet zmienia się niemalże co 2 godziny.
Cały ten skomplikowany układ różnych gwiazd, planet i innych księżyców jest w ruchu a w wyniku tego wszelka docierająca do nas energia też jest zmienna. Kobieta to doskonale odczuwa a ubiór jest jakby "odpowiedzią" na daną falę kosmiczną- dostrojeniem się do niej. Pamiętamy, że rolą żeńską jest powab- przyciąganie/ akumulacja.
  Wspomniała i o tym Olga Waliajewa (już w artykule chyba), że kobieta powinna nieustannie być powabną dla swojego męża- mieć świadomość tego, nieustanną. Przyciąganie działa na tysiące kilometrów. Nawet jeśli męża nie ma przy Was on jest przyciągany. To jest ta magiczna wzajemność. Kobieta krzątając się po domu wśród dzieci i prasowania ubiera się ładnie i myśli o mężu z miłością. On dzięki temu cały czas ma z nią więź. Ona jest nieustannie obecna w jego myślach.
  My mężczyźni się temu z radością poddajemy! Bywało tak podczas 2 wojny światowej, że mężczyźni nosili zdjęcia ukochanej "na piersi" w jakiejś kieszonce. Dziś na Donbasie pewnie też niejeden tak ma choć czasy mamy inne- można wziąć telefon i zadzwonić przez "komórkę" z okopu.

   Odjechałem jak zwykle od kwestii zmienności kobiety ale chyba nie za daleko.
  Zmienność owszem- w sensie "sensytywność", wrażliwość, subtelność natury, jak doskonały miernik elektryczny - ale opanowana , "ujęta w ramki"  - głównie przez nakierowanie i powiązanie tej wrażliwości z jednym mężczyzną. Chłop  jest takim prymitywnym "kołkiem w ziemi". Pięknie to obrazują niektóre tańce gdzie mężczyzna "prowadzi" - ogranicza przestrzeń kobiety. Był i o tym wpis na blogu. 





wtorek, 16 czerwca 2015

Odkrywanie słowiańskich korzeni

 Jakoś dzis tak po nitce do kłębka - poprzez polubienia na Facebooku
trafiłem na tę stronę.
Przenikliwie i ciekawie pisane - z dużym wyczuciem i wiedzą.
   Tylko ten jeden wpis przeczytałem na razie -
- śmiało go mogę polecić. Sądzę , że człowiek wpisujący takie rzeczy
i inne teksty zamieści warte uwagi.
   aha - w tekście jest przekierowanie na wypowiedź pewnego pana.
"Śmiechowe" ostrzegam ale warto popatrzeć z dystansem na to żałosne przedstawienie. Mając już otwarte oczy popatrzeć jakich sztuczek używają ci kuglarze by nas utrzymać w swojej zagrodzie . Z drugiej strony jak bardzo się dziś boją - powrót do korzeni praprzodków nabiera mocy. Oni to widzą bo mają siłą rzeczy wgląd.


https://slowianowierstwo.wordpress.com/2014/06/03/odkrywanie-slowianskich-korzeni/


Gospodynie domowe- kobiety przygłupie, ograniczone i nieszczęśliwe.

Autorki tego długiego wpisu nie muszę przedstawiać stałym czytelnikom bloga.
Olga (co niesamowicie cenię) przedstawia wszystko na bazie własnego doświadczenia. Jestem przekonany, że misja jaką ma ona ( mają wszyscy Waliajewowie jako rodzina) jest misją na miarę rewolucji - piszę to bardzo poważnie i bez cienia przesady. 
zapraszam do lektury:

  To jeden z rozdziałów mojej przyszłej książki, która jest właśnie przygotowywana do druku. Jest uzupełniana, redagowana i korygowana:
 
   Bardzo wielu ludzi myśli ( i o dziwo tak myślą właśnie kobiety), że gospodyni domowa nic nie robi, że jest trutniem, stworzeniem w pełni zależnym i musi się poniżać aby otrzymywać pieniądze i wszystko inne.

   Ja dawniej też byłam przekonana, że gospodynie domowe się nudzą i są ograniczone. Nie wiem skąd się bierze u nas takie przekonanie- pewnie z gazet, TV, książek. Dasza Bukina jest jaskrawym przykładem obrazu gospodyni domowej jaki ułożył się w mojej głowie ( bohaterka teleserialu -przy.tłumacza Tu próbka - to jest ta pani w czerwonym. Jej mąż w prowadzonej rozmowie stwierdza, że żony w rodzinie Bukin nigdy nie pracowały ani poza domem ani w domu - wynika więc , że Dasza ma obowiązki "leżeć i pachnieć" jak to formułuje ktoś z moich znajomych. https://youtu.be/_beLu7Pn91c?t=6m34s ).

