piątek, 8 kwietnia 2016

"Ja tego nie ogarniam" - cz.2

Bez wątpienia jedną z ważnych opiekunek tego "lasu" (jak pięknie nazwała tę naszą tutaj przestrzeń) jest Natalia. Nie pierwszy raz swoją wypowiedzią "zaokrągliła" to co u mnie wyszło "zgrubnie" i kanciasto. Przypominam, że początek poniższych rozważań tutaj:
http://michalxl600.blogspot.com/2016/04/ja-tego-nie-ogarniam.html
A tam w komentarzach  namalowane takie oto obrazki- kawał kobiecej, życiowej praktyki- spojrzenie oczami Natalii:

O, jakie piękne drzewo znowu :). Nasadzasz tu las swoich myśli w tym internecie. Dużo już jest tu drzew ale najdostojniejsze są te Twoje :) Dziekuję :)
Chyba się kobitki gubimy w materii po prostu. Tak dzielnie staramy się naśladować naszych Panów, żeby być przydatne i takie logiczne i ustrukturyzowane jak szkółki leśne, w rządeczku, nic przypadkowego, wszystko takie zamierzone.
Ja miałam takie wydarzenie przełomowe, jechałam w samochodzie pełnym chłopaków razem ze swoim mężem, przez las. Małym samochodem, z poobrywanymi zderzakami, rozbitym zawieszeniem. Kierowca strasznie pędził i nie jechał drogami leśnymi tylko między drzewami, po polanach, znanymi tubylcom ścieżkami. Szalona jazda, drzewa przemykały obok nas, samochód trzeszczał wszystkim czym się tylko dało. Na początku ogarnął mnie strach. Potem rozejrzałam się dookoła po twarzach pozostałych, wszyscy byli stoicko opanowani. Złapałam się mężowego ramienia i wyjrzałam za okno. Tam stał las. Wielki, potężny, obojętny. I skojarzyło mi się, że ten las jest jak kobiecość, niezmienna, ponadczasowa, monumentalna, z własną tajemnicą i wewnętrznym układem. Czekająca z wyrozumiałością, przyglądająca się wydarzeniom i nie niosąca żadnej oceny, każdy jest jak dziecko mogące schować się pod jej spódnicą, zajęta swoimi zadaniami, nie patrzy na innych, robi swoje. I tak ogarnął mnie w tej szaleńczej męskiej wyprawie totalny spokój. Pomyślałam: mężczyzna musi mieć przyzwolenie na życie tak jak uważa a kobieta ma podążać, nie dlatego że musi tylko dlatego, że ona ma w sobie wszystko, czyli jakby my już to mamy a mężczyźni doświadczają. Nie wiem jak to ubrać w słowa. Nic mnie wtedy nie zaskakuje za to wszystko cieszy.
Tak jak Brygida z Twojej opowieści. Przez którą życie przepływa jak wodospad a ona nie robi nawet milimetra przewężenia.
Dla mnie cudowne jest robienie ciasta drożdżowego. Jak terapia kobiecości. Nawet najlepiej opracowany przepis wychodzi różnie, bo to wszystko zależy. W ciasto trzeba się wczuć i pod rękami poczuć, czy jest luźne czy spięte. Ono jest gładkie, ciepłe i można mu złożyć pocałunek, wtedy nasza twarz wtapia się w nie jak w policzek ukochanego albo naszego dziecka. Z tym ciastem trzeba czekać, wyrabiać, dbać o temperaturę składników, nie da się spieszyć, nie da się stosować rutyny, trzeba się skupić.
I to słowo ogarniać, rzeczywiście: ogarniać, to jakby nadawać strukturę, a u nas nie ma struktury, to znaczy ona jest taka: wszystko ze wszystkim, dziś tutaj nie ma połączenia a jutro będzie. Kobieta jest jakby wewnętrznie zmienna (emocje, intuicja) a zewnętrznie niezmienna (role, zadania i wlasnie to "wszystko na raz") a mężczyzna odwrotnie.
Dlatego ja nie nadążam, nie ogarniam tych spraw materii, bo to trzeba mieć strukturę. Dla mnie dzień zlewa się z następnym a jednocześnie łączy z jakimś innym kompletnie nielogicznie a dla mojego męża wszystko następuje po sobie i jest logiczne. :)
Dobrze jest być kobietą i przeżywać przygodę życia z mężczyzną u boku :)
Pozdrowienia, Natalia :)

