niedziela, 2 grudnia 2018

Ciekawostki z "zacofanego" świata.

    Coraz częściej nachodzą mnie refleksje dotyczące ustroju społecznego (systemu) w jakim żyliśmy, w jakim żyjemy i w ogóle jak to powinno być - do czego dążyć.
    Ja pamiętam jeszcze schyłek karykatury państwa opiekuńczego. Bardzo niedoskonałe to było, wprowadzone odgórnie i stąd nieefektywne. Tak jak dziś istniała kasta uprzywilejowanych "przy korycie", która bez umiaru grabiła to co wypracował naród. Długa rozmowa. Społeczeństwo "na dole" było stopniowo rozkładane alkoholem i tytoniem, coraz bardziej pozwalaliśmy na psucie obyczajów - stawało się to coraz powszechniejsze. Tłumaczyłem kiedyś film "Technologia rozpijania" - widzę, że zyskał wielką popularność co cieszy. Jakieś uzdrowienie tych spraw postępuje - powoli wnika  świadomość w schorowany społeczny organizm.
   W każdym razie tereny zwane Polską i my zamieszkujący tutaj mieliśmy możność nieco "posmakować" wynaturzonej mocno wersji "opieki odgórnej" -tyranii w zasadzie. Dziś z pod kurateli wschodu przeszliśmy pod zamordyzm zachodni. ma on inną formę - półki w sklepach uginają się od wszelakiego dobra czego dawniej nie było. Ludzie zaczęli tyć (czego też dawniej nie było), świadomość obniżyła się do poziomu bruku. W moim rodzinnym mieście w kinie w centrum miasta (było- nie było przybytku kultury) jest dziś "Biedronka". Smakujemy dobrobyt zachodni z jego ideologią materializmu - już zapychamy się a nie smakujemy, widać tak też miało być. Doświadczamy. Smycz zmieniła się na pachnącą i pozłacaną ale to nadal smycz. Dawniej stacjonowały tu wojska ZSRR (w wielu rejonach po czasie kwitła współpraca - pojawiało się sporo małżeństw z Rosjanami) dziś natomiast mamy tu garnizony USA i "nasz" prezydent Duda podpisał dokumenty o utrzymywaniu tej armii przez naród. Ilościowo jest ich już ponoć więcej niż wojsk ZSRR w przeszłości.
      
    Przemknąłem się zaledwie po obrazkach - naszkicowałem je lekko gdyż znalazłem w sieci rosyjskojęzycznej ciekawą informację z Syrii.
                 Rosja żyje ostatnio ustawą o podwyższeniu wieku emerytalnego - naród jest temu przeciwny - i słusznie. Ustawę wprowadzili zdrajcy narodu tkwiący w sferze rządowej (oligarchowie powiązani ściśle z zachodem). Putin tego nie wprowadzał - został zaszantażowany przez Dumę Państwową i nie miał większego wyboru jak to podpisać jednocześnie dając myślącym ludziom do zrozumienia (było takie przemówienie), że to nie jego dzieło i nie popiera tego.
  Długo tłumaczyć te zawiłości rosyjskich realiów - tam trwają skomplikowane rozgrywki polityczne, USA stara się wszelkimi siłami zorganizować w FR "Majdan" czyli rewolucję i wojnę światową - tak jak im się to udało z Ukrainą. Jak dotąd naród Rosji wykazuje się mądrością i do wyjścia na ulicę nie dochodzi.