  Ograniczenie komunikacji z kimś, wąskie zainteresowania, żadnej samorealizacji. Dlatego byłam mocno przekonana, że nigdy i za nic w świecie nie będę gospodynią domową, że urodzę dziecko i od razu pójdę do pracy, że będę działać w biznesie, robić karierę - wszystko tylko nie dni powszednie gospodyni domowej.

  I oto z ironii losu już 7 lat jestem gospodynią domową. Miałam co prawda 3 miesięczną przerwę około 4 lata temu gdy poszłam do pracy. Okazało się, że nie wszystko jest tak jednoznaczne i dawno już nie chcę pracy poza domem.

  Jakie są zalety tej sytuacji? Opowiem o swoich:

- najważniejsze, że mam siły dla męża i dzieci. Nie przychodzę wieczorem kompletnie "wypompowana" - jestem pełna sił i miłości. Zawsze jestem gotowa porozmawiać i pobawić się - po prostu pobyć z nimi.

- wiem co się dzieje w życiu moich dzieci bo zawsze jestem z nimi. Pamiętam ich pierwsze kroki, pierwsze słowa, pierwsze sukcesy, pierwsze niepowodzenia. Wszystko to dzieliłam z nimi i to jest dla mnie skarbem.

- mam bardzo dużo czasu na samorealizację i rozwój osobisty. Na przykład mój mąż musi specjalnie wydzielać sobie na to czas. Ja mam do dyspozycji cały dzień. Uśmiecham się słuchając wykładów doktora Torsunowa, gotuję według porad z wykładów Rusłana Naruszewicza, czytam wiele książek i artykułów gdy dzieci śpią.

- mam też wiele czasu na rękodzieło. Nie bardzo sobie wyobrażam kobiety pracujące na pełen etat plotące mandale, wyszywające lub robiące na drutach a ja w każdej chwili mogę siąść wraz z dziećmi i wziąć moje kłębki. Dzieci się obok bawią, ja trzymam z nimi kontakt  a ręce zajmują się twórczością. 

- mam więcej siły dla domu i w codziennym życiu. Oczywiście nie ze wszystkim daję radę bo sprzątanie w domu gdzie jest dwójka małych dzieci to tak samo jak odśnieżać drogę podczas śnieżycy. Ale daję radę 2 -3 razy dziennie gotować i wszystkich nakarmić domowym jedzeniem, prać, czasem prasować,sprzątać.

- mam czas dla siebie i to jest najcenniejsze. Czas gdy mogę poleżeć w wannie albo posiedzieć spokojnie przy komputerze, albo pójść do ulubionego sklepu. Kochany mąż z radością daje mi takie możliwości - przecież on zna magiczny efekt takiego postępku.

- domowe troski to nieustanna twórczość. Trzeba nieustannie myśleć, wymyślać, zajmować się wynalazczością. Co by tu ugotować? Jak tu posprzątać zabawki? Jak nauczyć maleństwo pisać na garnuszku? A jak nauczyć starszego by nie krzyczał kiedy młodszy śpi? Każdego dnia trzeba rozwiązać wiele spraw- a jedna jest ciekawsza od drugiej.

- teraz mam wielką radość z przyjmowania gości bo mam czas, siły i chęć spotykania się a po 8 godzinnego dnia pracy chciało się tylko spać. I to jak najwięcej.

- pojawiło się u mnie wiele czasu i sił na babskie spotkania, popołudniowe herbatki, sauny, wieczorki rękodzieła. To tak wiele dla mnie znaczy!

- bardzo wiele czasu poświęcam na rozmowy z mężem. Razem rozrysowujemy plany na tablicach, wymyślamy strategie, ja pierwsza słyszę jego pomysły i wspieram je. Pomagam mu w jego działaniach a on to bardzo ceni. Nawet czasem mówi: "jakie to szczęście, że ty nie chodzisz do pracy"!

- mój mąż zaczął więcej pracować i więcej zarabiać. Kiedy on zdaje sobie sprawę, że oprócz niego nikt nie udźwignie tych spraw to ma silniejszą motywację. A gdy "po polowaniu" wraca do przytulnej, cichej przystani to rozumie dlaczego i po co tak być powinno. On już dawno nie goni mnie do pracy choć takie coś jeszcze bywało 4 lata temu.