Wczoraj czytałem sobie po raz kolejny tę  wypowiedź i nawet coś tam "mądrego" mi się urodziło w głowie - jakieś moje nowe obrazki ale dziś się wszystko rozprysło i pochowało. W Twoim liście Natalio pozawierane jest tak wiele, że na kilka wpisów by starczyło. Nie będę więc w tej chwili "zagęszczał" i dokładał.

                                                                   Z podziękowaniami - J.

 

 

środa, 6 kwietnia 2016

"Ja tego nie ogarniam"

 Zaraz wyjaśnię o co mi chodzi z tym tytułem. W głowie krąży wiele myśli a to za sprawą komentarzy Salwi-Sylwi i Karoliny (tutaj http://michalxl600.blogspot.com/2016/04/list-michaliny.html?showComment=1459930050563#c5729862254406159430.
  Wpisy te stały sie inspiracją i jak to zwykle bywa nałożyły się na wydarzenia kolejnych dni mojego życia. Jedno ze zdarzeń to rozmowa listowna z pewną Anią a drugie to rozmowy z moją mamą, która właśnie wpadła na kilka dni i buszuje w ogródku- a oczywiście o poranku i wieczorem zdarza nam się porozmawiać. Mama mi się czasem  "przełącza" na pozytywne i krzepiące żeńskie wibracje a czasami niestety odżywają stare kody. Obie sytuacje (rozmowa z mamą i z Anią ale nie tylko one) mają wspólny mianownik co za chwile rozwinę. Ale po kolei:

   Bardzo spodobał mi sie wpis Salwi- Sylwi. Uśmiechnąłem się szeroko czytając na przykład jak postanowiła zostawić sprawy kasy mężowi- świetny ruch! ( "....pozwoliłam mojemu mężowi „trzymać kasę” i jeżeli jedziemy do sklepu to on płaci a ja nawet nie zaglądam do paragonu. To sprawia, że on czuje się odpowiedzialny a ja komfortowo, bo nie muszę myśleć o zarabianiu pieniędzy, za to on się stara. To on płaci rachunki, załatwia różne ważne rzeczy. ) Kapitalne to jest. Pisała już o podobnym zdarzeniu jedna z autorek artykułu jakie tłumaczyłem- tam było tak, że oboje wspólnie prowadzili (prowadzą) firmę i on początkowo był wykonawcą, kierowcą a ona "mózgiem". Ta mądra kobieta ewolucyjnie - krok po kroku zdjęła z siebie te obowiązki i zrobiła tak, że mąż ostatecznie "rozsmakował się" w tej sytuacji "przejęcia lejców" tego ich wspólnego wozu. Poczuł sie pewnie, prysły obawy (wspominałem - niezdrowa sytuacja trwa już kilka pokoleń więc lęki zakorzenione są głęboko- chłopcy są wychowywani przez "matki- siłaczki" i przekonani są, że to jest stan normalny, że żona/kobieta w domu jest motorem/ wykonawcą).