                    No ale co z tą Syrią?
 Ponieważ Rosja żyje tą "reformą" emerytalną (taki ruch w dalekosiężnym efekcie przyniesie całkowitą zapaść gospodarki i śmierć bezpowrotną wielu cennych zawodów bo starsi zabierają młodym stanowiska pracy. Potem ci starsi bardzo szybko odejdą z przyczyn naturalnych a łańcuch kształcenia nowych kadr zostanie przerwany i utracony -nie będzie młodych ślusarzy, tokarzy itp. ) ....Rosja tym żyje to po sieci krążą wieści jak to jest rozwiązywane w innych krajach. W Syrii mężczyzna uzyskuje prawa emerytalne wieku 60 lat. W wypadku śmierci emeryta jego emeryturę otrzymuje wdowa i dzieci.Synowie otrzymują ją do wieku 18 lat a córki do czasu wyjścia za mąż. Jeśli córka nie wyjdzie za mąż to otrzymuje emeryturę po ojcu do samej śmierci. Wszystko to cały czas ma miejsce w Syrii, w której od 7 lat trwa wojna.

  No cóż, bliski wschód i tamte rejony kojarzą nam się z zacofaniem. Przyznam, że mam o czym myśleć. Przypomina mi się jeszcze Libia za czasów Kaddafiego gdzie młode małżeństwo praktycznie dostawało mieszkanie od państwa, zdaje się, że nawet samochód. Taki film kiedyś przetłumaczyłem (dźwięk sobie wyłączcie - straszne to jest ale nie miałem na to wpływu):


piątek, 30 listopada 2018

Wybór partnera to wybór życia.

 źródło tłumaczenia: https://vk.com/nw_earth?w=wall-39824723_234985


Jeśli ścigasz się nieustannie w uzyskaniu czyjejś aprobaty to życie staje się kompletnym Prokrustowym łożem, gdzie człowiek boi się nie usprawiedliwiać swojego wizerunku, napina się pochylony w odpowiednio przyjętą pozę i wciąż wybiera każdy dostępny życiowy scenariusz, w którym jest jakkolwiek akceptowany w tej wygiętej pozie.

Takie istnienie jest powszechnie akceptowane jako coś właściwego i prawidłowego. Takie życie jest zarówno bolesne jak i strach takie życie utracić...

A ludzie o pokręconej psychice kroczą setny raz po swoich ścieżkach i myślą, że otaczająca nas nieskończoność jest takim beznadziejnym bagnem. A tymczasem, jeśli nie obawiać się krytyki i odmowy to staje się jasne, że życie jest pełne drzwi z różnymi scenariuszami.

Gdzieś tam będą próbować nagiąć nas jeszcze mocniej na rzecz lokalnych standardów i kaprysów, gdzieś indziej to nam nie będzie się podobać, a jeszcze gdzieś tam nasza osoba, ze swoimi wyjątkowymi cechami, będzie w stanie doskonale się dopasować. Ale aby przejść przez te drzwi, będziesz potrzebować odwagi aby być sobą.
  Artykuł niniejszy wyszedł nieco chaotycznym. Tutaj kładę nacisk na relacje, ale ogólnie rzecz biorąc, opisany mechanizm można śledzić w dowolnej działalności.

Miłość i akceptacja

Tak więc okazuje się, że nie jesteśmy pewni i nie znamy samych siebie bo budujemy swoją samoocenę na podstawie cudzych opinii. Jeśli komuś się to nie podoba to poczucie własnej wartości spada. Jeśli coś się nie układa w pracy - nie szanuje nas pracodawca lub mamy niezadowolonych klientów to nasza samoocena się ponownie
waha. Ręce mogą opaść i możesz mieć złe samopoczucie, że nie jesteś wart niczego dobrego. A jeśli ta negatywna ocena pochodzi od znaczących dla nas i bliskich ludzi to może przejść poza skalę wahań ekstremalnych - od histerycznej radości po depresyjną chandrę. Gdzie jest prawda?

Dopóki mamy przekonanie, że szczęście jest konsekwencją powszechnej miłości i aprobaty to życie nie może być szczęśliwe. Jest to nawet logicznie zrozumiałe, ponieważ niemożliwe jest zadowolenie i dogodzenie wszystkim. Takie życie to jedno wielkie rozdarcie - dwoistość nienawiści do siebie wypełnionej pełnym drżenia neurotyczno - służalczym zachowaniem.