- nasze dzieci nie chodzą do przedszkola a jest to dla mnie szczególnie ważne bo mieliśmy już doświadczenie oddawania starszego syna do przedszkola. Ja sama nigdy nie lubiłam tych dziecięcych instytucji. Na przykład na Sri- Lance przedszkole działa każdego dnia od 8-smej do 11-stej. Tylko pograć, pouczyć się i rysować. Dzieci tam nie jedzą i nie śpią a mamy nie pracują. Większość mam ma możliwość przez te 3 godziny zająć się sobą. Takie przedszkola bym poparła.

- mam satysfakcję wiedząc, że rezultat zależy ode mnie. W dowolnym zakładzie pracy ode mnie zależy wyłącznie jakiś procent całego rezultatu. Załóżmy że pracuję w jakiejś firmie handlowej jako kierownik personelu. Wymaga się ode mnie znalezienie właściwych ludzi i ich prawidłowego zmotywowania a na końcowy rezultat mam wpływ góra 15 %. A tu ode mnie zależy 90 % , - wyobrażacie sobie? - lwia część! Tak- to jest najważniejsza odpowiedzialność kobiety. Od tego jak ja się prowadzę i jak się czuję zależy szczęście mojej rodziny w 90 procentach. I tu pojawia się to podekscytowanie ponieważ rozumiesz, że w wielu aspektach wszystko zależy od ciebie i właśnie ty możesz dokonywać jakichś zmian. Możesz próbować, testować, stosować nową wiedzę i patrzeć jaki to ma wpływ. Już w jakimś stopniu kontrolujesz sytuację -panujesz nad sytuacją a to jest interesujące.

  No i kiedy pisałabym książki i artykuły jeśli pracowałabym od rana do nocy?

  Gospodarstwo domowe - aby nie chodzić do pracy?
"Nie chodzić do pracy" i "nie pracować" to ogromna różnica. Gospodyni domowa to także praca ale bardzo kobieca i bogata w zasoby. Jeśli tego spróbujecie to poczujecie różnicę.   

  Oczywiście jeśli przyjmować to jak niewolę i okoliczność przymusową to gospodarstwo domowe stanie się piekłem. Rutyna i "dzień Świstaka" (polecam film- przyp. tłumacza) to także część mojej codzienności. Są czynności, które powtarzam dzień za dniem - są one mechaniczne i monotonne: zmienić pieluchę, posprzątać ze stołu, zebrać brudne pranie, porozkładać czyste.
 
  Ale przecież w każdej pracy jest rutyna. Na przykład sekretariat- biurokracja ( której nienawidzę), w dziale promocji stron internetowych - codzienne monitorowanie pozycji strony, w dziale pisarskim - konieczność moderowania komentarzy na stronie, redagowanie tekstów i dopisywanie niedokończonych artykułów.

  Wielu mówi o tym, że jest to praca nieopłacana przez państwo ale ja spojrzałabym na tą kwestię inaczej. Co ma do tego państwo i jego zalety? Naszym głównym "państwem" jest rodzina. Jego głównym ministrem finansów jest mąż. I właśnie mąż jest w stanie dać wam wszystko czego chcecie - trzeba tylko poprosić. 

  Kobieta wszystko w tym życiu może uzyskać poprzez męża o ile będzie mu służyć bezinteresownie i będzie dla niego natchnieniem do dokonań. To jest prostsze i lżejsze niż zachowywać swoją niezależność "na wszelki wypadek". A już dla relacji jest to pożyteczne po wielokroć.

  jak uczynić gospodarstwo domowe radosnym:

- spędzajcie mniej czasu przy komputerze - o ile nie jest z nim związane wasze hobby ( blog, fotografie itd.). Przecież wielu słyszało anegdotę: "Tato! Kto to jest taki straszny, kudłaty z czerwonymi oczami tam w rogu? To wasza mama-całą noc przesiedziała na Facebooku. "

- wprowadźcie naukę do waszego dnia powszedniego- słuchajcie wykładów, czytajcie książki na temat, który jest ciekawy właśnie dla was. W ten sposób nie pozwolicie sobie ogłupieć i stać się nieciekawą.

- zajmujcie się dowolnymi działaniami - rękodziełem, twórczością. Akumulujcie żeńską energię- jej nie bywa zbyt wiele!

- poświęcajcie więcej czasu i uwagi mężowi - to się opłaci stokrotnie. Nie będzie śpieszył się do pracy, zacznie pomagać, a i miłości w relacji będzie więcej.