      Salwia -Sylwia użyła w swoim liście słowa, które od niedawna robi karierę w języku polskim i nad którym kiedyś sobie medytowałem bo bardzo mi się podoba. Słówko bardzo obrazowe i pojemne: "ogarniać" (coś). Ogarniać czyli obejmować- w tym użyciu ogarniać myślą, panować nad czymś- nad sytuacją/ zdarzeniem. Odniosłem się już do tamtego fragmentu bezpośrednio pod nim ale tam nie zwróciłem uwagi na to magiczne słowo: ("Powiem Ci, że noszenie sukienek dużo daje i jeszcze zachowywanie się jak baba. No Wiesz: właściwa minka i tekst „ja tego nie ogarniam” a jak on to ogarnie to trzeba koniecznie go bardzo pochwalić."
   No właśnie - ogarniać. Znów słowo zaczęło kołatać się gdzieś tam w głowie budząc kolejne myśli i skojarzenia - do tego te sytuacje z moją mamą i moją korespondentką Anią- zaraz postaram się wszystko połączyć. Mama moja "przełączyła" mi się jakoś od wczoraj na taki tryb "kumplowski" (męskie wibracje). To samo pobrzmiewało w rozmowach z Anią. Wygląda to tak, że ja na przykład dziś rano wypowiadam przy śniadaniu jakąś myśl a mama zamiast uśmiechnąć się i po żeńsku "być" (do tego dodam za chwilę inna opowieść o Pawle i Brygidzie) i powiedzieć zwyczajnie (lub najlepiej pomyśleć) "ja tego nie ogarniam" zaczyna się silić na dawanie mi jakiejś rady. Wychodzi oczywiście jak kulą w płot- budzi tylko moją irytację bo ja w niej nie szukam kumpla. Jak będę chciał rady w sprawie konstrukcji koziarni (bo to mi zaprzątało akurat głowę) to sobie zadzwonię do sąsiada Jacka. A jak będę chciał ją zapytać jakie ma odczucia odnośnie tej czy tamtej kwestii to też jasno sformułuję swoje pytanie do niej i przestawię się wewnętrznie na "komunikację na odczucia" (o tym też był jakiś wpis- może ktoś pamięta? Mam wątpliwość czy tłumaczyłem ten tekst. Na pewno czytałem po rosyjsku - jakaś kobieta instruowała by bardzo zważać na to czy w danej chwili jesteśmy "logiczni" czy też "emocjonalni". Jeden stan wymaga rozwiązania logicznego a drugi po prostu wysłuchania).

    Zmierzam do tego, że jak sądzę odżyły kompleksy i wciskane nam przez różne "mendia" stereotypy "nierówności" , poniżenia kobiet i ta cała masa bzdur i śmieci mentalnych. Mama się sili na odpowiedź (coś takiego pobrzmiewało też w ostatnich listach Ani starającej się "być dobrym kumplem" a mi wcale nie tego trzeba) no bo przecież "ja nie jestem jakaś głupia" - no i męczy się kobita zamiast powiedzieć z uśmiechem i z tą świadomością odmienności naszych instrumentów cielesnych (czyli mówiąc prosto płci):  JA TEGO NIE OGARNIAM.
      Jakie to jest piękne!  Przeczytałem co napisała Salwia- Sylwia i "przyjrzałem się" odczuciom jakie to budzi we mnie. Budzi się taka męska gotowość, chęć niesienia pomocy, "ratowania księżniczki". No bo okazuje się, że istnieje pole na którym ja - mężczyzna mam coś do powiedzenia! że jestem potrzebny, że jest przestrzeń do której ja jestem przystosowany, czuję się ważny. Warto wstać z kanapy i ruszyć do boju.