     Niemożliwe jest i nie konieczne zadowolenie wszystkich. Tak jak aktorzy mają własne wąskie grono fanów i wielbicieli tak samo dana jednostka ludzka może być kochana przez własną wąskie grono publiczności. A próba zadowolenia tych, którzy nie lubią naszej osoby jest często bezproduktywna.

Zwykła, niepozorna osoba ze zwykłymi -pospolitymi zainteresowaniami znajdzie wiele wspólnego w środowisku takiej samej niepozornej większości. Natomiast im bardziej oryginalne są zainteresowania i poglądy na życie, tym mniejsze jest wzajemne zrozumienie z innymi, ale tym cenniejsze. Związek między podobnie myślącymi ludźmi o wyjątkowych zainteresowaniach może być głębszy i silniejszy. Ta zasada działa zarówno w przyjaźni, jak i w związkach.

Ale inna osoba poszukując związku
jest gotowa postawić na sobie krzyżyk po pierwszej nieudanej randce. Zdarza się tak, jakby ta osoba w ogóle sama siebie nie znała i określała swoje miejsce w życiu wyłącznie na podstawie opinii kogoś o tymże miejscu. Przy takim scenariuszu pierwsze miłosne odrzucenie i brak szacunku "znaczących innych" jest postrzegane jako kompletny krach w życiu - niepowodzenie w próbie losu, po którym na czole pojawia się wypalony znak  osoby wybrakowanej.
      Mechanizm ten działa zarówno w relacjach nieformalnych jak i w środowisku profesjonalnym. Wszędzie i wszędzie boimy się bać, każdy krok chcemy wykonać idealnie, jakbyśmy gdzieś za naszymi plecami mieli obserwującą nas niebiańską komisję, która rozdziela istoty według swojej niebiańskiej hierarchii - od przegranych po ludzi sukcesu.

Nie trzeba stawiać na sobie żadnych krzyżyków. Jeśli ktoś nie lubi naszej osoby to nie ma wielkiego problemu. Otoczenie ma prawo myśleć co chce. Czasem trzeba przejść przez kilkanaście nieudanych znajomości i popełnić setkę błędów aby znaleźć coś naprawdę wartościowego.

Tak, a każde "nieudane znalezisko" - czy to znajomość, czy praca - nie jest jakimś błędem, a już na pewno nie symbolem własnej niedoskonałości. To tylko taka mała przygoda i cenne doświadczenie. I takie wydarzenia nie mogą stawiać żadnych prawdziwych "stempli" osobistego nieszczęścia.

Tu powinno pojawić się jedno zastrzeżenie. Jeśli związek się zdecydowanie "nie klei" to z pewnością warto przeanalizować przyczyny. Bardzo często osobiste grubiaństwo, infantylizm, nieuzasadnione pytania i oczekiwania mogą rzeczywiście być przyczyną niepowodzeń. W tym duchu warto rozmawiać z psychologiem, lub w jakiś sposób samemu dojść do zrozumienia własnych złudzeń i iluzji.
  
    A jeśli jesteś na etapie znajomości i nie zdołałeś jeszcze przedstawić jakichkolwiek wymagań to tutaj większość wszelakiego emocjonowania się dotyczącego twoich własnych cech albo też poprawnych lub błędnych działań jest marnowaniem energii.

Nielubienie i odrzucenie.

W sytuacji idealnej, we wszystkich potencjalnie długotrwałych, nieformalnych relacjach sensowne jest od pierwszego spotkania nawiązanie kontaktu bez żadnych przymusowych wysiłków pokazania się w najlepszym świetle. Właściwe,  naturalne zachowanie jest idealnym filtrem dla prawdziwych bliskich związków. Wędkarz z daleka rozpozna wędkarza.

A jeśli partner początkowo nie akceptuje cię takim jakim jesteś i chce, żebyś ze względu na niego coś tam udoskonalił w sobie to jest to taki "mistyczny" znak, że dana osoba po prostu nie jest twoja i bez względu na to jak bardzo tego pragniesz to
nawiązanie relacji będzie trudne.