- podchodźcie do zadań twórczo. Można gotować codziennie to samo a można upiększać posiłki, szukać nowych przepisów. Można codziennie myć podłogę a można też zmajstrować piękne dywaniki i odkurzać je razem z dziećmi. Przestrzeń dla twórczości jest ogromna.

- nie starajcie się robić wszystkiego idealnie a szczególnie sprzątania - szczególnie jeśli macie dzieci. Istnieje taki żart, że z trzech punktów: zdrowie duchowe, porządek i dzieci można wybrać tylko dwa. Zachowajcie zdrowie duchowe. Niech w domu będzie czysto ale nie idealnie czysto - to jest ogromna różnica w nakładzie pracy. 

- ubierajcie się ładnie w domu - dla siebie, dla męża, dla dzieci. Układajcie włosy, dbajcie o cerę. Jeśli siedzicie w domu to nie znaczy, że można na siebie machnąć ręką. Wyrzućcie szlafroki, lokówki, luźne koszule nocne. To da więcej sił - przede wszystkim wam samym nie mówiąc już o mężu dla którego radością jest widzieć piękną żonę a nie "pomiętą" furię.

- codziennie poświęcajcie czas sobie samej - choćby z pół godziny. To wasza profilaktyka "zawodowego wypalenia się".

  No i mam jeszcze chęć powiedzieć dla kogo gospodarstwo domowe jest przeciwwskazaniem:

- jeśli nie macie dzieci albo są bardzo dorosłe to może być to dla was bardzo nudne i nie będziecie wiedziały gdzie się podziać. To nie jest powód by pracować cały dzień ale zajęcie przez 4 godziny może uczynić was szczęśliwszymi i bardziej zrealizowanymi.

- jeśli macie zbyt wiele energii i wasi domownicy mogą już jakiś czas obyć się bez was to skierujcie swoją energię na społeczeństwo bo inaczej zamęczycie dzieci i męża.

- jeśli nie macie ochoty pracować i sądzicie, że ten sposób życia wybawi was od kłopotów.

    Ja przeszłam taką drogę i w ten sposób zmieniło się moje zrozumienie - dziś jest to mój świadomy wybór. To bardzo dziwne - wszak kiedyś pracowałam na trzech etatach a do tego uczelnia. Zawsze byłam samowystarczalna - nigdy nie prosiłam i nie brałam pieniędzy od mężczyzn. Chciałam wyjść do pracy zaraz po urodzeniu dziecka, robić karierę, interesy, być niezależną.

  A teraz siedzę w domu. Piorę, gotuję, wychowuję dzieci, daję natchnienie mężowi, zajmuję się rękodziełem. Czy można mnie nazwać trutniem? Mam wątpliwość - przecież pracuję przez 24 godziny na dobę jako mama i jako żona.

  I dla mnie jest to najcenniejsza praca na świecie - nie zamienię jej na nic innego. 

  Moja droga do tego zrozumienia nie była prosta i lekka. Ale dziś gdy jestem gospodynią domową, która wykonuje ukochaną pracę, która "siedzi komuś na plecach" i jest dodatkiem do męża.  Jestem bardzo szczęśliwa.

  Nie było tego szczęścia gdy pracowałam na trzech etatach i dbałam sama o swoją samowystarczalność. Nie było go także gdy mój 1,5 roczny synek był z nianią a ja pracowałam od rana do nocy. Nie było go wtedy gdy moje pensje stanowiły lwią część naszego domowego budżetu. W żadnym z tych momentów nie czułam się szczęśliwa i zrealizowana.  

  Dopiero dziś mając status kury domowej jestem prawdziwie szczęśliwa - czego i wam wszystkim życzę z całej duszy!

Olga Waliajewa

źródło: http://pravotnosheniya.info/Domohozyayki-ogranichennie-i-neschastnie-durochki-2181.html


niedziela, 14 czerwca 2015

Jaką energię powinna gromadzić kobieta?



  Wybiegnę nieco w przód i powiem, że najważniejszym zadaniem kobiety jest gromadzenie energii. Ale jaka energię najkorzystniej jej gromadzić i jak to czynić?

  W pradawnych traktatach Wedyjskich rozróżniano 2 rodzaje energii męską i żeńską , słoneczna i księżycową.

  Energia męska to energia słońca - energia aktywności, śmiałości, ryzyka, siły, agresywności. Jest ona nakierowana na osiągnięcia, wielkie wyczyny, przewodzenie. Ona rozgrzewa i jest w stanie spalić.

  Kobieca energia to energia księżyca - wyróżnia się ona łagodnością, delikatnością, czułością i cechami uspokajającymi. Ona ochładza- zarówno umysł, uczucia a także ciało.