      Niedługo po tych próbach dawania mi rad (moja rodzicielka właśnie wróciła z porannego spaceru z psami a na wycieczkę wzięła sobie lornetkę żeby popatrzeć na tokujące na polu żurawie)..... ona dawaj mi tu opowiadać, że te żurawie mają jakieś tam kolory, że ona myślała, że są lekko beżowe itp. niuanse ....a ja co?   A JA TEGO NIE OGARNIAM!! Dla chłopa istnieje kolor brązowy a jak ktoś mi mówi "beż" to mi się zwoje mózgowe palą. Do mojej konstrukcji cielesno- psychicznej i do moich zadań życiowych te wszystkie 'amarantowy", "beżowy", "turkusowy" mogą nie istnieć. Dla mnie istnieje niebieski czy brązowy- ewentualnie bardziej lub mniej jasny czy ciemny i koniec. Żurawia postrzegam zupełnie inaczej - dowiedziono, że mężczyźni reagują na ruch na przykład, może coś drgnąć w obszarze widzialności i to zauważamy. A gdy leży nieruchomo (na przykład para skarpet tuż przed nosem) to chłop lata i się wścieka, że zginęło.
      Długo by można ciągnąć taką opowieść - chodzi mi ogólnie o tą świadomość różnic między nami - ten szacunek, zrozumienie piękna tych różnic a co za tym idzie mądrego ich wykorzystania. Jest dziedzina życia (jakieś pasmo wibracji) na które mężczyzna jest po prostu nieczuły - my tego nie dostrzegamy z racji swojej konstrukcji - "nie ogarniamy tego"- nie obejmujemy swoim postrzeganiem. Tak samo jest z jakąś częścią wszechświata, która (znów podkreślam - z racji naturalnej specjalizacji, z racji przystosowania  tego naszego  instrumentu jakim jest ciało) dla mężczyzn jest łatwa do ogarnięcia a dla kobiety jest to trudniejsze. Kobiety widzą mnóstwo detali natomiast mężczyźnie łatwiej "ogarnąć" ogół zjawiska nie gubiąc się w niuansach. Mikrokosmos i makrokosmos.
    No i jakże piękne jest odkrycie, że gdzieś tam istnieją te "ziemie dzikie", do których dostęp mamy tylko my i że możemy czuć się dumnymi wojownikami przynosząc swojej ukochanej do stóp jakąś zdobycz z tego świata - pieniądze na przykład. Jest dokładnie tak jak spraktykowała Olga Waliajewa  - jeśli kobieta wspiera mężczyznę energetycznie ale "nie pcha" się fizycznie w te męskie rejony to mężczyzna przyniesie do domu gwiazdkę z nieba i w ogóle wszystko co tylko ona sobie zamarzy. Pojawia się w nas ta moc (na wszelkich polach- w alkowie małżeńskiej również, to jest ta sama energia twórcza ), dostajemy skrzydeł jak te żurawie pokrzykujące na polu.

    Dobra - czas "domykać" ten tekst. Mi by wystarczyło, żeby mama wsparła energetycznie moje poranne rzucone na głos coś tam a nie na wzór męski "starała się znaleźć rozwiązanie problemu". Tu staje mi przed oczami obrazek z przeszłości- (zmienię imiona by nie zdradzać sekretów)- pewien mój kolega ze szkolnej ławy dawno temu wyjechał do Niemiec. Tam poznał pewną Brygidę i co jakiś czas pojawiał się w Polsce w jej towarzystwie. Nasi wspólni znajomi od razu dziewczynę zaakceptowali mimo, że bariera językowa dość mocno utrudniała komunikację ale od Brygidy biło jakieś takie ciepło, potrafiła sobie spokojnie z uśmiechem usiąść pod drzewem z książką i obserwować jak jej chłop (nazwijmy go tutaj Pawłem) żeglował na desce surfingowej po jeziorze. Nigdzie się nie śpieszyła- nie stwarzała zamieszania ani żadnych "akcji". Ona po prostu była, roztaczała jakieś takie pole wokół siebie momentalnie i bez słów zjednując sobie wszystkich - obie płci. Po kilku latach Paweł się z Brygidą z jakichś powodów rozstał. Zaczął przyjeżdżać w towarzystwie Gertrudy, która w końcu została jego żoną i urodził im się mały  Johann. Miłe wspomnienie dawnej Brygidy było na tyle silne, że wspólni polscy znajomi wiele razy się mylili popełniając towarzyski nietakt i tytułując nową towarzyszkę życia Pawła Brygidą zamiast Gertrudą. Paweł z Gertrudą poznał się na ćwiczeniach w klubie wioślarskim. Dumnie opowiadał, że ona "wyciska" tyle samo co on na jakichś tam przyrządach. Kiedyś pojawili się u nas w jakieś święta i jednym z głównych dylematów było kto ma teraz przewijać małego Johanna- kto go przewijał ostatnio i czyja teraz jest kolej. W rozmowach przy stole Gertruda zapytana przeze mnie wprost odpowiadała, że według niej mężczyzna od kobiety różni się tylko jednym małym "defektem" (no- może dwoma) tutaj na przedniej stronie ciała.
     ech....jednym zdaniem: "pełne równouprawnienie". Zrównanie "nierówności" w pełnej krasie. Żałosne i smutne to było. Teraz (niestety) nie trzeba aż w Niemczech szukać bo tego typu "nowoczesne związki" mamy już w Polsce w nowym pokoleniu. No ale zbaczam z tematu - o tym być może innym razem (choć odpowiedzi daje samo życie gdy patrzymy na współczesną sytuację w Niemczech- widać do czego to doprowadziło).