Podobnie w twoim przypadku - zmuszanie mózgu partnera, oczekując od niego jakichś "bajkowych" lub "prawdziwych" transformacji jest kapryśną, egoistyczną iluzją, która nie prowadzi do niczego sensownego.


 Takie żądania partnerów do siebie nawzajem to na ogół patologiczna norma naszego społeczeństwa. Oznacza to, że prawie wszyscy mają nadzieję, że partner jakoś będzie nad sobą pracował i się poprawi aby zadowolić nasze kaprysy. Właściwie dlatego jest tyle rozwodów. Im silniejsze są oczekiwania i nadzieje, że partner będzie lepszy, tym szybciej związek upadnie.

Bardzo lubimy mieć nadzieję, że jakoś wszystko samo się ułoży i "dotrze". Neurotycznie przywiązujemy się do partnera, który w jakimkolwiek stopniu  odpowiada ideałom naszych fantazji i w okresie zakochania przymykamy oko na nieporozumienia - tak, ogólnie rzecz biorąc, nawet nie próbujemy odkryć i zrozumieć człowieka będącego obok nas - jego prawdziwego spojrzenia na życie i możliwej wspólnej przyszłości. A potem, nagle, okazuje się, że dana osoba jest zupełnie obca, ale już jest wspólny dobytek oraz dzieci ...

Relacje zaspokajają najbardziej znaczące potrzeby neurotyczne, dlatego tak mocno się ich trzymamy. A jeśli partner przestaje zaspokajać te potrzeby to sypiemy na niego zniewagi - nagle staje się on winnym wszystkich nieszczęść tylko dlatego, że jego zachowanie wykracza poza nasze wymagania.

I wydaje się, że wszystko byłoby dobrze i byłoby wspaniale, gdyby tylko osoba zrozumiała, że ​​musi zachowywać się inaczej, odrobinę inaczej. I może to nawet stać się zaskakujące: "jakże to partner sam nie widzi lub nie rozumie tak prostych rzeczy?" To tak, jakbyśmy my znali  prawdę, a wszystko co pozostaje, to jakoś tę prawdę wbić w głowę partnera. Ale w rzeczywistości taka "prawda" jest niczym więcej niż bezpodstawnymi, infantylnymi pretensjami do losu.

Partner ma swoją własną "prawdę" w głowie i tak samo może nie rozumieć, dlaczego tak uporczywie nalegamy na jakieś tam swoje "idiotyczne" żądania. Równie trudno jest mu sprzeciwić się swojej "prawdzie" na korzyść naszych (z jego punktu widzenia) głupich pretensji. W progressman.ru temat ten został już poruszony w artykule na temat poważnych związków.

Kiedy relacje są wypełnione żądaniami i roszczeniami, wtedy ten "szum" biegnący od nich przeplata się z przeciwną stroną - ze zniewagą, irytacją, zazdrością, niepokojem. Zaspokojenie oczekiwań jest radością a wszelkie odstępstwa od nich to ból.

I cały ten dramat "koła samsary" zaczął się w tym momencie gdy zaczęliśmy się bać o swoje miejsce w tym życiu, kiedy pojawiły się wątpliwości: "czy nasza osoba w tej rzeczywistości zasługuje na coś dobrego"... Większa część wszelkich naszych pretensji do losu to ukryte próby potwierdzenia własnej wartości w hierarchii istnienia.

 Dopóki osobiste szczęście opiera się na aprobacie innych, miłosne odrzucenie i następująca po nim samotność powodują straszne doświadczenie własnej niższości. I ten strach powoduje paniczne czepianie się mało obiecujących relacji, aby nie utracić przynajmniej tego co jest dostępne.

Ten neurotyczny uchwyt to dosłownie "klapki na oczach", zakrywa on widok
życiowych możliwości. Pozbawia lekkości i swobody i zmienia potencjalnie harmonijny związek w kolejną pantomimę, gdzie radość z posiadania przeplata się z grymasem ucisku i lęku przed samotnością.