  Jedna i druga energia jest dobra. Jedna i druga ma swoje punkty przyłożenia. I co najważniejsze: jedna i druga mają "nosiciela".

  MODA NA UNISEX

  Dziś mamy wychowanie unisex dla chłopców i dziewcząt. Chodzą oni do jednych i tych samych szkół, uczą się jednych dla wszystkich przedmiotów. A na przykład w Szwecji zrobiono krok jeszcze dalej i w niektórych szkołach wykluczono wszelkie płciowe skojarzenia jak "Bajka o Kopciuszku", Szekspirowskie "Romeo i Julia" - tam jest to dziś pojmowane jako źródła stereotypów gender. Nawet zwracają się do dzieci per "ono" aby nie tworzyć kompleksów.
  Jakie są pożytki z takiego uniwersalnego podejścia?
 - to jest wygodne. Nie trzeba tworzyć oddzielnych szkół, oddzielnych programów, dzielić na grupy. Wszak dla dowolnej klasy konieczne jest 20 dzieci niezależnie od płci.
 - tak jest taniej. Jedne podręczniki, jeden program, wspólni nauczyciele, przedmioty, klasy.
 - łatwiej jest kierować. Jednakowe zasady i reguły. Jeden rodzaj dziennika ucznia. jeden kodeks pracy w którym czas spożytkowany przez kobietę na wychowanie dzieci jest "przestojem w pracy".

  CO JEST TRACONE PRZY TAKIM PODEJŚCIU?

 - Dziewczynki nie pojmują swojej wartości.
 Spotykając się w typowej szkole dziewczynki czują się jakimiś niewłaściwymi ludźmi. Biegi terenowe- śmieją się z ciebie, nie rozumiesz fizyki- znów się z ciebie śmieją, maskę przeciwgazową ubierasz niewłaściwie - i znów rżenie ze wszystkich stron.
  Cześć przedmiotów jest ciężka dla dziewczynek właśnie dlatego, że zorientowana jest na chłopców: wychowanie fizyczne, matematyka, fizyka, chemia, podstawy życiowego bezpieczeństwa, I właśnie w szkole dziewczynki zaczynają "pracować nad sobą" aby odpowiadać standardom. Trzeba ukończyć z wyróżnieniem, zdać tę koszmarną algebrę, dostać się na studia, znaleźć pracę, schudnąć, ...
Gonimy za zewnętrznymi celami nie rozumiejąc, że dla kobiety najważniejsze jest pozostać sobą a nie stać się "kimś".
 - chłopcy nie uczą się być mężczyznami.
  Większa część przedmiotów przeznaczona jest dla dziewcząt: język rosyjski (u nas polski -przyp. tłumacza), języki obce, literatura, biologia, i tu już idiotami czują się chłopcy.
  Przy tym nikt nie uczy ich jak zwyciężać, jak prowadzić rozmowy, technik walk wręcz, medytować i koncentrować się. I chłopcy przyjmują niewłaściwą postawę: męskie sztuki nie są ważne. To jest w najlepszym wypadku hobby. Jeśli nauczysz się dodawać, odejmować, pisać wypracowania - to ci pozwoli stać się prawdziwym mężczyzną.
 - a najważniejszej części życia w ogóle w szkole nie nauczają.
  Jak budować relacje? Jak tworzyć w domu komfort? Jak nauczyć się brać na siebie odpowiedzialność? jak wychować dzieci? Jak wybrać sobie towarzysza życia? A najważniejsze do czego się w ogóle nie zachęca- poszukiwanie przez uczniów odpowiedzi na wieczne pytania:
po co żyję? dokąd zdążam? kim jestem? po co ja to wszystko czynię?
 - dziewczynki nie widzą korzyści z kobiecej drogi.
Społeczeństwo nam wciska, że do szczęśliwego życia wszystkim jest potrzebne wyższe wykształcenie i prestiżowa praca. Trud mamy, żony, gospodyni domowej - dla wielu jest synonimem słowa "wyrobnica" (nawiasem mówiąc kobiety same często na głos wypowiadają się w ten sposób o swoim statusie w rodzinie). Czyli, że żona i mama to praca o niskich kwalifikacjach, nisko opłacana, nie wymagająca wielkiego myślenia i nie wywołująca szacunku w otoczeniu.

  Olga Waliajewa
źródło: http://pravotnosheniya.info/Kakuyu-energiyu-nuzhno-nakaplivat-zhenshchine-2142.html