       Tekst niniejszy publikuję i przejrzę jeszcze za kilka godzin lub dni z dystansem- być może rozwinę lub zmodyfikuje nieco. Podsumowując na ten moment - miało być o tej mocy jaka pojawia się gdy każda ze stron ma z jednej strony świadomość  naszej odmienności a z drugiej nie ma  z tego powodu kompleksów. Lewszunow gdzieś w ostatnio tłumaczonym wykładzie (chyba tym w towarzystwie i ze współudziałem żony Katarzyny) powiadał, że mężczyźni mają być dumni z tego, że są mężczyznami a kobiety dumne z faktu bycia kobietami. Zachowanie jak mojej mamy jest męczące i absolutnie nic nie przynosi poza moją irytacją. Stwarza napięcie i sytuację bez wyjścia- no bo co ja mam zrobić? Tolerować to? Wysłuchiwać i wewnętrznie sie wkurzać? To się zgromadzi i wybuchnę w innym momencie, kiedy już całkiem nie będzie wiadomo z jakiej przyczyny. A jeśli jej powiem o tym to ona (mając kompleksy) uzna, że ja ją poniżam, że chyba faktycznie jest "głupią babą" co gdzieś tam kiedyś w dzieciństwie słyszała - no i całe życie starała się udowodnić, że nie jest- skończyła studia, zrobiła w swoim fachu specjalizacje......  no to przecież udowodniła, że "głupia" nie jest?

 c.d.n.



 

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

List Michaliny

Dostałem pozwolenie by upublicznić naszą korespondencję.
W sumie dla stałych bywalców tej stronki nic nowego ale może cos dorzucicie ze swojej świeżej praktyki

Cześć,Od kilku dni przesiaduje w internecie czytając Twojego bloga :)
Zbiór niesamowicie wielu ważnych i zapomnianych w dzisiejszych czasach informacji.
Od dłuższego czasu mam problem ze swoją pracą zawodową, nie lubię jej, źle się w niej czuję. Teraz wiem dlaczego :)
Napomknęłam mężowi, że chciałabym zajmować się tylko domem i naszą córcią ale on się oburzył, że tak być nie może, że mamy kredyty do spłaty, że nie będziemy mogli sobie pozwolić na różne rzeczy.
Jest jakiś sposób żeby mąż zrozumiał?

P.S. od 4 dni chodzę tylko w sukienkach i spódnicach :)

Pozdrawiam
Michalina

Moja odpowiedź:
 