Wracając do sedna naszego tematu powtarzam: w życiu istnieje pełen wachlarz możliwości. Gdzieś tam będą próbować nagiąć nas i wykorzystać do spełnienia kaprysów innych ludzi  - nie warto przyjmować takiej relacji za dobrą monetę. Gdzieś indziej znów jesteśmy po prostu znudzeni ale wybór nigdy nie jest zawężony. Wszystkie ograniczenia są spowodowane obawą przed popełnieniem błędu i odczuwaniem braku woli w obliczu nieprzewidywalnej rzeczywistości. Ale tylko ten ktoś kto nie boi się otworzyć drzwi nieznanego znajduje coś swojego - coś wartościowego.

Igor Satorin


poniedziałek, 26 listopada 2018

Oleg Gadecki - Anka Słowianka

Ania 6 dni temu dodała kolejny materiał. Zapowiada się uczta bo 40 minut. W ciemno reklamuję! Oleg to chodzący diament:

ROLA MĘŻCZYZNY I KOBIETY W RODZINIE
 

EDYCJA: Uffff..... przesłuchałem jednym tchem. W zasadzie pełna zgoda. Około 38 minuty Oleg powiada mniej więcej takie zdania (cytat z pamięci): "...nie uczyć się z jakichś tam czasopism czy żurnali. Są dziś artykuły, które uczą na przykład "jak zostać........ i tu tłumaczka rosyjskie słowo" stierwa" przetłumaczyła jako "jędza". Wpisuje teraz w słownik google, który mi od razu daje znaczenie: "suka". Wikipedia jak widzę podaje dwa znaczenia - jedno nam znane polakom "ścierwo" czyli "kawałek gnijącego zwierzęcego mięsa" a drugie: "kłótliwa, skandalizująca kobieta".  Moim zdaniem (z mojego skromnego doświadczenia wynika) polskie "jędza" jest tu nieco za łagodne i węższe od rosyjskiego pojmowania "stierwa". Z tego co ja się dotychczas spotykałem to raczej to z tłumacza google byłoby właściwsze i bliższe znaczeniu potocznemu.  Jędzą może być kłócąca się i wiecznie obrażona żona a suka to już manipulantka, zdrajczyni, typ kobiety bezwzględnej, rozwiązłej seksualnie - no chyba wiadomo jak to jest u nas pojmowane. 

EDYCJA 2 - 27 listopada 2018: wczoraj napisałem powyżej słowa "w zasadzie pełna zgoda" ale rozmyślam nad tą wypowiedzią Gadeckiego i jest rzecz, która "tkwi jak zadra". 
      Oleg powiada tam, że w zasadzie lepiej aby budżetem domowym zajmowała się kobieta - ja się z tym zgadzam O ILE ... kobieta jest Kobietą (Żeńczynią, De[ie]wczyną). Wtedy spokojnie można jej powierzyć swoją "życiową krwawicę" i zająć się dalszym zdobywaniem środków wszelakich dla dobra rodziny. Taka nie zmarnotrawi, poradzi się męża w sprawach na których się nie zna, wyda roztropnie i z korzyścią dla wszystkich. Intuicja u niej działa jak należy, nie da się oszukać i zwieść reklamom. 
  Oleg jak widzę przyjął taką taktykę i zwraca się do kobiet - wspomina zresztą, że one stanowią większość jego .....no cóż użyję tego słowa "klientek" bo on żyje z tego, że prowadzi te swoje seminaria i szkołę życia. Myślę, że jest tu w takim formowaniu poglądów odrobina dyplomacji. On zna naturę współczesnych kobiet i nie chce drażnić egoizmu niektórych pań aby nie zniechęcać do korzystania ze swoich nauk i warsztatów. Ogólnie o mężczyznach (myślę, że słusznie - powinienem w zasadzie pisać "mężczyznach" w cudzysłowie) Oleg dobrego zdania nie ma - sam jestem załamany szukając "braci w walce" i momentami czuję się BARDZO osamotniony. Obecne pokolenie wchodzące w życie to już w ogóle dramat. Dla sprawiedliwości wspomnę, że Oleg mówi coś takiego jak i ja, że bardzo niewielu tych normalnych jest - pada tam jakieś takie sformułowanie "istnienie materiału męskiego". Unikaty bywają.
  Wracam do sedna mojej dzisiejszej uwagi (edycji): moje doświadczenie życiowe jest takie, że współczesne kobiety marnotrawią ten budżet rodzinny. Znam wiele przykładów wokół (rodzina, znajomi) gdzie taka "pani domu" beztrosko potrafi orzec: "bo ja jak wyjdę do miasta to wydam ile mam". Inwestycje takiej żony kierowane są egoizmem i samolubstwem - to są typowe przedstawicielki tego zachodniego spojrzenia na świat, kobieta- pijawka, "jeśli nie chcesz mojej zguby - krokodyla daj mi luby" - przecież to stare słowa a jakże aktualne. W przepięknej powieści "Nad Niemnem" on ciężko pracował a ona wciąż tylko miała globusa. 
  Podsumowując (bo można na ten temat epistołę długą): na dzień dzisiejszy jak najbardziej podstawowym budżetem domowym niech się zajmuje ona ale w większych sprawach (dużych zakupach typu samochód, meble, remonty, urządzenia techniczne) ZDECYDOWANIE sprawy powinny być omawiane wspólnie. Oleg zresztą o tym wspomina, że ona powinna "odrodzić w nim mężczyznę", rozbudzić odpowiedzialność i oddać mu prowadzenie. (kiedyś Olga Waliajewa opowiadała o przypadku gdzie żona oddała firmę mężowi- początkowo on spełniał tam rolę wyłącznie kierowcy i dostawcy towaru). Tak więc w zasadzie  -po przemyśleniu nie ma sprzeczności w wypowiedzi Olka Gadeckiego ale chciałem na ten niuans zwrócić uwagę bo trochę moją męska odpowiedzialność i dumę dotyka to traktowanie wszystkich mężczyzn jak niedojrzałych chłopców. Czuję się jak kosmita jakiś - dla mnie opiekuńczość i odpowiedzialność były od zawsze sprawą naturalną, myślałem, że wszyscy wokół tak mają (taki miałem wzór ojca w domu). Życie pokazało, że jednak nie jest to powszeche, że żyję w jakimś wielkim przedszkolu. Zorientowałem się gdy przyszło mi być szefem i prowadzić swój własny zakład - miałem tylko jedną osobę, której mogłem jako tako ufać, była to moja sekretarka (ale i z nią miałem na początku "poważną rozmowę" zakończoną jej łzami). Baśka była moją szwagierką i podczas rozwodu też wzięła stronę mojej żony ale rozumiem ją - presja rodziny i parę innych zależności. Och! ciężko tu na tym "Ziemskim łez padole".
EDYCJA 2 - 28 listopada 2018: jeszcze coś. Oleg opowiada o tej "niestałości mężczyzn" - że "zakochują się bez rozumu i zapominają o żonie i o dzieciach". Tu też mam wielki zgrzyt. No ale widać w większości populacji takie zachowania są normą - do takiej "publiki" zwraca się Oleg. Tak jak napisałem powyżej - mój ojciec dbał o nas i był wierny mamie (znalazłem nawet po jego śmierci teczkę zatytułowaną "moje listy niewysłane" - był tam list do mojej mamy, był tam i list do mnie. Wiele te słowa mówiły o jego życiu i smutku w jakim żył - w osamotnieniu).
  Może tyle na ten temat (drugiej edycji). W zasadzie to większość słów padło już w poprzedniej. Choć przyznam, że jest możliwe (fakty to potwierdzają - zdarzało się, podam zaraz link, który już czasem tu był udostępniany), że silny mężczyzna może dać szczęście rodzinne więcej niż jednej Kobiecie. Ponoć w prawiekach bywały takie rodziny ale to już u czystych duchowo elit - u ludzi na poziomie Bogów gdzie nie ma egoizmu, niskiej pożądliwości itp. Taki Mąż Czynu (wojownik) na pewno nie zapomni o pierwszej Żonie tak jak bohater poniższej -wzruszającej opowieści.
Opowieść od 1 godz 15 min 30 sek. : https://www.youtube.com/watch?v=pY4U4OBPM3w
Tu ten sam film ale z napisami wpalonymi w film: https://www.youtube.com/watch?v=vJnIo-bAkU8&t=4580s