  Witaj, działaj po kobiecemu. ;)  małymi kroczkami. Zrób tak (ale nie nakazem, nie bezpośrednio) aby i on przeczytał cokolwiek z tych treści. Jeśli nie jest na razie na to gotów ... no cóż- tak musisz chłopa naprowadzać, żeby to on "sam wpadł na ten pomysł". Już popełniłaś błąd wywołując reakcję odmowną. Nie wywołuj szoku- takie rzeczy trzeba delikatnie: "mam takie marzenie aby kiedyś mogło być tak abym już nie musiała ......itp." zaszczepić taką myśl. To Ty jesteś od natchnień a on jest wykonawcą.
     Spróbuj rozpocząć rozmowę tu na blogu - dziewczyny często wrzucają jakieś swoje podobne dylematy. Ja to mogę nawet przekopiować (Twój ewentualny list) jako nowy wpis i wywołamy burzę mózgów. Ten rok już jest rokiem wielkich zmian. Być może i system kredytowy padnie niebawem więc będziecie mieli kłopot z głowy.
 Jeśli czytasz wpisy Olgi Waliajewej - u nich też to następowało ewolucyjnie. Na razie działaj magią sukienek i zmieniaj swoją energię a zobaczysz, że zaczną dziać się cuda. Nie od razu- nasze energie musza ten ogromny statek rodzinny (to jest jak góra lodowa- widzimy tylko fragmencik a "pod wodą" są uwarunkowania wielu pokoleń) zacząć powoli przekierowywać. Ster przekręcasz dziś ale zanim ten kolos sie obróci minie trochę czasu. Nie rezygnuj- zdarzą sie jakieś niespodziewane rzeczy, propozycje, ważne by Twoja chęć zmiany była szczera i "nieubłagana". Wszystko co się dzieje w świecie widzialnym jest tak naprawdę projekcją Waszych - kobiecych marzeń, w większości niestety dziś nieuświadomionych jeszcze. Ta rozmowa powinna sie toczyć oficjalnie - więcej osób skorzysta.
 Odpowiedź Michaliny:

Dziękuję.  Będę wdzięczna za umieszczenie mojego listu.  Chętnie posłucham rad. 
Mam okropne trudności w działaniu po kobiecemu.  Moja mama od zawsze pracowała, tata że względu na wypadek nie- i tu role się odwróciły z tym że  tata z tego wszystkiego zaczął pić.
W swoim małżeństwie od zawsze na silę starałam się przewodzić, zmieniać.  Czytając wpisy dochodzi do mnie jaka krzywdę robię sobie i mężowi.  Chcę wszystko naprawić i wrzucić na właściwe tory.
Pozdrawiam Michalina

No i ja na to:

 Nie dołuj się - to dziś bardzo powszechna rzecz. Czytaj uważnie wpisy Beaty Suchodolskiej - ta jest dopiero "siłaczka" ;) (jej własny cytat). Powolutku, krok po kroku. Mąż nie będzie obojętny jeśli zmieni się Twoja energia na głębokim poziomie. On to poczuje i sam przejmie płynnie swoje zadania . Posłuchaj wykładów Olka Gadzieckiego. Fajne opowieści przytacza z praktyki- powodzenia!




piątek, 1 kwietnia 2016

Bajki o życiu prawdziwym

    W komentarzach pod wpisem "Prawda jest w bajkach"  http://michalxl600.blogspot.com/2016/03/prawda-jest-w-bajkach.html?showComment=1459510414661#c8574155677443079368 ktoś z czytelników polecił film "Bezcenny dar". Właśnie obejrzałem- naprawdę warto. To jeden z tych filmów, które podnoszą świadomość na wyższy poziom- piękna opowieść o pełni życia ustawiająca na właściwe miejsca zaburzoną dziś hierarchię wszelkich wartości. Gdzieś tu niedawno polecałem film "Niebiańska Przepowiednia" - skojarzył mi się, być może za sprawą aktorów - zdaje się, że po części jest to ta sama ekipa a i film z nurtu tych współczesnych bajek amerykańskich wyprowadzających ludzi z materializmu ( Mr.Destiny, Interstate 60, 12,01, (taki tytuł właśnie), Dzień Świstaka, 17 Again, Częstotliwość ... i kilka innych.
   A skoro o materialiźmie to nawiążę do rozmowy (też komentarze) pod wpisem  http://michalxl600.blogspot.com/2016/03/iwan-i-katerina-ostatnia-czesc.html  Rozmowa  z Damianem i jego linki na blog "Bruneta" - Oświecony Kochanek itp. To co pięknie pokazuje powyższy film jest właśnie tym czymś czego brak w poszukiwaniach bruneta (uwieść kobietę, bawić się w życiu, brak odpowiedzialności jako mężczyzna/mąż/ojciec). Film "Bezcenny Dar pokazuje nam proces dojrzewania - z nieodpowiedzialnego chłopca w mężczyznę. Pod koniec filmu wypunktowane wszystkie "lekcje życiowe".  Lewszunow (Iwan Carewicz i Księżniczka Łabędź) w tłumaczonym ostatnio wykładzie powiada, że w tym roku (w 2016-stym) mężczyźni mają dojrzeć i stać sie mężczyznami. Oba przesłania bardzo ze sobą korespondują w tej sprawie- jeśli chcemy mieć u boku prawdziwe księżniczki i królowe to sami musimy stać się księciami i królami. Innej drogi nie ma.