sobota, 24 listopada 2018

CZY WIESZ, W JAKI SPOSÓB ORLICA WYBIERA OJCA DLA SWOICH ORLĄT?

źródło tłumaczenia: https://vk.com/life.move?w=wall-31239753_150756
 
Czyni ona następującą interesującą rzecz. Z drzewa lub krzaka odrywa gałązkę, bierze ją w dziób, wznosi się na wielką wysokość i zaczyna krążyć tam z gałązką. Orły zaczynają latać wokół samicy, potem ona puszcza tę gałąź i się przygląda. Któryś z orłów łapie gałąź w powietrzu zapobiegając jej upadkowi, a następnie bardzo ostrożnie przekazuje ją orlicy -z dzioba do dzioba. Orlica bierze tę gałąź i znowu ją rzuca, samiec łapie ją ponownie i przynosi ją jej, a ona znowu ją wyrzuca ... I to się powtarza wiele, wiele razy. Jeśli przez pewien czas podczas tego powtarzania upuszczania gałęzi jakiś orzeł za każdym razem ją łapie to samica wybiera jego i łączą się w parę.Dlaczego ona to czyni zrozumiesz potem.


Następnie zbierają się wysoko na skale, budują gniazdo z twardych gałęzi - rzadkie, dostatecznie wytrzymałe ale twarde a mama i tata zaczynają wyrywać dziobami z własnego ciała pióra i puch. Tym puchem i piórami wyścielają gniazdo, zatykają wszystkie otwory w nim, sprawiają, że staje się ono miękkie i ciepłe. W takim miękkim i ciepłym gnieździe orlica składa jajka, następnie wylęgają się pisklęta. Kiedy pojawiają się młode orły (a przychodzą na ten Boży świat tak małe, nagie i słabe) to rodzice okrywają je swoimi ciałami aż się wzmocnią - chronią je do czasu aż nie okrzepną. Okrywają skrzydłami przed deszczem, przed palącym słońcem, noszą im wodę, pożywienie a pisklęta rosną. Zaczynają im wyrastać pióra, wzmacniają się skrzydła i ogon. Stają się już opierzone choć nadal są niewielkie. Wtedy mama i tata widzą, że nadszedł czas, aby ...