      Polecam wrócić do komentarzy pod tamtym wpisem (Prawda jest w bajkach) bo są tam i inne podpowiedzi (propozycje filmowe) - link do filmu Kniaź Władimir na przykład.


p.s. a co się tyczy polecanego serialu "Dwa światy" oraz jego kontynuacji "W krainie władcy Smoków" (ten drugi dostępny na chomikuj.pl- ale uważajcie, bo u jednego z użytkowników od 18-stego odcinka brak polskiego lektora, trzeba sie w dalszych częściach zadowolić gorszą jakością jeśli nie trawicie wersji anglojęzycznej) to dobry nastrój mnie nie opuszcza. W lekki sposób przekazane bardzo wiele. Przemyślę sobie kilka wątków i kiedyś do nich na pewno nawiążę w jakichś opowieściach.

niedziela, 27 marca 2016

Iwan i Katerina - ostatnia część grudniowego spotkania.

  Wiosenne prace w pełni, zakopujemy z przyjaciółmi słupy na ich siedlisku, zakładamy siatkę ogrodzeniową by pies znał swój teren a dzikie zwierzeta nie wchodziły do ogrodu i na pole. Ukończenie tej ostatniej części filmu trwało trochę w porównaniu z poprzednimi z tych właśnie przyczyn, że moje zaangażowanie przenosi się do świata realnego. Czeka regulacja glebogryzarki a dalej siadam na ciągnik i orka ziemi. Plan na ten rok jest w zasadzie przeładowany a z pewnością zdarzą się niespodzianki, rzeczy nieprzewidywane a także jakieś wizyty. Mniej będę siedział w internecie ale obiecuję wyłapywać ciekawe zdarzenia.

   Czekają ze 3 tematy dla bloga - jeden sygnalizowany w komentarzach pod wpisem ze złotym kotem (świat należy do tego kto jemu rad) , inne dwa wynikły z korespondencji prywatnej ale na razie nie mam twórczej weny by się za to brać. Może jak już energia słoneczna pobudzi nas i naszą matkę Ziemię do życia to z nową siłą powrócę do tych zagadnień.

         A skoro o nowej energii: pewne źródła powiadają, że co roku w drugiej połowie kwietnia przez zaledwie kilka godzin w roku następuje coś.... (zupełnie jak wszędzie indziej w przyrodzie - znajdźcie sami analogie). Podobno (faktycznie zauważam i odczuwam) raz w roku nasz Ojciec - Słońce Jariło przesyła Mateńce Ziemi impuls energetyczny, rodzaj miłosnego aktu między nimi. Zjawisko trwa krótko a dzięki tej potężnej dawce energii jaką Ziemia w sobie kumuluje rozkwita potem całe życie na planecie. Rodzą się rośliny, drzewa, zwięrzęta oraz my - ludzie. Cała przyroda rozbudza się dzięki Słońcu- to ono daje życie. Mateńka Ziemia jest karmicielką i to życie potem podtrzymuje do następnej wiosny. Najprawdopodobniej chodzi o 4- te z naszych ośmiu dorocznych świąt zafałszowanych dziś (jakże by inaczej) przez naszego okupanta. Dziś (też norma dla fałszerzy naszych obyczajów- patrzcie choćby na spóźnione "Boże narodzenie) najprawdopodobniej również przesunięte w czasie abyśmy "przegapili" właściwy moment. Chodzi o "zielone świątki" - pradawne święto wiosny i płodności przypadajace mniej więcej w połowie między wiosennym przesileniem a letnią nocą Kupalną.

        Całą sztuką dobrego życia każdego z nas jest nauczenie się rozważnego gospodarzenia tą częścią kapitału energetycznego jaki wiosną otrzymujemy na następne 12 miesięcy. Wielu ludzi nie zdaje tego egzaminu- podobno w tym teraz czasie (przełom marca i kwietnia) w szpitalach umiera najwięcej pacjentów, podejrzewam, że w zaciszu domowym podobnie- obserwowałem coś takiego w swoim otoczeniu. Kto umiejętnie gospodarzy otrzymaną "wiosenną wypłatą" ten w szczęściu i zdrowiu doczeka kolejnej wiosny, kolejnej życiowej przygody.
    Przyznam, że ja w tym roku przesadziłem zimą z hojnoscią. W grudniu zamiast zachować rozsądek i zdrowy egoizm dałem się na pewnych spotkaniach ograbić nadmiernie z sił. Owocem tego błędu była zapaść zdrowotna w styczniu- to było niepotrzebne. Obiecuję sobie, że w przyszłym roku będę rozsądniejszy. To samo polecam wszystkim - pomaganie to duża sztuka- nie karmcie wampirów. Pomagajcie tylko tym ludziom, którzy naprawdę tego potrzebują i którzy potem są  w stanie wzbogacić naszą społeczność. Pozostali (dla ich własnego dobra - aby sie przebudzili i zmienili postępowanie) niech idą "w odstawkę". Pracowici niech się bogacą i rozkwitają a symulanci i ludzie śpiący niech się otrząsną z własnych iluzji.
   Chrońcie swoją energię- miejcie tego świadomość. Gdy na przełomie kwietnia i maja poczujecie tę wiosenną euforię - pamiętajcie, że na tym "tankowaniu" macie dojechać do przyszłego kwietnia i dobrze planujcie różne "inwestycje". W każdym razie (bo plany w życiu to dość umowna rzecz) unikajcie sytuacji nie dających nic więcej oprócz straty - a jeśli się takie zdarzą to też nie popadajcie w przygnębienie bo to kolejna pułapka ciemnej strony mocy. Jeśli zdarzył się "błąd" to się uśmiechnijcie, podnieście, otrzepcie , z uśmiechem podziękujcie za lekcję mrocznym nauczycielom i zmieniajcie kurs na korzystniejszy dla Was. Wszystko w życiu jest lekcją. Najważniejsze to utrzymywanie czujności - ŚWIADOMOŚĆ, ŚWIADOMOŚĆ, ŚWIADOMOŚĆ jak powtarzał Osho (nie tylko on zresztą). Jeśli ma sie tę czujność i UWAŻNOŚĆ w każdej sekundzie to pomyłki nie są możliwe. Każdy dzień prowadźcie w miarę możności bez pośpiechu- "pośpiech złym doradcą"  jak mówi stara mądrość ("Dezyderata" mi się w tej chwili przypomina- tam też jest o tym, dociekliwi niech poszukają tego tekstu http://www.fuw.edu.pl/~jziel/dezyderata.html ). Lewszunow gdzieś powiada, że mroczni biorą nas na zmęczenie- to też jeden z czynników popełniania omyłek życiowych a więc utraty tego kapitału życiowej energii. Przeładowywanie się niepotrzebnymi zadaniami- branie na raz zbyt wiele. Pośpiech, zmęczenie, "zaganianie" itp. - wtedy stajemy się bateryjkami dla systemu. Bądźmy czujni.

Powodzenia!

 
p.s. Ponawiam tą drogą (uczyniłem to już raz pod filmem) podziękowania dla Donaty, Iwony, Przemysława, Wojciecha i Huberta za materialne wsparcie moich działań. Kupiłem dzięki Wam nowy twardy dysk do komputera. Dzięki temu posród letnich działań będzie możność usiąść przed działającą maszyną nie marnując cennego czasu na sprawy zbędne.