 Tata siada na skraju gniazda i zaczyna bić po nim skrzydłami: młócić, walić, trzepać tym gniazdem. Po co? Aby wyrzucić z niego wszystkie pióra i puch, tak aby pozostał tylko twardy szkielet gałęzi z którego na samym początku było ono tkane i konstruowane. Pisklęta siedzą w tym wytrząśniętym gnieździe, jest im niewygodnie, twardo i nie rozumieją co się stało: przecież mama i tato byli dotąd tak czuli i troskliwi. Mama w tym czasie leci gdzieś, łapie rybę i siedzi około pięciu metrów od gniazda, tak aby pisklęta mogły ją widzieć. Następnie na oczach tych piskląt zaczyna spokojnie jeść rybę. Pisklęta siedzą w gnieździe, krzyczą, piszczą, nie rozumieją co się stało bo wcześniej wszystko było inne. Mama i tata karmili je, poili, a teraz wszystko to minęło: gniazdo jest sztywne, pióra i puch zniknęły, a rodzice sami jedzą ryby i nic im nie dają.
 Co tu czynić? Jeść się chce a więc musisz wydostać się z gniazda. Pisklęta zaczynają czynić ruchy, których nigdy wcześniej nie wykonywały. Nadal by nic nie czyniły gdyby rodzice kontynuowali niańczenie się z nimi. Pisklęta zaczynają czołgać się z gniazda. Tutaj mały orzeł wypada, taki jeszcze niezgrabny, wciąż nie wie jak i co, o niczym nie ma pojęcia. Gniazdo stoi na skale, na stromym zboczu aby żadne drapieżniki nie mogły się zbliżyć. Pisklę zrywa się z tego zbocza, brzuchem jeździ po nim, a potem leci w otchłań. A potem ojciec (ten, który kiedyś łapał gałęzie) pędzi w dół i łapie na swój grzbiet tego małego orła uniemożliwiając mu rozbicie się o skały. Następnie na plecach przynosi go znowu do niewygodnego gniazda, znów na skałę i wszystko zaczyna się od nowa. Pisklęta spadają, a ojciec je łapie.
  Ojciec - jak to orzeł łapie je na swoje plecy. U orłów żadne orlątko się nie rozbija.
 I oto w jakimś momencie spadania orlik zaczyna wykonywać ruch, którego nigdy wcześniej nie czynił: rozpościera swoje "boczne wyrostki" -czyli skrzydła na wietrze wpadając w strumień powietrza a tym samym zaczyna latać.

  Tak oto orły uczą swoje pisklęta. I jak tylko pisklę zacznie latać, rodzice zabierają je ze sobą i pokazują miejsca w których żyją ryby. Nie noszą już ich pisklętom w dziobie.
 Jest to bardzo dobry przykład tego, jak powinniśmy wychowywać nasze duchowe i fizyczne dzieci - przykład tego jak ważne jest aby nie przesadzić, nie przetrzymać ich w ciepłym gnieździe! Jak ważne jest aby nie przekarmić ich "rybami" kiedy to same już potrafią je łapać! Ale też przykład z jaką ostrożnością i troską musimy nauczyć je latać, poświęcając im swoją siłę, czas, mądrość oraz umiejętności! Nie na próżno orlica wybiera orła rzucając gałązką. Nie chce, żeby jej dzieci się porozbijały. Jeśli wybierzesz niedbałego ojca bez sprawdzenia, bez wypróbowania go to potem nie będziesz w stanie doliczyć się swoich dzieci ... U orłów i tak jest mało piskląt, jedno lub co najwyżej dwa ...

B.Żemczug


Doskonal siebie.

źródło tłumaczenia: https://vk.com/life.move?w=wall-31239753_150779

To, co czynisz w wolnym czasie, jest przejawem twojej siły (mocy). A jeśli w wolnym czasie nic nie czynisz - ściślej mówiąc tylko "odpoczywasz", to powoli wpadasz w otchłań.

Ale jeśli spędzasz swój wolny czas na samodoskonaleniu, to jesteś tym, który będzie stworzyć historię.


Kiedy nikt tego nie wymaga, nikt za to nie płaci, nikt nie gładzi was po głowie i nie mówi dobrych słów - doskonal siebie. Cały wolny czas, kiedy jesteś pozostawiony samemu sobie - ucz się. Krok po kroku. Pozbądź się wszystkich tych swoich "stron", które nic nie czynią a zajmują się tylko bez ustanku odpoczywaniem i śnieniem o lepszym życiu - odpoczywaniem i śnieniem znowu i znowu, dopóki starcza wolnego czasu.
Natomiast twoja sztuka tworzenia samego siebie przeniknie do obszaru, w który powinieneś zaistnieć a nowy "ty" podporządkuje sobie ten obszar. Nie będziesz miał wolnego czasu już nigdy, ale będziesz wolny. A to dlatego, że będziesz miał klucz do wszystkich drzwi.
Aleksiej Pochabow



napis na obrazku:
CZAS ZMIENIA LUDZI W TO NA CO GO LUDZIE PRZEZNACZAJĄ (na co go tracą).